Rozdział 3
Morski kwiat
2
sierpień 1712
Ocean
Atlantycki
Rejs trwał już kilka dni, a
Serenity była znudzona jak mops. Monotonność podróży była dla niej prawdziwą
torturą. Pogoda była upalna, a obecność męskiej załogi sprawiała, że nie
odważyła się założyć bardziej luźnych sukienek, przez co bywały dni gdy
dosłownie kleiła się od potu. W większości załoga składała się z niechlujnych,
opryskliwych, najemnych marynarzy. Nawet obecność wielu oficerów marynarki
wojennej nie sprawiała, że czuła się w pełni komfortowo. Spojrzenia jakimi
obrzucali ją ci prostacy, momentami ją niepokoiły, dlatego przeważnie poruszała
się po pokładzie z którymś z żołnierzy. Ojciec postarał się, aby było ich o
wiele więcej niż na zwyczajnym okręcie. Teraz była mu za to wdzięczna, choć
początkowo trochę ją to irytowało.
Słownictwo tych ludzi
doprowadzało ją do szału. Sama oczywiście nie jeden raz używała niewybrednego
języka, nie zdarzało się jednak nigdy, aby odezwała się tak w obecności ojca,
albo kogokolwiek z bliskich. Jednakże słysząc dyskusje tych brudasów miała
ochotę nawrzeszczeć na nich w podobnym tonie. Od razu zorientowała się, że z
góry uznali ją za zadufaną w sobie pannę dziedziczkę, która nie może usnąć
mając pod sobą ziarnko grochu, które przykrywa dziesięć materacy.
To ją rozdrażniło i momentami
aż gotowała się ze złości, jednak nigdy się nie odezwała, aby sprostować
ich błąd i sprawić by zmienili o niej
zdanie, aczkolwiek powodem było jedynie to, że
ci ludzie trochę ją przerażali. Wizja
długich tygodni na w towarzystwie tych mężczyzn nie była zabawna i Serenity
marzyła jedynie o tym, aby jak najszybciej dopłynąć do celu. Gdyby nie
towarzystwo Etty i Jima chyba by zwariowała. Rozmawiając z dziewczyną niby od
niechcenia podpytała ją o Basila, chciała zorientować się czy zachowywał się
tak częściej, i ku swemu ogromnemu zaskoczeniu dowiedziała się, że to nie Basil
był winny całej tej sprawie. To dało jej do myślenia. Dlaczego się nie
przyznał? Dlaczego pozwolił, aby go uderzyła i nie wyjaśnił sytuacji? To było
niedorzeczne. A może po prostu lubi mieć
opinię podłego drania? ‒ pomyślała i westchnęła. Cokolwiek to było,
stwierdziła, że jest zwykłym dziwakiem. Chociaż z drugiej strony jakby nie
było, zachował się jak prawdziwy dżentelmen, przyjmując na siebie winę.
Długie rozmowy z Ettą, czytanie
książek jakie ze sobą zabrała, dyskusje z oficerami statku, kolacje z
kapitanem, który okazał się bardzo sympatycznym, choć nieco nadętym
człowiekiem. Lubił opowiadać o sobie, ale jego opowieści były interesujące.
Kilkakrotnie pojawiał się w nich temat piratów, jednak wciąż zaręczał, że
brygantyna którą płynęli jest jednym z najbezpieczniejszych statków. Przez
tygodnie podróży dowiedziała się wielu ciekawych rzeczy. Okręt był większy niż
początkowo założyła, zadziwiał ją sam
fakt, że na statku znajduje się prawie stu ludzi i wyposażony jest w dwanaście
dział. Jej kajuta była komfortowo wyposażona i czuła się w niej doskonale.
Ładownia statku zapełniona była cennymi towarami przez co ochrona była
wzmocniona. Na pokładzie przewożono również kilku niewolników, co niezbyt je
się podobało, jednak warunki w jakich ich trzymano były dobre, tak też byli
traktowani. Znała realia, w takim świecie dorastała i pomimo, że czuła, iż nie
jest to właściwe, nie mogła nic poradzić. Jedynie pogodzić się z faktem, że
kolor skóry decyduje o życiu człowieka.
Z czasem straciła rachubę, dni
zmieniły się w tygodnie i powoli ogarniało ją przerażenie, że podróż trwać
będzie miesiącami, co oczywiście nie było prawdą. Pokonali już większość drogi.
Na myśl o powrocie w takim samym tempie zaczynała żałować, że nie posłuchała
ojca. Brygantyna była dość dużym statkiem, więc płynęła o wiele wolniej,
również dlatego, że ładownia była obszernie wypełniona różnego rodzaju
towarami. Kapitan pocieszył ją, mówiąc, że pierwotnie w planach mieli
podróżować galeonem, jednym z największych statków, który był jeszcze
wolniejszy.
Rejs był nudny i monotonny, aż
do pewnej bezksiężycowej nocy, gdy na morzu rozpętało się prawdziwe piekło. Do
tej pory jedynie słyszała o gwałtowności sztormu, teraz miała okazję przekonać
się osobiście o potędze tego żywiołu. Obudził ją ogromny hałas i w pierwszym
momencie miała wrażenie, że uderzyli w jakąś górę, albo zderzyli się z drugim
statkiem. Jednak bardzo szybko okazało się, że to natura jest przyczyną tych
przerażających odgłosów. Etta, która nocowała w jej kajucie zaczęła
histerycznie płakać co nieco ją zdenerwowało. Po części ona same również była
wystraszona, jednak był to raczej ekscytujący niepokój. Coś ściskało ją w
żołądku i wręcz popychało, aby zostawić płaczącą Ettę i wyjść na pokład, aby
zobaczyć to wszystko na własne oczy. Gdy szła w stronę schodów prowadzących na
pokład musiała przytrzymywać się ścian, tak bardzo trzęsło okrętem. Na zewnątrz
żywioł rozgościł się na całego. Pioruny grzmiały co chwila, oświetlając
przerażająco wyglądające miejsce. Hałas był nieprawdopodobny, a fala jedna za
drugą zalewały pokład. Biegający po nim marynarze co chwila coś do siebie
wrzeszczeli. Ulewny deszcz zmoczył ją w jednej sekundzie gdy tylko stanęła na
drewnianych deskach pokładu. Miała na sobie jedynie koszulę nocną i płaszcz,
który w ostatniej chwili na siebie narzuciła. Stała na boso przytrzymując się
jakichś lin, które były w tym momencie napięte do granic możliwości. Pomimo to
rzucało nią na wszystkie strony. Natura szalała na całego, a ona czuła jedynie
zachwyt i jak urzeczona gapiła się na to, co działo się wokoło.
‒ Co pani tu robi? ‒ Usłyszała
wrzask tuż za sobą i odwróciła się zlękniona. Ujrzała jednego z członków
załogi. Doskonale go pamiętała. Zawsze spoglądał na nią z niechęcią. Teraz na pewno wrzuci mnie do morza ‒
pomyślała w pierwszym momencie. ‒ To niebezpieczne, proszę wracać do środka ‒
wydarł się, przekrzykując gromy. W tym samym czasie ktoś zaczął do niego
krzyczeć operując zwrotami, które niczego jej nie mówiły.
‒ W czym mogę pomóc?! ‒ wydarła
się, sprawiając, że facet spojrzał na nią jak na idiotkę.
‒ Proszę wracać do…
‒ Chcę pomóc ‒ przerwała mu. ‒
Może jest coś, co mogłabym zrobić.
‒ Na razie jedynie pani
przeszkadza. ‒ Usłyszała i sapnęła ze złością.
W tym samym momencie usłyszała
rwący się materiał i coś z hukiem upadało jakieś kilka metrów od nich.
Mężczyzna złapał ją za ramiona i pchnął w przeciwnym kierunku. Poczuła ból, gdy
uderzyła plecami o jedną z poręczy schodów, prowadzących do ładowni. Kolejna
fala bólu zalała ją w momencie, gdy mężczyzna przygniótł ją do ściany.
‒ Co się stało? ‒ wykrzyczała.
‒ Złamał się jeden z masztów.
To nic takiego, ale na pokładzie jest niebezpiecznie. Proszę wejść do ładowni,
obawiam się, że nie przedostaniemy się na drugą stronę, aby mogła się pani
dostać do swojej kajuty.
‒ Ale ja chcę…
‒ Jeżeli zaraz nie znikniesz z
pokładu, to jak bóg mi świadkiem, przerzucę sobie ciebie przez ramię i
osobiście cię stąd wyniosę! ‒ wrzasnął, a ona wybałuszyła oczy ze zdumienia.
‒ Więc twierdzi pan, że nic tu
nie mogę zrobić, tak? ‒ wydukała.
‒ Tak, do diabła! Zjeżdżaj stąd
dopóki jeszcze nie zmyło nas z pokładu, ty uparta babo! ‒ Usłyszała i zmrużyła
groźnie oczy, ale zanim w jakikolwiek sposób zareagowała złapał ją za łokieć i
brutalnie szarpiąc wepchnął za drzwi przy których stali. Gdy tylko usłyszała
trzask zamykanych podwojów ogarnęła ją złość.
‒ Ty cholerny bydlaku! ‒
wrzasnęła i zaczęła walić w kiepsko oheblowane deski. ‒ Ty śmierdzący gnoju. Ty
potworze, żeby cię trafił szlag i piekło pochłonęło. Do diabła z tobą. ‒ Nie
przebierała w słowach drąc się na całe gardło. ‒ Jak tylko wrócisz powyrywam ci
wszystkie włosy z głowy. Wykastruję cię jak knura, obedrę ze skóry i rzucę psom
na pożarcie. Zgniotę jak cholernego karalucha! Poćwiartuję na kawałki!
Coraz bardziej wyczerpana
kopnęła wściekle w drzwi, zapominając, że jest na boso i z jękiem zaczęła
skakać na jednej nodze. Odwróciła się w stronę pomieszczenia i zamarła. Nie
wzięła pod uwagę, że na pokładzie jest jedynie część załogi. Reszta właśnie
przyglądała się jej z milczeniu. Większość z nich była zdziwiona, część ledwie
powstrzymywała się, aby się nie roześmiać, ale na niektórych twarzach widziała
lęk.
‒ Zaproponowałam tej gnidzie
pomóc, gdyby się zgodził to nie byłoby sprawy ‒ palnęła bezmyślnie, na co
kilkudziesięciu marynarzy ryknęło gromkim śmiechem.
‒ Czy jest panienka ranna? ‒
Usłyszała głos siedzącego na jednym z hamaków starszego człowieka i spojrzała
na niego unosząc w górę brodę.
‒ Mam na imię Serenity, a pan
mógłby być moim dziadkiem sądząc po barwie pana włosów, więc może się pan
zwracać do mnie po imieniu ‒ oświadczyła i ujrzała jak facet ze zdziwienia
wybałusza oczy. ‒ Wygląda na to, że będę zmuszona spędzić z panami tę noc, tak
więc byłabym wdzięczna gdyby któryś z was wskazał mi jakieś miejsce gdzie
mogłabym spocząć ‒ stwierdziła chłodno.
Prawdę mówiąc adrenalina jaką
czuła na pokładzie statku oraz późniejszy wybuch złości sprawiły, że nie była
teraz zbyt wystraszona. Wiedziała, że innego wyjścia nie ma. Czuła lekki zawód,
gdyż głupio wmówiła sobie, że dane jej będzie pozostać na pokładzie choć trochę
dłużej. Jednak teraz zaczynało do niej docierać jak bardzo niebezpieczne to
było.
‒ Proszę, tu jest miejsce ‒
powiedział jakiś młody chłopak i wskazał jej hamak na którym leżał.
‒ A gdzie pan siądzie? ‒
zapytała.
‒ Proszę się tym nie
przejmować. ‒ Usłyszała i ruszyła w stronę miejsca, które jej pokazał.
‒ Wcale się tym nie przejmuję ‒
stwierdziła. ‒ Jednak odbierając panu, pana łóżko…
‒ Mam na imię Mike ‒ powiedział
z głupim uśmiechem.
‒ Sądząc po jego minie dałby
sobie odebrać nie tylko łóżko. ‒ Doszło do niej z drugiego końca pomieszczenia
i usłyszała gromki śmiech reszty mężczyzn. Sapnęła ze złością, ale już po
chwili również się roześmiała. W tym samym momencie usłyszała trzask i coś
gwałtownie zatrzęsło pokładem.
‒ To normalne? ‒ bąknęła
wystraszona.
‒ Coś uderzyło w kadłub! ‒
krzyknął siedzący przy ścianie mężczyzna.
‒ Coś, w sensie, że co? ‒
wydusiła, widząc wystające deski zza których wylewała się woda. ‒ To znaczy, że
teraz utoniemy? ‒ palnęła.
Ujrzała podrywających się
mężczyzny, którzy dopadli do ściany z jakimiś narzędziami za pomocą których
zaczęli uszczelniać uszkodzone miejsca.
‒ To nic takiego. Proszę się
nie bać. ‒ Usłyszała i poderwała się z hamaka.
‒ Chcesz zrobić jeszcze większą
dziurę? ‒ krzyknęła do młodego chłopaka, który młotkiem próbował wbić w dziurę
jakąś pokrzywioną deskę. ‒ Szmaty! ‒ wrzasnęła wyrywając mu narzędzie z rąk. ‒
Przynieś jakieś szmaty! Natychmiast! ‒ dodała rozkazującym głosem, na co
chłopak poderwał się na równe nogi.
W tym samym momencie statkiem
ponownie gwałtownie szarpnęło, a ona znalazła się na ścianie z której
sporym strumieniem chlusnęła woda całkowicie ją mocząc. Zaklęła szpetnie pod
nosem i odrzuciła w tył długie włosy ubliżając sobie w duchu, że nie związała
ich na noc.
‒ Proszę się odsunąć. ‒
Usłyszała i odwróciła się z wściekłością w stroną marynarza.
‒ Szmaty, ścierki, coś, co
dokładnie uszczelni kadłub! ‒ wrzasnęła. ‒ W tej chwili!
Już wkrótce trzymała jakieś
brudne łachmany. Nie miała nawet czasu na zastanawianie się jakiego pochodzenia
były to materiały, a nie ulegało wątpliwości, że nie były to tkaniny z jakimi
do tej pory miała do czynienia.
‒ Jeszcze ‒ krzyknęła. ‒
Potrzebuję więcej.
‒ Więcej nie ma. ‒ Usłyszała i
zerknęła na chłopaka.
‒ Rozbieraj się. ‒ Już po
chwili miała w ręku jego koszulę.
Wokoło panował zamęt.
Uszkodzenia nie były duże, jednak nie ulegało wątpliwości, że jeżeli nie
zostaną naprawione natychmiast, to ulegną jeszcze większemu zniszczeniu, a to
mogło grozić nawet zatonięciem statku. Widziała, że mężczyźni byli
niezorganizowani, przez co nic nie szło sprawnie. Niestety z chwili na chwilę
również ona czuła się mniej pewnie.
Już jako dziecko potrafiła
skutecznie pokierować ludźmi na plantacji. Ze swym uporem i wytrwałością dawała
sobie radę z naprawdę skomplikowanymi sprawami, adrenalina pobudzała ją do
działania. Była osobą ambitną, która skutecznie potrafiła utrzymać emocje na
wodzy w chwilach zagrożenia. Bezwiednie przejmowała kontrolę nad sytuacją, gdy
widziała w czym jest problem i czuła, że sobie z nim poradzi. Jednak te
okoliczności coraz bardziej ją dezorientowały. Wszystko co działo się na
plantacji było dla niej wyzwaniem i nie było tam żadnego zagrożenia. W każdej
chwili mogła odejść i nikomu nie groziło żadne niebezpieczeństwo. Tu sytuacja
wyglądała inaczej. Jednak Serenity była dziewczyną, która nigdy się nie
poddawała. Nawet gdy sprawa z góry skazana była na niepowodzenie. Tu na
szczęście nie było aż tak źle.
Szpary nie były wielkie, lecz
pod ręką nie mieli odpowiednich narzędzi, aby skutecznie je załatać, wiedziała,
że całkowita ich naprawa potrwa o wiele dłużej. Teraz najważniejsze było
uszczelnienie dziur, aby nie uległy dalszym zniszczeniom. Niestety kończyły się
już materiały. Widziała, że mężczyźni poszli za jej przykładem i w tym momencie
majaczył już niejeden nagi tors.
Była zmęczona, miała poobijane
palce i pościerane kolana. Długie, rozpuszczone włosy, wisiały potargane i
zamoczone. Oblepiały jej twarz, przez co nie widziała wyraźnie, jednak nie
miała nawet czasu ich uporządkować. Krzyki sprawiły, że czuła jakby ktoś
szorował jej w przełyku tarką do prania. W ustach miała pełno słonej wody od
której chciało jej się rzygać. Jednak najważniejsze było teraz zatamować wodę.
Tylko to się liczyło.
‒ Co ona tu robi? ‒ Usłyszała
za sobą znajomy głos mężczyzny, który wepchnął ją tu bezpardonowo i poczuła wściekłość,
odwróciła się w jego stronę gwałtownie i zamachnęła młotkiem, jednak zanim rzuciła
narzędzie opamiętała się. Bądź co bądź było jej przecież potrzebne.
‒ Chcę twoją koszulę! ‒
wrzasnęła, gromiąc go wściekłym spojrzeniem. Chłopak był bystry. Od razu
zorientowała się w sytuacji i bez zastanowienia zdjął z siebie jasny materiał,
jednak nie podał jej, lecz klękając kilka metrów dalej zaczął sam uszczelniać
dziury.
‒ Zabierzcie ją stąd! ‒
Usłyszała jego krzyk i odwróciwszy się do stojącego za nią młodego chłopka
obrzuciła go wściekłym spojrzeniem.
‒ Tknij mnie, a zginiesz! ‒
warknęła, sprawiając, że chłopak odwrócił się w drugą stronę. ‒ Płaszcz! Gdzie
mój płaszcz? ‒ wykrzyknęła, przypominając sobie o pelerynie w której przyszła.
Niestety materiał był dość
gruby, na podarcie go straciliby sporo czasu.
‒ Twoja koszula będzie lepsza!
‒ Usłyszała chłopaka i poczuła irytację.
‒ Jak śmiesz…
‒ Chciałaś przecież pomóc! ‒
Przerwał jej. ‒ Ściągaj to i załóż płaszcz.
W tej chwili miała wściekłą
ochotę przywalić mu młotkiem w głowę, jednak doskonale zdawała sobie sprawę z
tego, że chłopak ma rację.
‒ Billy, jesteś potrzebny na
górze! ‒ Usłyszała i zerknęła na chłopka, który był przyczyną wszystkich tych
okropności.
‒ A więc masz na imię Billy… ‒ Zmrużyła
groźnie oczy. W tym momencie chłopak przysunął się do niej i rozrywając koszulę
oderwał kawałek materiału. Otworzyła usta z oburzenia, ale woda chlusnęła
wprost na nią. Zaczęła się dławić i poczuła jak chłopak uderza ją w plecy. ‒
Zostaw! ‒ zaprotestowała, odpychając go od siebie i odgarniając z oczu włosy.
Zdawała sobie sprawę z tego jak żałośnie musi wyglądać. Spojrzała w tył na
zerkających na nią mężczyzn. ‒ Niech któryś choć na mnie spojrzy, a zabiję! ‒
wrzasnęła i widząc jak odwracają się od niej, ściągnęła pospiesznie koszulę,
pod którą miała jedynie króciutką, przezroczystą halkę i bieliznę. Pospiesznie
okryła się peleryną i odwróciwszy się natrafiła na uważne spojrzenie oczu
Billego. Zrobiła się czerwona z złości. ‒ Bydlak! ‒ wrzasnęła, rzucając mu w
twarz jasny materiał.
‒ Odpocznij ‒ Usłyszała jego
spokojny głos, ale zignorowała go i wróciła do pracy.
Po niecałej godzinie była już
skrajnie wyczerpana, ale wszystkie dziury były dokładnie zatkane. Gdy podnosiła
się z podłogi, ledwie trzymała się na nogach, a gdy usiadła na hamaku prawie
zasypiała. Czyjaś dłoń podetknęła jej pod nos kubek, który odebrała z ulgą.
Napiła się łapczywie, myśląc, że jest to woda i od razu zaczęła się krztusić.
‒ Co to do jasnej cholery
jest?! ‒ wrzasnęła, opluwając się alkoholem.
‒ Rum. ‒ Usłyszała głos
Billego. ‒ Rozgrzeje cię. Teraz połóż się i odpocznij. ‒ To mówiąc ruszył do drzwi
prowadzących na pokład i już po chwili za nimi zniknął.
Statkiem nie szarpało już tak
gwałtownie. Z chwili na chwilę wszystko uspokajało się jeszcze bardziej. Zasypiała
wsłuchując się w rozmowy mężczyzn, którzy zaczęli snuć niebywałe opowieści.
Wystarczyło kilka minut, aby zorientowała się, że są one o wiele ciekawsze od
tego o czym opowiadał jej kapitan. Prości ludzie i ich nieskomplikowane życie,
jak również pełne pasji, kolorów oraz ekscytującego niepokoju, historie,
sprawiły, że ze wszystkich sił starała się nie zasnąć. Jednak zmęczenie wzięło
górę. Była cała obolała, ale szczęśliwa z faktu, że poradziła sobie z
trudnościami i pomogła tym ludziom, zamiast biernie siedzieć w swojej kajucie.
To były właśnie takie chwile, które ceniła sobie najbardziej. Być w oku cyklonu,
w samym centrum problemów i zmagać się z nimi, stawiać im czoła. Teraz, w jakiś
dziwny sposób, poczuła się zespolona z tymi pospolitymi ludźmi, których
widziała już w innym świetle. To był szacunek, taki sam, jaki oni mieli w
oczach, gdy na nią spoglądali.
Pierwszym co ujrzała po
przebudzeniu były wpatrzone w nią ze złością oczy Billego.
‒ Co takiego sobie pani
myślała? ‒ warknął nieuprzejmie, a ona poderwała się i usiadła, a następnie
zmrużywszy groźnie oczy wyciągnęła do niego oskarżycielsko palec.
‒ Wczoraj nazwałeś mnie upartą
babą, chciałeś nosić jak worek kartofli i brutalnie mnie tu wrzuciłeś! A
później bezczelnie zerwałeś ze mnie ubranie i gapiłeś się na mnie jak ostatni
bydlak! ‒ wydarła się. ‒ Więc możesz sobie tą panią wsadzić łaskawie w dupę… ‒ Zamilkła
na moment. ‒ Daruj siebie panią! I nie życzę sobie z tobą rozmawiać! ‒ dodała
krótko i usłyszała śmiech siedzących obok mężczyzn.
‒ Widzę to nieco inaczej. ‒
Usłyszała jego poirytowany głos i zmrużyła oczy, ale zanim zdarzyła cokolwiek
odpowiedzieć, kontynuował: ‒ Spacerowałaś sobie jak obłąkana po pokładzie w
trakcie sztormu. Grzecznie poprosiłem abyś wróciła do kajuty, ale upierałaś się
jak osioł. A później niczego z ciebie nie zdzierałem!
‒ Dobrze ci radzę, Billy, nie
dyskutuj z Serenity. Zaplanowała dla ciebie szereg niezbyt miłych doznań. Była
mowa nawet o obdzieraniu ze skóry i kastrowaniu ‒ stwierdził ze śmiechem
przechodzący obok mężczyzna, a chłopak spojrzał na nią ze złością.
‒ Mogłaś zginąć, nie rozumiesz
tego? Nikt normalny nie wychodzi w taką pogodę na pokład. Przebywanie tu,
podczas, gdy uszkodzony był kadłub, również było niebezpieczne ‒ powiedział z
pretensją. ‒ Tylko przeszkadzałaś.
‒ Czyżby? Ciekawe zatem jak
szybko ów statek poszedłby na dno gdyby jeden z tych osłów nadal wbijał
połamane deski w dziury, powiększając jej jeszcze bardziej! ‒ warknęła. ‒
Dobrze wiesz, że TU zrobiłam o wiele więcej niż TY! Na górze mi nie pozwoliłeś!
‒ Gdyby nie ja, to tam na górze
zmyłoby cię z pokładu. Nie rozumiesz tego?
‒ Mogło zmyć każdego!
‒ Twoje życie jest cenne i…
‒ Każde życie jest cenne,
głupcze! Tak sam moje jak i… ‒ Zerknęła na siedzącego w hamaku obok rudowłosego
mężczyznę. ‒ Jak pana ma na imię?
‒ Hank. ‒ Usłyszała.
‒ I Hanka i każdego tu obecnego
człowieka. Mój ojciec posiada pieniądze, które są niczym w sytuacji jaka miała
miejsce w nocy! I każdy człowiek, który ma w sobie mądrość, wie, że bogactwo,
nie czyni ich posiadacza osobą nadrzędną. Świat, który twierdzi inaczej, jest
zły! ‒ krzyknęła. ‒ I zakazałam ci do mnie mówić! ‒ To mówiąc gwałtownie
powstała z hamaka i zachwiała się. Gdyby Billy jej nie przytrzymał upadłaby
na deski. Rozchylony płaszcz odsłonił fragment biodra, które chłopak
pospiesznie okrył. Zrobił to błyskawicznie, tak że żaden z obecnych mężczyzn
niczego nie spostrzegł. W milczeniu obserwował twarz Serenity na której
pojawiła się irytacja, ale również coś jeszcze. ‒ Nie masz prawa mnie…
‒ Może ten fragment już sobie
darujmy ‒ przerwał jej, a ona sapnęła wściekle.
‒ Oświadczam ci, że jeżeli
jeszcze choć raz mnie tkniesz, to gorzko tego pożałujesz ‒ fuknęła niczym
rozjuszona kotka i ujrzała jak w kąciku ust chłopaka pojawia się lekki uśmiech.
‒ W nocy byłaś bardzo dzielna ‒
szepnął, dezorientując ją.
‒ Nie interesuje mnie twoje
zdanie ‒ mruknęła niepewnie i odwróciwszy się na pięcie ruszyła w stronę drzwi.
‒ Dotarło to do mnie bardzo
wyraźnie. ‒ Usłyszała jego głos i obejrzała się za siebie.
‒ Co mam przez to rozumieć? ‒
zapytała, wpatrując się w jego twarz, którą teraz oświetlały promienie słońca. ‒
Masz zielone oczy ‒ szepnęła, nie odrywając od niego wzroku.
W tym momencie otworzyły się
drzwi i stanął w nich jeden z oficerów.
‒ Wszędzie panienki szukaliśmy.
Kapitan obawiał się, że utopiła się pani w morzu. ‒ Usłyszała i przewróciła
oczyma, otulając się szczelnie płaszczem. Nie mogła pozwolić aby ujrzał, że nie
ma na sobie koszuli. ‒ Gdzie panienka była całą noc?
‒ Łowiłam ryby ‒ oświadczyła
wyniośle, wprawiając mężczyznę w osłupienie, reszta załogi ryknęła śmiechem.
‒ Proszę mi wybaczyć, panienko,
ale nie zrozumiałem ‒ wydukał.
‒ A co jest tak skomplikowane w
łowieniu ryb? Pływa pan statkiem, powinien pan rozumieć ‒ mruknęła i
westchnęła. Podejrzewała, że informacja o jej całonocnym pobycie wśród tych
ludzi mogłaby być dla nich problemem, bo przecież bez trudu któryś z nich
mógłby powiadomić kogokolwiek i przysłałoby po nią ludzi. Zamiast tego
przyzwolili, aby ręka w rękę uszczelniała z nimi kadłub, będąc narażoną na
niebezpieczeństwo. Czuła, że nie powinna mówić prawdy. ‒ Czy nie uważa pan, że
wypytywanie mnie o to gdzie spędziłam noc jest z pana strony bezczelnością? ‒
zapytała i ujrzała na jego twarzy zmieszanie.
‒ Ale…
‒ Wyszłam na spacer, ponieważ
chciałam odetchnąć świeżym, rześkim powietrzem po tej strasznej i przerażającej
burzy, podczas której o mało nie umarłam ze strachu. Nie rozumie pan jak
traumatyczne to było dla mnie przeżycie? Nigdy wcześniej nie byłam tak
zatrwożona ‒ oświadczyła. ‒ Przez przypadek weszłam tu i ci mili panowie
właśnie tłumaczyli mi jak mam dojść do mej kajuty, i proszę sobie wyobrazić, że
żaden z nich nie wypytywał mnie bezczelnie o to, jak spędziłam noc.
‒ Więc…
‒ Jestem damą ‒ przerwała mu
zanim zdążył cokolwiek powiedzieć. ‒ Czy uważa pan, że spędziłabym noc z tymi
wszystkim mężczyznami w jednym pomieszczeniu? A może jeszcze piłam z nimi rum i
słuchałam strasznych opowieści o piratach?
‒ palnęła i ujrzała jak większość z załogi próbuje powstrzymać się od
śmiechu. ‒ Doprawdy, pana impertynencja nie zna granic! ‒ To mówiąc ruszyła w
stronę drzwi.
Zanim jednak wyszła, odwróciła
się nieznacznie i spojrzała przelotnie za siebie, a natrafiwszy na uważne
spojrzenie stojącego naprzeciwko Billego prychnęła i uniósłszy wysoko brodę
wyszła z pomieszczenia.
Przez cały dzień była
przepełniona emocjami. To była najlepsza noc spędzona podczas tego rejsu i
wiedziała jedno. Było jej mało. Ale przecież nie mogła tak po prostu zejść do
ładownie i spoufalać się z tym ludźmi i nie chodziło już o sam fakt spoufalania
się, ale o to, że kapitan nie mógł się o tym dowiedzieć. Była dosłownie
nabuzowana emocjami. Po tygodniach stagnacji kolosalna dawka skrajnych emocji
pobudziła ją do granic wytrzymałości. Jednak wyglądało na to, że czekały ją
kolejne nudne dni. Westchnęła zrezygnowana zapatrując się w horyzont.
‒ Czy dzisiejszej nocy również
zamierza pani łowić ryby, panienko? ‒ Usłyszała i odwróciwszy się gwałtownie do
tyłu, ujrzała stojącego tuż za nią Billego.
‒ Nie. Dziś zamierzam zapolować
na rekiny, proszę pana ‒ oświadczyła wyniośle, mrużąc groźnie oczy.
‒ Obawiam się, że nawet rekiny
na twój widok rzuciły by się do ucieczki ‒ odparł nie spuszczając z niej
wzroku.
‒ Nie sądzę aby miał pan powody
do obaw, jak już zapewne zdążył się pan przekonać, nie należę do osób zbytnio
bojaźliwych ‒ odparowała bez zastanowienia. ‒ I byłabym wdzięczna, aby nie
spoufalał się pan ze mną i nie mówił do mnie na ty. Już to chyba sobie
wyjaśniliśmy ‒ dodała i ujrzała jak się uśmiechnął.
‒ O ile dobrze sobie
przypominam, dziś rano twierdziłaś, że prawie umarłaś ze strachu podczas tej,
jak to określiłaś, strasznej i przerażającej burzy. Traumatyczne doznanie,
zdaje się, że tak to nazwałaś.
‒ Zdaje ci się doskonale.
Rozmowa z tobą jest zdecydowanie traumatycznym doznanie, a teraz byłabym
wdzięczna gdybyś łaskawie… ‒ Zanim zdążyła dokończyć ujrzała jak chłopak zbliża
się do niej. Ujął jej dłoń i zsunął z niej białą rękawiczkę, którą założyła,
aby ukryć przed kapitanem swe poobijane palce.
‒ To powinno pomóc ‒ szepnął, wyjmując
z kieszeni spodni jakiś słoiczek z maścią, którą zaczął delikatnie wmasowywać w
poranioną skórę dłoni, sprawiając, że przełknęła głośno ślinę. Natychmiastowa ulga
jaką poczuła, sprawiła, że westchnęła błogo.
Bliskość chłopaka i troska z jaką
wcierał klejącą maść w skaleczenia, dekoncentrowały ją, jak również budziły jakieś
przedziwne uczucia, które zaskakiwały ją i niepokoiły jednocześnie. Gdy skończył
nie wypuścił z uścisku jej dłoni, nie odsunął się nawet na centymetr. Zamiast tego
spoglądał uważnie w jej oczy, jakby czegoś się doszukiwał. Był teraz zupełnie kimś
innym i w niczym nie przypominał tego wrzeszczącego na nią w nocy impertynenta.
‒ To nie było konieczne ‒
wyszeptała spoglądając na niego. Był o głowę, może trochę więcej, od niej
wyższy. Ręce świerzbiły ją aby coś zrobić, jednak nie wiedziała czego pragnie.
Czy spoliczkować go za bezczelność, czy może zarzucić mu ręce na szyję i… ‒
Jest już dość późno ‒ oświadczyła zdławionym głosem.
Wpatrywał się w nią
intensywnie, jednak nie zrobił niczego. Nawet nie spróbował, z drugiej jednak
strony wszystko w nim aż krzyczało, że wystarczyłby choćby jeden najdrobniejszy
ruch z jej strony. Do tej pory lubiła kokietować mężczyzn, robić zmysłowe miny
i okręcać ich sobie wokół palca. Teraz czuła, że z tym chłopakiem byłoby
inaczej. Takie zachowanie jedynie by go zniechęciło. A czy tego chciała?
Mężczyźni z którymi miała do czynienia, czekali na choćby jedno jej westchnienie,
jedno figlarne spojrzenie. Wystarczyła byle błahostka aby robili z siebie
idiotów. Ale Billy taki nie był i chyba właśnie to pociągało ją w nim
najbardziej.
‒ Odprowadzę cię do kajuty. ‒
Usłyszała nieoczekiwanie i westchnęła.
‒ To miło z twojej strony ‒
wydusiła i ujrzała, że Billy próbuje się przed czymś powstrzymać.
‒ Jesteś inna niż sądziłem ‒
szepnął, a ona zmarszczyła czoło.
‒ Nie wiem co masz na myśli
przez inna. Czy nie powinnam domagać się przeprosin? ‒ zapytała, a on roześmiał
się głośno. ‒ Jutro oczekuję bukietu kwiatów ‒ oświadczyła.
‒ Kwiaty na statku, na środku
oceanu? ‒ powiedział. ‒ Bardzo to oryginalne, panienko ‒ stwierdził, a ona
parsknęła śmiechem.
‒ Mam na imię…
‒ Serenity. Imię tak niepospolite... niczym morski kwiat ‒ wyszeptał, a ona
zadrżała. ‒ Jest ci zimno? ‒ zapytał przekornie.
‒ Tak ‒ wydusiła, chociaż
wieczór był wyjątkowo upalny i oboje zdawali sobie doskonale sprawę z tego, że
to nie zimno sprawiło, że drżała.
‒ Myślę, że powinnaś już wrócić
do siebie, ponieważ ja w przeciwieństwie do ciebie płonę, Serenity. ‒ Usłyszała
i głośno wciągnęła powietrze. Tak,
zdecydowanie to powinnam zrobić ‒ pomyślała i odwróciwszy się, pospiesznie
odeszła.
Po bezsennej nocy miała jeszcze
większy mętlik w głowie. To było coś dziwnego, czuła się tak po raz pierwszy w
życiu. Billy był chłopakiem, który o nią nie zabiegał, początkowo było wręcz
przeciwnie. Okazywał jej niechęć, gdy tylko skrzyżowały się ich drogi, co nie
działo się zbyt często, ponieważ widziała go zaledwie kilka razy i zawsze
przelotnie. Przeważnie odwracała wtedy głowę, nie chcąc znosić jego
pogardliwych spojrzeń. Jednak ostatnie wydarzenia wszystko zmieniły. Co jej się
w nim podobało? Chyba najbardziej to, że nie adorował jej i nie był jednym z
tych mężczyzny, których bez najmniejszego trudu mogła sobie okręcić wokół
palca. Billy stanowił dla niej wyzwanie, a ona lubiła wyzwania.
Obiad zjadła tak jak zawsze w
towarzystwie kapitana, który swym zwyczajem zanudzał opowieściami znanymi jej
już prawie na pamięć. Z całych sił starała się nie ziewać. Jednak brak snu
dawał jej się we znaki, a monotonne wywody rozmówcy sprawiały, że dość często
musiała zasłaniać dłonią usta. Gdy wreszcie dotarła do kajuty zmęczona padła na
łóżko. Miała ochotę się przespać, jednak ujrzała leżącą na stoliku kartkę.
Zaintrygowana wzięła ją do ręki. Przez chwilę wpatrywała się w nią, a już za
moment na jej twarzy wykwitł ogromny uśmiech. Na białym papierze narysowany był
kwiat.
‒ Mam nadzieję, że jeden ci na
razie wystarczy ‒ przeczytała i roześmiała się. ‒ Billy ‒ wyszeptała
wzdychając. ‒ Teraz już nie zasnę ‒ stwierdziła wpatrując się w szkic.
Reszta dnia minęła jej nie
wiadomo kiedy. Próbowała czytać, ale nie mogła się na niczym skupić, nawet gdy
rozmawiała z Ettą myślami była gdzie indziej. A gdy tylko zrobiło się szaro na
dworze, wyszła jak co dzień przejść się po pokładzie. Liczyła na to, że tak jak
poprzedniego dnia, spotka Billego, na jej nieszczęście natknęła się jedynie na
kapitana, który i tym razem wykorzystał okazję, aby uprzykrzyć jej życie. I
choć miała ochotę posłać go do wszystkich diabłów, to wiedziała, że człowiek
ten zabawia ją rozmową, myśląc, że sprawia jej to przyjemność. Starając się
ukryć zawód, pozwoliła się odprowadzić do kajuty, jednak zanim tam dotarli,
ujrzała idącego w ich stronę Billego. Na moment zamarła. Gdyby nie kapitan ‒ pomyślała z żalem.
Chłopak rzucił jej zaledwie
przelotne spojrzenie, jednak było na tyle wymowne, że zrobiło jej się gorąco.
Gdy ją mijał nieco zwolnił kroku, a przechodząc obok niej, musnął dłonią jej
dłoń i nieznacznie ją przytrzymał, sprawiając, że wstrzymała oddech.
‒ Czy dobrze się panienka
czuje? ‒ Usłyszała głos kapitana i popatrzyła na niego rozkojarzona. ‒ Może
jest ci zimno, Serenity? ‒ dodał, a ona zerknąwszy nad jego ramieniem, ujrzała
jak odchodzący Billy próbuje ukryć uśmiech.
‒ Absolutnie nie! ‒ oświadczyła
zagniewanym głosem. ‒ Dziś jest mi wyjątkowo gorąco! Nie tak jak ostatnio! I wcale nie drżę! ‒
Prawie krzyczała, chcąc aby doszło to do uszu chłopaka, co zdezorientowało
kapitana, a ją samą ogromnie poirytowało.
‒ Czy coś się stało? ‒ zapytał
z niepokojem, a ona bezradnie westchnęła.
Tak, stało się. Miała ochotę
wyjść na spacer i natknąć się przypadkiem na Billego, a zamiast tego wynudziła
się jak mops, a gdy już faktycznie natknęła się na chłopaka, to nie mogła z nim
zamienić nawet słowa, ponieważ towarzyszył jej kapitan, a na dodatek Billy
jednym, głupim, przypadkowym dotykiem sprawił, że stało się z nią coś dziwnego.
Nie miała pojęcia co to było, i nie wiedziała nawet czy jej się to podoba. A
najgorsze było to, że nie mogła w żaden sposób zareagować.
‒ Proszę się nie martwić,
kapitanie. Wszystko jest w porządku. Po prostu ostatniej nocy niewiele spałam i
jestem trochę zmęczona ‒ oświadczyła uśmiechając się krzywo. ‒ Proszę mi
wybaczyć, ale udam się już na spoczynek. Dobranoc ‒ dodała i nie poczekawszy na
odpowiedź odeszła.
W pokoju czekała na nią
niespodzianka. Na poduszce znalazła kolejną kartkę z narysowanym na niej
kwiatem.
‒ Prosiłaś o cały bukiet ‒
przeczytała i uśmiechnęła się. Zasypiała z kartką w dłoni, jednak i tej nocy
nie spała spokojnie.
_________________________________________________________________
*Do
wykonania okładki oraz całej oprawy graficznej użyłam materiałów pobranych z internetu do których nie posiadam praw autorskich.
Grafika została wykonana na potrzeby promocyjne, nie używam jej w
celach komercyjnych, nie uzyskuję żadnych korzyści materialnych.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz