Rozdział 3
Cudzoziemka
Bez zastanowienia skierował się w
stronę pomieszczeń kuchennych. Po upadku, dziewczyna ponownie straciła
przytomność, co niezmiernie ucieszyło go, gdyż jej gwałtowne zmiany nastrojów
stawały się aż nadto kłopotliwe. Nie przemyślał jeszcze, co z nią zrobić.
Prawdę mówiąc, jasne kalkulacje w jej obecności, w ogóle nie były możliwe.
Rozważał, że może powinien znieść ją do piwnic, ale naga i osłabiona nie
przetrwałaby nocy w chłodnym lochu, a on przecież miał względem niej bardziej
sadystyczne zamiary. Przeszedł przez długie i chłodne pomieszczenie, w którym
poustawiane były beczułki z winem. Gdy wszedł do izby kuchennej, od razu ujrzał
kilka wlepionych w niego, ciekawskich spojrzeń.
– Precz – mruknął, a później podszedłszy do podłużnego
stołu, niezdarnie strącił stojące na nim gliniane miski, które z hukiem rozbiły
się na podłodze. Jeszcze jeden gwałtowny ruch i woreczki z jakimiś przyprawami
dołączyły do naczyń. Bez ceregieli położył na stole przyniesioną dziewczynę.
– Panie, czy…
– Wody – zażądał, a już po chwili jedna z dziewek kuchennych
niosła drewniany kubeł wypełniony po brzegi wodą.
Zdjął w pośpiechu koszulę, na której widniały jeszcze krwawe
ślady, świadczące o tym, że przed momentem stoczył walkę. Rzucił ciuch w stronę
jednej ze posługaczek, która stała najbliżej, gapiąc się na jego mięśnie z
głupim uśmiechem.
– Odziej ją w to – zarządził mrukliwym głosem, skinąwszy w
stronę nieprzytomnej Brice, a następnie odpiął pas z mieczem i odłożył na drugim
końcu podłużnego stołu.
Zaczerpnąwszy w dłonie wodę, kilkakrotnie ochlapał nią
twarz. Za którymś z kolei razem, jego wzrok natrafił na uważne spojrzenie
kobiety siedzącej na drewnianej skrzyni, po drugiej stronie pomieszczenia.
– Do czorta – mruknął pod nosem. – Nie mam zamiaru
odpowiadać na żadne pytania, Una.[1]
Opatrzysz me rany i zrobisz to milcząc – uściślił.
– Przecież nic nie mówię. – Usłyszał zachrypiały głos i
zmrużył oczy ze złością.
– Tak należy – skwitował. – A teraz…
– Podejdź do mnie chłopcze. Chyba nie chcesz, aby stara,
schorowana kobieta podchodziła do młodzieńca.
– Kiedyś mnie popamiętasz starucho – warknął ze złością, a
ona uśmiechnęła się przebiegle.
Była jedyną kobietą, której na to pozwalał. Po śmierci jego
matki, to właśnie Una stała się
jego piastunką, a to sprawiło, że traktował ją
inaczej. Była w pewnym stopniu jak ktoś z rodziny.
– Ciekawam, co cię tak rozeźliło, chłopcze – powiedziała,
zerkając wymownie w stronę stołu, gdzie leżała przyniesiona przez Blane’a
dziewczyna, ubrana już teraz w jego koszulę.
– Ostrzegam…
– Skądeś ją przyniósł? – zapytała niby obojętnym głosem, a
Blane stwierdził, że nie ma sensu tego odwlekać. Una była upartą kobietą,
wiedział, że nie odpuści i będzie dręczyć go do chwili, aż dowie się, kim jest
Brice. Ale co miał jej powiedzieć, skoro sam tego nie wiedział?
– Trzymano ją w niewoli – odparł krótko i poszedł do
staruszki, która miała już przy sobie różnego rodzaju maści i płócienne
bandaże.
– A tyś ją sobie tak po prostu odbił i przyniósł na zamek? –
zapytała, choć on doskonale wiedział, że nie było to pytanie. – Po coś to
zrobił? Na co ci ona potrzebna?
– Nie twoja sprawa, starucho – warknął, a kobieta nie
zważając na nic, obficie nałożyła gęstą maź na krwawiącą ranę i nie zrobiła
tego delikatnie. Blane zaklął pod nosem, na co zareagowała śmiechem.
– Spokojnie, chłopcze – powiedziała, chichocząc. – Zioła
zrobią ci mniejszy uszczerbek, niźli zimna stal.
– Rób to spiesznie i milcz przy tym – warknął w odpowiedzi.
– Skąd ten pośpiech, młodzieńcze? – zapytała, a on aż się
zagotował.
Złościło go, gdy nazywała go chłopcem albo młodzieńcem,
jednakże jedynie jej uchodziło to płazem, każdy inny człowiek poniósłby już
dawno karę.
– Muszę udać się do mych ludzi – powiedział, a ona spojrzała
na niego uważniej. – Muszę porozmawiać o bitwie i dowiedzieć się, jakie
ponieśliśmy straty – dodał śpiesznie.
– Czemuś jeszcze tego nie zrobił? – zadawała pytania, na
które odpowiedzi wolałby unikać, ale to przecież była Una. Stara, upierdliwa i
będąca niczym wrzód na dupie, Una.
– Śpieszno mi – powiedział chłodnym tonem, na co kobieta
mocniej ścisnęła bandaż, którym zaczęła owijać jego ramię. Umyślnie sprawiając
mu ból.
– Co mam z nią zrobić? – zapytała, skinąwszy głową w stronę
stołu, gdzie nadal leżała nieznajoma, która jeszcze nie odzyskała przytomności.
– Żyje ona w ogóle, czy pomarła? Bo jak mi tu umarlaka przytargałeś do izby
kuchennej, to marny twój los, chłopcze – zakończyła podniesionym głosem, a on
wpatrując się w nią gniewnie, zmarszczył nos ze złością, a jego lewa warga
ponownie uniosła się jak u warczącego wilka. – Toć mi tych sztuczek nie
pokazuj, bo mnie one ino śmieszą. synu.
Westchnął zrezygnowany. Ta baba zawsze doprowadzała go do
szewskiej pasji. Czasami miał ochotę uwiązać jej kamień u szyi i zrzucić z wieży
wprost w fale jeziora.
– Kiedyś nastanie czas, że jeszcze gorzko tego pożałujesz,
starucho – warknął.
– Przestań prawić frazesy ino mów, co mam uczynić z tą
dziewką. Masz zamiar nosić ją wszędzie ze sobą, czy może jakieś inne zamiary ci
się ulęgły w tej pustej głowie względem niej? – zapytała, widząc
zdezorientowanie Blane’a.
Prawdę mówiąc, już w chwili, gdy wniósł dziewczynę,
zorientowała się, że sprawa nie jest typowa. Blane zazwyczaj zabierał dziewki
do sypialni i raczej się z nimi nie ceregielił. Nie dbał o ich samopoczucie, a
tymi, które nie trzymały się na nogach, nie zawracał sobie głowy. Nie były mu
na nic potrzebne. Tę niósł ostrożnie, choć przy układaniu jej na stół
delikatności nie zademonstrował. Jednakże zaraz potem spojrzał uważnie, czy nie
zrobił jej krzywdy. Nakazał ją odziać, więc okazał troskę, a było to do niego
niepodobne.
– Dasz jej coś jeść – nakazał, a Una nie spuszczała z niego
wzroku, lecz spojrzeniem nie zdradzała zdziwienia, jakie teraz czuła. – Później
niech ją stąd wyniosą – mruknął.
– Do lochu? – zapytała, choć wiedziała, że raczej nie w
niewolę ją tu zabrał.
– Do lochu wtrącę ją jak dojdzie do siebie – mruknął ponuro.
– Toć, po co ma dochodzić do siebie, gdy masz w zamiarach
krzywdę jej uczynić i w niewolę brać? Cherlawa jest, w lochu nawet kilku dni
nie wytrzyma – stwierdziła.
– Więc kiedy będzie umierająca, to wniosę ją tu do ciebie.
Pielęgnować ją będziesz, a jak wydobrzeje, to znowu ją do lochu wtrącę –
krzyknął poirytowany i usłyszawszy poruszenie od strony stołu, zniżył głos nie
chcąc zbudzić dziewczyny.
– Ta rana boli cię chyba najmocniej – powiedziała Una,
uśmiechając się półgębkiem i chciała dotknąć dłonią jego policzka, na którym
widniały jeszcze zadrapania, jakie pozostawiła po sobie Brice.
– Jeszcze jedno słowo i każę cię ściąć – oświadczył
odtrącając rękę kobiety, a ona wybuchła głośnym śmiechem, budząc nieznajomą,
która zamrugawszy oczyma, uniosła się gwałtownie na łokciach i zaczęła
rozglądać po pomieszczeniu.
– Co się dzieje? – Usłyszeli niewyraźny, nieco zdezorientowany
głos.
– Każ ją zanieść do mych komnat – zarządził. – Mają ją
położyć na podłodze. Ale niech przykryją – dodał.
– A czemuż to? – zapytała Una. – Przecie i tak do lochu
pójdzie. Niech się przyzwyczaja do chłodu.
– Bez gadania – warknął. – I nakarm ją.
– Po cóż? Strawy ci nie szkoda? – zapytała, próbując
umyślnie go rozdrażnić.
Widziała, że z jakichś przedziwnych powodów zależy mu na
dziewczynie, ale nie chciał się do tego przyznać. Może wolał zabrać ją do
łóżka? Chociaż dziewczyna wyglądała jak siedem nieszczęść, najwyraźniej coś go
w niej zaintrygowało. Było to dziwne, wziąwszy pod uwagę fakt, że mężczyzna
taki jak Blane, mógł mieć każdą kobietę i wybierał jedynie te najurodziwsze, a
ta raczej do takich nie należała.
– Blane? – Usłyszał i zamarł.
Spojrzał w stronę stołu i ujrzał na obliczu dziewczyny coś
na kształt ulgi. Ale doskonale wiedział, że długo to nie potrwa. Zmieniająca
się mina na twarzy Brice, jasno dała mu do zrozumienia, że nie pomylił się i
nastała pora udać się do ludzi, którzy prawdopodobnie teraz ucztowali przy
przepełnionych winem dzbanach. Tego było mu w tej chwili potrzeba.
– Uważaj na nią, Una. Dziewczyna jest pomylona i gada od
rzeczy – ostrzegł. – To cudzoziemka. Mówi w naszym języku, ale trudno ją
zrozumieć.
– To po kiego czorta żeś ją tu przywiózł? – zapytała
kobieta, z ciekawością przyglądając się dziewczynie. Wyglądała dość
niecodziennie. Było w niej coś przedziwnego, trudnego do wytłumaczenia.
– Bez gadania, starucho – wrzasnął i usłyszał za plecami
hałas, który świadczył o tym, że Brice postanowiła przejść do pozycji
ofensywnej.
– Jak śmiesz! – Usłyszał jej krzyk i odwrócił się, wbijając
w nią przeszywające spojrzenie. – Jak śmiesz tak do niej mówić?! To starsza
kobieta, której należy się szacunek, a ty… – Nie pozwolił jej dokończyć, tylko
szybkim ruchem podszedł do niej i wymierzył policzek. Cios był tak silny, że
dziewczyną rzuciło w bok i gdyby nie uchwycił jej za ramiona, to upadłaby na
podłogę.
– To mi należy się szacunek – wysyczał. Widział jak wpatruje
się w niego zaskoczonym spojrzeniem i poczuł złość.
– Dlaczego? – Usłyszał jej cichy szept i zacisnął ze złością
szczękę. Możliwe, że uderzył za mocno. Była wszak obolała.
– Boś zasłużyła – warknął i ujrzał jak na jej twarzy pojawia
się złość, a za moment jej dłoń po raz kolejny przeorała jego policzek.
Wrzasnął dziko i zamachnął się ponownie, lecz Una zagrodziła
mu drogę, stając między nim, a dziewczyną.
– Wynoś się już stąd! – krzyknęła ze złością. – Ludzie
czekają na ciebie, a ty obijasz mi tu w kuchni dziewkę. Paszoł won. Zajmę się
nią, a ty do łoża sprowadź sobie jakąś wieśniaczkę, tę zostaw w spokoju. Kto by
to pomyślał, żeby chłop z wojny przychodził i słabowitą dziewczynę po licu, jak
baba oklepywał.
– Milcz starucho, bo i ty…
– Wynoś się chłopcze, chyba, że tak bardzo zajętyś tą
dziewczyną, żeś o swych ludziach zapomniał – krzyknęła.
Mierzył się wściekłym spojrzeniem z Uną, choć doskonale
zdawał sobie sprawę z tego, że nie ma z nią najmniejszych szans i o ile w
obecności innych ludzi zachowywała umiar, to gdy zostawali sami, nigdy tego
umiaru w sobie nie miała. Najchętniej potrząsnąłby nią i zadał jakiś ból, gdyby
nie to, że staruszka była jedyną kobietą, którą szanował i której nigdy nie
uczyniłby żadnej krzywdy.
– Zrób z nią to, co powiedziałem – warknął.
– Nie będziesz mówił, co mam… – zaczęła Brice hardym tonem,
lecz kobieta dała jej znak, aby milczała. Blane patrzył na dziewczynę wściekle,
krzyżując z nią swe spojrzenie. Z oczu obojga sypały się gromy, aż Una
westchnęła zniecierpliwiona.
– Nie Zwierz, lecz osioł powinni na ciebie wołać chłopcze,
boś uparty jak…
– Uczyń jak mówiłem! – przerwał jej gromkim głosem,
podenerwowany faktem, że ponownie nazwała go chłopcem w towarzystwie
dziewczyny. – A gdy powrócę, to jeszcze się z tobą policzę, starucho.
– Głupie to niczym ciele. – Usłyszał jej głos, gdy wychodził
i zacisnął dłonie w pięści, lecz odszedł bez zatrzymania.
– Gdzie on poszedł? – Staruszka zaskoczona ujrzała na twarzy
Brice lęk.
– Do swych ludzi. Zawsze tak czyni po walce.
– Musisz sprowadzić go tu z powrotem. Szybko – mówiła
dziewczyna, a na twarzy Uny pojawiało się coraz więcej zdziwienia.
– A dlaczegóż to?
– On jest ranny. Trzeba zadzwonić po pogotowie albo, chociaż
po jakiegoś lekarza. – W tym momencie wszystko zaczęło do niej docierać. Przecież
tam ktoś zginął. – Nie. Poczekaj. Nie możemy zadzwonić po pogotowie.
– Nie możemy? – powtórzyła bezmyślnie jej słowa Una, która
zaczynała rozumieć, co miał na myśli Blane. Z dziewczyną faktycznie było coś
nie tak. Dotknęła ręką jej czoła i zorientowała się, że jest cała rozpalona. –
Masz gorączkę – szepnęła.
– Nie, nie możemy. Bo oni na pewno wezwaliby policję, a on
tam kogoś zabił i mogą być kłopoty… Tam chyba były jakieś zamieszki i wszyscy
się bili, jednemu mężczyźnie obcięli nawet głowę, a on… Kurwa, co tu się
dzieje? – wyszeptała już bardziej sama do siebie.
– Nic się nie lękaj – powiedziała Una łagodnym tonem, coraz
bardziej zaintrygowana zachowaniem dziewczyny.
– Wcale się nie lękam, ale on jest ranny i trzeba mu
koniecznie udzielić pomocy, a ten idiota sobie gdzieś poszedł. Nie można wezwać
pogotowia. Musimy się najpierw dowiedzieć, co to były za zamieszki i kim byli
ci ludzie. Będziemy musieli ustalić, co tam się działo. On może przecież
powiedzieć, że działał w samoobronie. Bo właściwie oni zaczęli pierwsi – mówiła
z przejęciem. – Muszę zadzwonić. Macie gdzieś telefon? – zapytała i ujrzała na
twarzy kobiety zaskoczenie. – Trzeba wezwać lekarza. Jakiegoś prywatnego. Można
mu zapłacić i…
– Kim ty jesteś? – Usłyszała stanowcze słowa kobiety i spojrzała
na nią uważnie.
Staruszka wyglądała na siedemdziesiąt, a może nawet więcej
lat. Siwe włosy związane miała z tyłu jakimś rzemieniem. Była dość szczupła i
niska. Twarz miała pomarszczoną, ale biła z niej łagodność. Początkowo wydawała
się być czymś rozbawiona, jednak teraz patrzyła na nią zatroskanym wzrokiem,
ale pewnie spowodowane było to tym, że ten drań był ranny. Choć zachował się w
stosunku do tej kobiety po chamsku, to widać było, że jest między nimi jakaś
więź. W tym momencie nie miała pojęcia czy jest to pokrewieństwo, czy może
jedynie zwyczajna znajomość.
– Mam na imię Brice – odpowiedziała łagodnie, chcąc uspokoić
kobietę. – Proszę się niczym nie martwić, ja wszystkim się zajmę. Proszę mi
tylko dać telefon. Obiecuję, że niczego nigdzie nie zgłoszę. I nikomu nie
powiem, co mi zrobił – zapewniła.
– A co on ci zrobił? – Usłyszała głos staruszki i westchnęła
zniecierpliwiona. – Bił?
– Uderzył mnie dopiero teraz. Wcześniej w inny sposób się
wykazał – wyszeptała Brice nie mówiąc jednak dokładnie, co miała na myśli.
Jednak kobieta sama się domyśliła i na jej twarzy pojawił się gniew.
– Już ja się z nim rozliczę – powiedziała ze złością Una.
Wiedziała, że dla Blane’a kobiety nie przedstawiały żadnej
wartości i nigdy delikatny oraz czuły nie był. Zabierał je do łóżka, robił
swoje, a później odprawiał z powrotem. Ale nigdy nie posuwał się do gwałtu, a
wyglądało na to, że właśnie tego się dopuścił. Szczególnie w stosunku do
chorej, bo faktycznie dziewczyna musiała być szalona. Mówiła takie rzeczy, że
nie było wątpliwości, iż ma coś nie tak z głową. Cudzoziemka, chora na
szaleństwo i w dodatku trzymana w niewoli. A ten drań tak bestialsko się z nią
obszedł. Nie tak go wychowała.
– Spokojnie. – Brice domyśliła się, co zaniepokoiło kobietę
i chciała ją uspokoić. – Nic takiego się nie wydarzyło. Bardzo się przykładał,
ale po niewielkiej dyskusji, jaką odbyliśmy, zrozumiał, że to nienajlepszy
pomysł i odjechał – powiedziała, starając się zabrzmieć wiarygodnie, choć na
samą myśl o tym, co zaszło w chacie, dostawała dreszczy.
– Odjechał? – zapytała staruszka, a Brice westchnęła. To
było trudniejsze niż przypuszczała.
– Tak, ale wrócił. Chata już się paliła, a on musiał mnie
wynieść, ale musiałam być nieprzytomna, bo tego nie pamiętam. Jedynie upadek i
że wszystko strasznie bolało, a później dopiero jak mnie zdjął z konia i… ‒
Uświadomiła sobie coś i poczuła wściekłość. ‒ Przerzucił mnie drań przez
siodło, jakby nie mógł posadzić przed sobą – powiedziała sama do siebie i
spojrzawszy na kobietę i przypomniała sobie, że miała ją uspokoić.
– Dobrze, ale..
– Bili się i nagle on się pojawił. Przyjechał konno. Później
my zaczęliśmy sobie rozmawiać – mówiła zdając sobie sprawę, że uogólnia, ale
nie chciała niepokoić tej kobiety szczegółami. – Nagle przybiegli jacyś ludzie.
Mieli miecze i rzucili się na nas. Tam na pewno były jakieś zamieszki. Może
będą coś mówili w radiu albo telewizji. Było dość niebezpiecznie i on się z
nimi później bił, a ja próbowałam podnieść tą szablę, ale ona była taka ciężka.
I ktoś chciał mnie... – W tym momencie dotarło do niej, że dziś wielokrotnie
była bliska śmierci i to ją zmroziło. – On uratował mi życie – wyszeptała sama
do siebie.
– Zwierz? – zapytała Una.
– Nie. Blane. – Usłyszała przyjemny głos dziewczyny i chcąc
nie chcąc, uśmiechnęła się pod nosem. Nieznajoma nie miała przecież pojęcia, że
tak nazywają go po kątach.
– Mów dziecko – zachęciła. – Co uczynił później?
– Rozmawialiśmy – streściła krótko. Bo niby, co miała
powiedzieć? Zamieniliśmy kilka zdań, przy czym on oryginalnie zadawał prawie
jedno i to samo pytanie? Choć z drugiej strony nie dawała mu przecież żadnej
odpowiedzi. – Okłamał mnie – dodała, wspominając jak próbował wcisnąć jej kit,
że są w Szkocji.
– Pohańbił cię? – zapytała nagle kobieta, a Brice spojrzała
na nią zaskoczona.
– Że co zrobił? – wyszeptała, wpatrując się w nią w
osłupieniu.
– Wiesz, co mam na myśli – powiedziała nieznajoma, a do
Brice dotarło, o co jej chodzi.
– Rozmawialiśmy – upierała się.
Nie chciała nazywać spraw po imieniu, a staruszka była dość
bystra i bez żadnych histerycznych reakcji próbowała się z nią dogadać. To w
pewnym sensie upraszczało sprawę.
– A długo tak rozmawialiście?
– Całkiem długo – wyszeptała i zadrżała na wspomnienie tego,
co czuła, gdy patrzył na nią tym swoim mrocznym, gniewnym spojrzeniem. Nie
mogła przecież powiedzieć tej kobiecie, że sama rzuciła się na niego, a że
facet za mocno się napalił, to i sytuacja wymknęła się nieco z pod kontroli –
Skurwiel – dodała półgębkiem, a później zganiła się w myślach.
– A ta rozmowa była…
– Nie dokończyliśmy rozmawiać – weszła jej w słowo, chcąc
powstrzymać następne pytanie i nie
musieć dosłownie na nie odpowiadać. Półsłówka, jak na razie, doskonale zdawały
egzamin. Ujrzała na twarzy kobiety zaskoczenie.
– Nie chciał cię? – Usłyszała i poczuła irytację.
– Tak bym tego nie nazwała – powiedziała.
– Czemu więc…
– Powiedziałam mu, że tylko tchórze tak rozmawiają –
oświadczyła i odetchnęła. Uznała, że to powinno wystarczyć, jednak na twarzy
nieznajomej widziała jeszcze większe zaskoczenie.
– Nazwałaś Blane’a tchórzem? – zapytała staruszka,
wybałuszając ze zdumienia oczy, a Brice poczuła gniew na samo wspomnienie
tamtego fragmentu „rozmowy”.
– Tylko tchórz nie patrzy w oczy, gdy chce zgwałcić kobietę
i jeżeli ma na tyle odwagi, aby poważyć się na taki czyn, to powinien stawić mi
czoła, a nie kryć się za moimi plecami – powiedziała zapalczywie, rzucając przy
tym gromy z oczu. Nawet się nie zorientowała, że po raz pierwszy nazwała rzeczy
po imieniu. – Ale nie puszczę mu tego płazem. Dla niego byłoby lepiej, gdyby
mnie tam zostawił! – oświadczyła i spojrzała na staruszkę. Przecież miała jej
nie denerwować. Jednak ku swemu zdumieniu, zamiast lęku czy zdenerwowania,
usłyszała gromki śmiech kobiety. To ją zdezorientowało.
– Teraz rozumiem, czemu cię ze sobą zabrał – oświadczyła
nieznajoma, patrząc na nią z sympatią.
– To wcale nie jest zabawne – poirytowała się Brice. Nie
spodobało się jej, że kobieta się z niej śmiała. W końcu to, co próbował zrobić
Blane, było przestępstwem i podpadało pod paragraf. – Zostawił mnie w tej
śmierdzącej chacie i kazał ją spalić. Ze mną w środku – oświadczyła, zaciskając
ze złością ręce i skrzywiła się z bólu. Miała poocierane całe dłonie i ramiona,
a nie były to jedyne rany na jej ciele.
– Aleś nie spłonęła – dodała staruszka, uśmiechając się pod
nosem.
– Czy mogę wiedzieć, kim pani właściwie jest? – zapytała,
zdając sobie sprawę z tego, że rozmawia od jakiegoś czasu z osobą, o której
niczego nie wie.
– Mów do mnie Una – oświadczyła po krótkiej chwili
staruszka. – Zaraz nakażę służbie zrobić coś do zjedzenia, a w tym czasie muszę
cię obejrzeć i opatrzyć, bo widzę, że ten łotr całą cię poturbował.
– Jesteś lekarzem? – zapytała Brice i przypomniawszy sobie o
Blane’ie ożywiła się. – Musimy po niego iść, on jest ranny. Pociął go tamten człowiek,
który napadł na nas podczas tych zamieszek. Mieczem. Takim dużym – wypaliła z
przejęciem.
– Spokojnie, moje drogie dziecko. Ranami Blane’a już się
zajęłam. Nie musisz się o niego zamartwiać – powiedziała przebiegle Una.
– Wcale się o niego nie martwię – obruszyła się Brice, a
później coś do niej dotarło. – Jak to ranami? Przecież zranili go jedynie w
ramię.
– Biodro również poczuło zimną stal – powiedziała. – Ale nie
martw się, wiele razy bywał poważnie ranny, a to, co dziś otrzymał, to zaledwie
draśnięcia. Tym razem to inna rana boli go najbardziej – dodała chichocząc, a
Brice zmarszczyła czoło.
Nie miała pojęcia, że zraniono go więcej niż raz. Ramię,
biodro. Na myśl o biodrze poczuła mimowolny dreszcz. Nie miała pojęcia, że był
tam ranny, a przecież, gdy się szamotała, to kilkakrotnie właśnie tam go
uderzyła. Celowała, co prawda, w krocze, ale bronił się dość zaciekle. Prawie
tak samo, jak ona. Przezornie nie powiedziała Unie, że jego biodro poczuło coś
więcej niż tylko zimną stal.
– Jaka rana boli go najbardziej? – wyszeptała zaniepokojona.
Czyżby jednak wcelowała i tam?
– Podrapał go jakiś kociak – powiedziała dławiąc się ze
śmiechu Una, a do Brice dopiero po chwili dotarło, o czym mówi kobieta.
Najpierw poczuła złość, ale później parsknęła śmiechem. Faktycznie jego twarz
poniosła chyba największy uszczerbek z jej strony.
– Myślisz, że dlatego mnie uderzył? – zapytała po chwili
ponuro, a Una westchnęła.
Nie wiedziała, co jej odpowiedzieć. Dziewczyna była przecież
cudzoziemką. Być może tam. skąd pochodziła, panowały inne zwyczaje. Tu
mężczyźni nie krepowali się i nie wahali podnieść ręki na kobietę, choć nie
każdy tak czynił. Blane nie należał do takich, którzy interesują się kobietami.
Miał swe potrzeby i zaspokajał je. Do gwałtu nie musiał się uciekać, bo każde
dziewczę z radością szło do jego łoża. Jednak niczego poza sypialnianymi
uciechami od kobiet nie oczekiwał. Una po raz pierwszy widziała go
zachowującego się w ten sposób. Trudno było powiedzieć czy to dobrze, czy źle.
Był bardzo zagniewany na dziewczynę i staruszka miała pewność, że jeszcze nie
skończył się nad nią pastwić. Jednak widziała też w nim jakąś troskę, co
nieskończenie ją zadziwiło. Wiedziała, że tu nie będzie spokoju. Tylko które
zrobi komu większą krzywdę? To pozostawało kwestią sporną. Dotąd żadna kobieta
tak mu się nie postawiła. Nigdy nawet nie uniosła na niego ręki. Nikt tego nie
zrobił i nigdy nie nazwano go tchórzem. Una wiedziała, że zabiłby każdego, kto
by się do tego posunął. Każdego, oprócz tej dziewczyny. Zachowanie Brice też
było dziwne. Una nigdy wcześniej nie widziała, aby jakakolwiek kobieta
zachowywała się tak odważnie wobec mężczyzny. Prawdopodobnie był to objaw
szaleństwa, choć podczas rozmowy brzmiała całkowicie normalnie i gdyby nie
plotła od czasu do czasu jakichś niedorzecznych głupot, to nie można byłoby jej
nawet podejrzewać o jakąkolwiek chorobę.
– Jesteś głodna. Najpierw cię opatrzę. Zjesz coś, a później
odpoczniesz. Jutro będzie czas na rozmowę – zmieniła dyplomatycznie temat. Nie
chciała jej odpowiadać, ponieważ również dla niej samej zachowanie Blane’a było
niezrozumiałe. Na szczęście dziewczyna nie nalegała na odpowiedź. Widać było,
że jest wyczerpana.
– Powinnam skontaktować się z…
Z kim powinna się skontaktować? Z rodziną? Nie miała
kontaktu z ojcem odkąd opuściła w gniewie swój rodzinny dom. Więc, do kogo
miała dzwonić? Do swych pracowników? Una zauważyła, że dziewczyna posmutniała i
zrobiło jej się przykro. Jak długo mogli trzymać ją w niewoli? Czy bardzo ją
skrzywdzili? Chciała jakoś rozbawić Brice. Odciągnąć jej myśli od tamtych
ponurych zdarzeń.
– Ten osioł kazał ułożyć cię na podłodze – powiedziała,
zanosząc się śmiechem.
Rozbawiło ją żądanie Blane’a, który doskonale zdając sobie
sprawę z tego, że i tak go nie posłucha, wydał jej taki rozkaz. Być może
właśnie to było powodem jego żądania. Bo przecież doskonale widziała po jego
reakcjach w stosunku do nieznajomej dziewczyny, że nie kazałby jej spać na
podłodze. Jeżeli chciał wziąć ją siłą, ale nie zrobił tego i jeśli darował jej
taką obelgę, jak nazwanie go tchórzem, to na pewno nie zaryzykowałby jej
śmierci. A przecież poraniona i niedożywiona, raczej nie przeżyłaby nocy na zimnej
posadzce w chłodnej komnacie.
– Jaki osioł? – Brice zupełnie nie rozumiała, o czym w tym
momencie mówiła Una.
Czasem staruszka brzmiała jakoś dziwacznie. Przekręcała
słowa w jakiś nietypowy sposób i trudno było ją wtedy zrozumieć. Brice zwalała
to jednak na karb bariery językowej, ale nie sposób było przecież pominąć fakt,
że mówiła w tak udziwniony sposób. Pewnie
dlatego, że jest stara – pomyślała.
– Blane. – Usłyszała głos Uny i uśmiechnęła się. Tak,
określenie osioł w stosunku do jego osoby, przypadło jej do gustu. Po chwili
jednak zaczęła pojmować sens słów kobiety, a uśmiech zniknął z jej twarzy.
– Co kazał zrobić?
– Ułożyć cię na podłodze – powiedziała ze śmiechem kobieta,
smarując delikatnie ramię dziewczyny jakąś śmierdzącą maścią, która jednak
dawała natychmiastowe ukojenie. – Lecz dodał, aby cię okryć.
– Powiedział, aby mnie ułożyć na podłodze i okryć? –
wycedziła każde ze słów z osobna.
– Nie martw się, dziecko, on tak umyślnie mówił. Sam sobie
przeczy. Już ja go znam – dodała po chwili.
Jednak Brice była wściekła i zapewnienia staruszki, wcale
jej nie uspokoiły. Po tym wszystkim, co jej zrobił i jak ją potraktował, miał
jeszcze czelność wysunąć tak niedorzeczne żądanie. Przecież ten bydlak mnie uderzył – pomyślała z żalem. Czego mogła
się spodziewać? Łóżka z baldachimem? Gorącego przyjęcia?
– Nie martwię się – odparła wściekle. – Nie mam zamiaru
zostać tu ani chwili dłużej. Zamówię taksówkę i… gdzie my w ogóle jesteśmy? Czy
w okolicy jest jakiś hotel? – zapytała i ujrzała, jak na twarzy Uny pojawia się
smutek. Od razu pożałowała swych słów. Przecież ta kobieta nie była niczemu
winna. Okazała jej swą troskę i opatrzyła rany.
– Masz gorączkę, dziecko. Prześpisz się i od razu poczujesz
się lepiej, jutro porozmawiamy – powiedziała staruszka, a dziewczyna
uśmiechnęła się. W głosie Uny była serdeczność, a na twarzy troska.
W tym momencie poczuła żal. Zawsze chciała, aby taka była
jej matka. Jednak jej rodzicielka, zamiast matczynego ciepła, miała
przerośnięte ambicje, przez co latami skrzypce były nieodłącznym elementem jej
życia. Lubiła na nich grać, jednak nie one były jej pasją. Ale matka była
głucha na słowa córki, która nie chciała zostać światowej sławy skrzypaczką,
jaką nie udało się stać jej matce. W tym momencie Brice spontanicznie przytuliła
się do staruszki, która w pierwszym momencie zesztywniała, zupełnie zaskoczona
jej nieoczekiwaną reakcją, lecz już po chwili otoczyła ją ramieniem i
odwzajemniła uścisk.
– Już dobrze, dziecko – wyszeptała, a w oczach Brice
zaszkliły się łzy. Mogła być jej babką, jednak teraz czuła się tak, jakby w
uścisku trzymała ją matka. Taką, jakiej zawsze pragnęła.
– Twój syn jest potworem – powiedziała z pasją, na
wspomnienie tego, jak potraktował kobietę Blane. – Nigdy nie powinien się tak
do ciebie zwracać. Nie możesz mu na to pozwalać – wyszeptała.
– Mój syn? – zapytała staruszka, spoglądając na nią
zaskoczonym wzrokiem, a Brice zagryzła wargę. No tak, przecież ona jest o wiele
starsza.
– Twój wnuk? – badała grunt, lecz widząc, że kobieta nie ma
pojęcia, o kogo chodzi, dodała: – Blane.
– Blane nie jest ani mym synem, ani wnukiem – odparła ze
śmiechem Una. – Jestem jego piastunką. Jego matka pomarła, gdy tylko go powiła
– dodała smutno.
– Nie wiedziałam – wyszeptała dziewczyna, a kobieta
przyglądała jej się uważnie.
– Czy ty w ogóle wiesz, kim jest Blane? – zapytała poważnym
tonem.
– Oprócz tego, że kawał z niego drania, to nie mam pojęcia –
odparła rozbrajająco Brice, a Una roześmiała się.
Skąd pochodziła ta dziewczyna? I kim tak naprawdę była? To
wszystko intrygowało staruszkę, jednak na razie nie chciała za bardzo mieszać
jej w głowie. Powinna odpocząć. Una była świadoma tego, że Blane jest na tyle
uparty, że tak po prostu nie odpuści dziewczynie i jeszcze nie jeden raz będzie
ją dręczył. Postanowiła jednak, że nie
pozwoli uczynić jej krzywdy. Pomimo, że była jedynie starą, schorowaną kobietą,
to miała tu cokolwiek do powiedzenia. Uścisk, jakim obdarzyła ją Brice,
rozrzewnił ją i poruszył jej stare serce.
Zawsze chciała mieć dzieci, lecz jej mąż zginął w bitwie,
zanim jeszcze obdarzył ją tym darem. A później zdecydowano za nią, że przyda
się bardziej na zamku. Na początku była piastunką matki Blane’a, Lilas, a
gdy dziewczynka dorosła, została jej służącą. Kochała ją jak własną córkę, a
dziewczyna odwzajemniała jej miłość, mając matkę, która myślała jedynie o
przyjemnościach i rodzenie dzieci traktowała, jako obowiązek.
Gdy więc Lilias wyszła za mąż za Edana
MacLeod’a, naczelnika klanu, Una została przy niej i był to piękny okres w jej
życiu, gdyż to małżeństwo było udane, a rodzice Blane’a bardzo się kochali.
Kiedy okazało się, że Lilias jest brzemienna, każdy się radował. Jednak poród
zakończył się nieszczęściem, a kobieta zmarła nie ujrzawszy nawet swego
dziecięcia. Na zamku zapanowała żałoba. Ojciec Blane’a zaczął topić smutki w
kieliszku. Starał się okazywać miłość synowi i Blane nigdy nie spotkał się z
jego gniewem. Jednak mężczyzna mimowolnie unikał syna, gdyż przypominał mu jego
zmarłą żonę. Chłopiec rzadko widywał ojca i mimo, że nigdy się nie poskarżył,
Una widziała, że brakowało mu miłości rodzica.
Gdy Blane miał siedem lat, Edan został ranny w jednej z
bitew. Una niejednokrotnie słyszała, że opowiadano sobie, iż pchał się jak
szalony pod miecze wroga, tak jakby chciał zginąć. Odniesione rany były
ciężkie, jednak on był silnym mężczyzną. Przeżył. Stracił jednak wolę życia.
Chorował przez kilka miesięcy, jednak nie wstawał z łóżka, z nikim nie chciał
się widywać. Nawet z synem. Zmarł którejś letniej nocy. Gdy służący odnalazł go
rankiem, Edan miał uśmiech na twarzy. Wszyscy wiedzieli, że śmierć była dla
niego poniekąd wybawieniem. Przyjął ją z radością. Pragnął jej. Był dobrym i
sprawiedliwym człowiekiem. Ludzie płakali po jego śmierci. Lecz Blane od tego
momentu zamknął się w sobie, z czasem to mijało. Powoli otwierał się na ludzi,
jednak Una wiedziała, że odcisnęło to piętno na jego życiu. Po śmierci ojca,
rządy objął jego stryj. To również był dobry człowiek, choć nie miał już w
sobie tej serdeczności i wiele rzeczy uległo zmianie. Jednak nikt nie narzekał.
Gdy Blane dorósł, zatracił się w walce. Trenował całe dnie,
nocami pił na umór i zabierał do łoża coraz to inną kobietę. Był przystojnym
mężczyzną i nie było takiej, która by go odrzuciła. Gdy skończył dwadzieścia
jeden lat, objął rządy i jako naczelnik klanu, uspokoił się. Radził sobie
początkowo przeciętnie. Una widziała, że nie był do tego stworzony. Jednak z
czasem odnalazł w tym powołanie. Czuła, że nie jest to do końca prawdą, gdyż
miał uparty charakter. Czasem wmawiał sobie coś na przekór, tłumacząc sam przed
sobą w najbardziej irracjonalny sposób, jednak nigdy z nim o tym nie
rozmawiała. Starała się przy nim trwać, ponieważ wiedziała, że jej potrzebuje,
choć nigdy by się do tego nie przyznał. Czasem zastanawiała się czy wierzy w to
wszystko, co sobie próbował wmówić. Momentami ją to śmieszyło, lecz bywały
chwile, gdy w skrytości płakała.
Blane był doskonałym wojownikiem, a jego rządy mądre i
sprawiedliwe, choć czasem zbyt chaotyczne. Był groźny oraz srogi, lecz zawsze
uczciwy, choć może nie zawsze dla siebie. Jednak wciąż trzymał dystans i nigdy
w nic tak do końca się nie angażował, choć we wszystko wkładał całe swe serce.
Ludzie szanowali go i w jakiś sposób lękali się. Bywał nieprzejednany. Dobrze
było mieć w nim przyjaciela, jednak dla wroga bywał okrutny. Czasem zbyt
bardzo. Nigdy nie związał się z żadną dziewczyną, pomimo, że był świadom tego,
iż musi kiedyś spłodzić dziedzica, a do tego potrzebna jest kobieta. Żona, a
nie wieśniaczka. Una zdawała sobie sprawę z tego, że to wkrótce nastąpi i
upatrywała w tym nadzieję. Pragnęła, aby niewiasta odmieniła jego życie. Aby
wniosła do niego ciepło. Zdawała sobie sprawę, że w końcu jakaś szkocka panna
wysokiego rodu obejmie rządy na zamku i prosiła w duchu, aby była to dobra,
kochająca kobieta. Teraz lękiem napawało ją to, że pojawienie się Brice może
skomplikować sprawę. Czuła, że oni prędzej czy później albo się pozabijają,
albo zapałają do siebie namiętnością. Jednak cudzoziemka nie byłaby mile
widziana przy boku naczelnika klanu, nie spodobałoby się to innym władcom,
którzy mogliby dopatrzyć się w tym zgubnej słabości, która osłabiłaby klan.
Więcej bitew, więcej strat, większy gniew wewnątrz. Wówczas życie Blane’a
mogłoby znaleźć się w niebezpieczeństwie. Una wiedziała, że nie może do tego dojść.
Był ostatnim, który jej pozostał. Nie mogła pozwolić, aby coś mu się stało.
Tak, jak nie mogła pozwolić, aby on zrobił krzywdę Brice. On, albo ktokolwiek
inny.
Przyglądała się dziewczynie, która z apetytem jadła posiłek,
jaki jej podano. Co chwila ziewała, a Una domyśliła się, że jest bardzo
zmęczona. Wyczerpana i obolała. Poturbowana przez tego łotra. Na myśl o tym,
poczuła złość i lekki zawód. Nie spodziewała się po nim takiego zachowania.
Krzywdząc tą dziewczynę, postąpił jak prawdziwy Zwierz, którym go nazywano.
– Kim jest? – zapytała dziewczyna, a Una zorientowała się,
że już po raz drugi powtórzyła to pytanie. Spojrzała na dziewczynę pytającym
wzrokiem. – Kim jest Blane?
– Jest właścicielem tego zamku i naczelnikiem klanu –
odparła, patrząc na dziewczynę uważniej.
– Naczelnikiem – powiedziała sama do siebie. Czego
naczelnikiem? Poczty? – Chyba dość duży jest ten zamek – stwierdziła, raczej
obojętnym tonem.
Nie miała pojęcia, jaką funkcję pełni naczelnik, ale musiał
sporo zarabiać, jeżeli stać go było na swój zamek. Chyba, że go odziedziczył.
Teraz, z perspektywy czasu, zaczynało do niej docierać, że prawdopodobnie ze
wszystkim przesadzała i niepotrzebnie wyolbrzymiała. Widziała te wszystkie
morderstwa, ale przecież to było niemożliwe. Na pewno dało się to jakoś
logicznie wytłumaczyć.
Faktycznie potrzebowała snu, musiała odpocząć, a gdy
wstanie, będzie myślała jaśniej. Wszystko sobie wyjaśni. Przede wszystkim musi
zorientować się gdzie jest i kim jest ten kretyn. Po za tym, że nazywa się
Blane MacLeod, jest naczelnikiem i posiada zamek, nie wiedziała o nim niczego.
Ach, zapomniała jeszcze o tym, że morduje z zimną krwią, choć to będzie pewnie
można jutro sprostować i okaże się, że to jakaś ustawka. Przecież normalny
facet nie łazi po ulicach w spódnicy, zakrwawiony i z mieczem w ręku. Szkot
Szkotem, wiedziała, że taki mają tradycyjny strój. Ale przecież nie na co
dzień. To byłoby co najmniej dziwne. Uśmiechnęła się na samą myśl o tym. Ten
hałas i palące się budynki, na pewno ściągnęłyby radiowozy i straż pożarną. A
przecież tam nie pojawił się dosłownie nikt. Pamiętała, że tego wieczoru sporo
wypiła. Najpierw w domu, a później na pokazie. Alkohol zawsze szybko uderzał
jej do głowy. Na pewno tam nawet nikt nie zginął i to tylko jakieś efekty
specjalne. Bo przecież nikt przy zdrowych zmysłach tak jawnie nie morduje. A
już szczególnie jakiś naczelnik poczty, posiadający zamek i chodzący sobie po
mieście w spódnicy.
W tym momencie starała się nie myśleć o tym, co on z nią
zrobił, gdyż faktem jest, że prawie doszło do gwałtu. Jednak miała świadomość
tego, że pragnęła go w tamtym momencie i poniekąd sprowokowała go, rzucając się
mu w ramiona i całując. Gdyby nie był w tym tak brutalny, to nie miała
wątpliwości, że uprawiałaby z nim tej nocy seks w tym brudnym, obskurnym
miejscu. Również w momencie, gdy on zaczął zachowywać się jak ostatnie bydle,
ona miała jakąś głęboko ukrytą myśl, że powstrzyma to i udało jej się. A
później po nią wrócił. I choć zdawała sobie sprawę z tego, że cholerny z niego
brutal oraz skończony drań, że poturbował ją i przez niego wygląda teraz jak
ostanie nieszczęście, to miała też jakieś paskudne poczucie, że w jego
obecności jest bezpieczna. A to przecież on skrzywdził ją najbardziej. Chociaż
z drugiej strony, dzięki niemu poznała Unę i pomimo, że kobieta była dziwna i
czasem mówiła w jakiś nietypowy sposób, to przecież było to całkiem normalne.
Skoro ten idiota twierdził, że jest Szkotem i mówił z takim akcentem jak
Connor, a ona była jego piastunką, to pewnie też była cudzoziemką.
Jednak była jedna rzecz, której nie umiała sobie
wytłumaczyć. Dlaczego on tak bardzo przypominał mężczyznę z obrazu? Co prawda
widziała tę fotografię zaledwie kilka razy, a obraz jeden raz, a właściwie
jedynie przez kilka sekund, więc nie mogła mieć pewności. Facet był podobny i
tyle. Może Szkoci mają podobne rysy twarzy. Wiedziała, że to głupie
tłumaczenie, jednak w tym momencie nie myślała jasno i tylko to przychodziło
jej do głowy.
Jedyne, co w tej chwili było dla niej oczywiste i czego była
pewna, to fakt, że jest jedna rzecz, której mu nie wybaczy. Nikomu nie pozwoli
się bezkarnie policzkować. Blane MacLeod jeszcze pożałuje, że podniósł na nią
rękę.
Jedząc, rozglądała się po pomieszczeniu. Było urządzone w
starodawnym stylu. Ktoś bardzo postarał się, aby efekt był wiarygodny. Trochę
przeszkadzało jej to, że w pomieszczeniu paliły się jedynie świece, przez co
nie mogła wszystkiego obejrzeć dokładniej. Jednak facet musiał mieć świra ma
punkcie szczegółów. W pomieszczeniu znajdował się długi na jakieś pięć, może
nawet sześć metrów stół. Po obu jego stronach stały regały, które wyglądały
tak, jak regały na książki. Były tam jedynie półki i nie było żadnych
drzwiczek. Poustawiane były na nich różnej wielkości woreczki oraz naczynia, w
głównej mierze okrągłe pojemniki, przypominające antałki. Również różnej
wielkości. Stały tam jeszcze dzbany, a na dole jakieś wiadra. Brice widziała,
że wyglądały jakby były zrobione z drewna i obwiązane sznurkami. Postanowiła,
że nazajutrz przyjdzie tu podziękować kobiecie i przy okazji obejrzy te
naczynia. Wyglądały interesująco. Do pomieszczenia co rusz ktoś wchodził, głównie były to młode
dziewczyny. Przyglądały jej się ciekawie, lecz nic się nie odzywały. Miały na
sobie jakieś dziwne fartuchy, które na pierwszy rzut oka przypominały długie do
samej ziemi sukienki. Ale przecież to niemożliwe, żeby każda z nich miała aż
taki zły gust i wszystkie były ubrane tak samo.
Oczy kleiły się jej coraz bardziej, czuła się senna i miała
wrażenie, że za moment uśnie na siedząco. Gdy skończyła jeść, ujrzała jak
kobieta przygląda jej się z troską i uśmiechnęła się, co sprawiło, że Una
odwzajemniła ten uśmiech. Nie miała pojęcia, ile tu już siedzi. Czy była to godzina,
czy może dwie, a nawet więcej. Wiedziała jedno, jeszcze nigdy nikt nie sprawił,
żeby poczuła do kogoś w tak krótkim czasie tak wiele sympatii. Una była jej
teraz bliższa niż ktokolwiek. Nawet jej ojciec. A Blane? O tym draniu nie
chciała nawet myśleć.
– Choć córko, zaprowadzę cię do sypialni – szepnęła Una, a
Brice ścisnęło się serce od ciepła, jakie było w głosie kobiety, która
przezornie nie poinformowała jej, czyja jest to sypialnia.
Początkowo miała wątpliwości, czy ją tam zabierać. Ale
wiedziała, że pomieszczenia dla służby nie są wygodne i bardzo ciasne. Brice
musiałaby spać z którąś z dziewczyn na jednym łóżku, a były one wąskie i
niewygodne. Obawiała się też ulokować dziewczynę w innym pokoju, gdyż zdawała
sobie sprawę z tego, że po bitwie mogą kręcić się tu jacyś mężczyźni, którzy
będą sobie chcieli poużywać z dziewkami kuchennymi i pokojówkami. Mogłoby się
zdarzyć, że któryś drań trafiłby na Brice i nie skończyłoby się to szczęśliwie.
Una miała pewność, że nikt nie ośmieli się wejść do sypialni Blane’a. To było
jedyne, bezpieczne pomieszczenie. A on sam prawdopodobnie wróci na zamek
dopiero jutro. Czasem nie było go nawet dłużej. Musiał odreagować, spuścić
wszystkie negatywne emocje. Rozumiała to. Walka wykańczała nie tylko fizycznie.
Brice posłusznie poszła za Uną. Nie miała pojęcia jak długo
szły. Początkowo jakimś wąskim korytarzem, później wchodziły po schodach, a
następnie przechodziły przez jakiś pokój i ponownie schodami. Gdy wreszcie
dotarły na miejsce, Brice była już tak senna, że myślała jedynie o tym, aby jak
najszybciej trafić do łóżka. Rozejrzała się niemrawo po pomieszczeniu. Było
ogromne. Nie miała pojęcia jak duże były okna, ponieważ zasłonięte były długimi
do samej ziemi, ciężkimi kotarami w ciemno bordowym kolorze, który niczego nie
przepuszczał. Jedynym oświetleniem była świeczka, którą niosła ze sobą Una. Nie
dawała jednak zbyt wiele światła. Brice uśmiechnęła się szeroko, gdy wreszcie
namierzyła łóżko. Było ogromne. Bez problemu zmieściłoby się tam, co najmniej
kilka osób. A teraz miała je całe dla siebie. Westchnęła z ulgą.
– Połóż się dziecko. – Usłyszała serdeczny szept Uny. –
Jutro po ciebie przyjdę.
– Dziękuję – powiedziała niewyraźnie dziewczyna i przytuliła
kobietę, która nie była przyzwyczajona do tego typu zachowań. Jednak przynosiło
jej to wiele radości.
Gdy tylko kobieta wyszła, Brice ruszyła w stronę łóżka. Po
kilku krokach potknęła się o coś i upadła. Wymacała dłonią i zorientowała się,
że jest to cholerne posłanie. Przypomniała sobie, co powiedział ten drań i
poczuła złość. Łzy stanęły jej w oczach. Czy mógł upokorzyć ją jeszcze
bardziej? Bezradnie opadła na miękkie posłanie. Miała dość i w tym momencie,
było jej wszystko jedno. Gdy zasypiała, w jej oczach nadal zbierały się łzy.
Nie mogła przecież wiedzieć, że nie było to posłanie, które dla niej
zostawiono, lecz zwierzęca skóra, jaka od zawsze leżała przy łożu.
[1]Społeczność klanowa dzieliła się na trzy
grupy – ród naczelnika (wodza), członków klanu o tym samym nazwisku co
naczelnik, zachowujących tradycje wspólnego, często legendarnego pochodzenia i
tzw „ludzi złączonych”(tych jest najmniej) są to dawni mieszkańcy ziem zajętych
przez klan, członkowie dawnych podbitych klanów, noszący różne nazwiska, ale
uznawani są za współklanowców. I tu zachodzi pewna komplikacja. Duża ilość osób
o tym samym nazwisku wprowadza spore zamieszanie i wynika z tego wiele
nieporozumień. Statystycznych Janów Kowalskich byłoby zatrzęsienie. Szkoci
znaleźli na to sposób i nadawali sobie nietypowe imiona. np. Siusaidh – łaskawa lilia. Torra
– wieża. Achaius – przyjaciel koni. W tej
powieści będę używała przeróżnych nietypowych imion. Czasem będę w przypisach
podawała ich znaczenie, aby przekazać więcej informacji oraz zachować jak
największą wiarygodność. Una w dosłownym
tłumaczeniu – jagnię. Przy okazji, Blane –
żółty. Przy wyborze imion nie sugerowałam się nazwami.
___________________________________________________________________________________________________
*Do
wykonania okładki oraz całej oprawy graficznej użyłam materiałów pobranych z internetu, do których nie posiadam praw autorskich.
Grafika została wykonana na potrzeby promocyjne, nie używam jej w
celach komercyjnych, nie uzyskuję żadnych korzyści materialnych.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz