Playlista

niedziela, 15 maja 2016

Serenity - Rozdział 3 - Morski kwiat



Rozdział 3
Morski kwiat

2 sierpień 1712
Ocean Atlantycki

Rejs trwał już kilka dni, a Serenity była znudzona jak mops. Monotonność podróży była dla niej prawdziwą torturą. Pogoda była upalna, a obecność męskiej załogi sprawiała, że nie odważyła się założyć bardziej luźnych sukienek, przez co bywały dni gdy dosłownie kleiła się od potu. W większości załoga składała się z niechlujnych, opryskliwych, najemnych marynarzy. Nawet obecność wielu oficerów marynarki wojennej nie sprawiała, że czuła się w pełni komfortowo. Spojrzenia jakimi obrzucali ją ci prostacy, momentami ją niepokoiły, dlatego przeważnie poruszała się po pokładzie z którymś z żołnierzy. Ojciec postarał się, aby było ich o wiele więcej niż na zwyczajnym okręcie. Teraz była mu za to wdzięczna, choć początkowo trochę ją to irytowało.
Słownictwo tych ludzi doprowadzało ją do szału. Sama oczywiście nie jeden raz używała niewybrednego języka, nie zdarzało się jednak nigdy, aby odezwała się tak w obecności ojca, albo kogokolwiek z bliskich. Jednakże słysząc dyskusje tych brudasów miała ochotę nawrzeszczeć na nich w podobnym tonie. Od razu zorientowała się, że z góry uznali ją za zadufaną w sobie pannę dziedziczkę, która nie może usnąć mając pod sobą ziarnko grochu, które przykrywa dziesięć materacy.
To ją rozdrażniło i momentami aż gotowała się ze złości, jednak nigdy się nie odezwała, aby sprostować ich  błąd i sprawić by zmienili o niej zdanie, aczkolwiek powodem było jedynie to, że
ci ludzie trochę ją przerażali. Wizja długich tygodni na w towarzystwie tych mężczyzn nie była zabawna i Serenity marzyła jedynie o tym, aby jak najszybciej dopłynąć do celu. Gdyby nie towarzystwo Etty i Jima chyba by zwariowała. Rozmawiając z dziewczyną niby od niechcenia podpytała ją o Basila, chciała zorientować się czy zachowywał się tak częściej, i ku swemu ogromnemu zaskoczeniu dowiedziała się, że to nie Basil był winny całej tej sprawie. To dało jej do myślenia. Dlaczego się nie przyznał? Dlaczego pozwolił, aby go uderzyła i nie wyjaśnił sytuacji? To było niedorzeczne. A może po prostu lubi mieć opinię podłego drania? ‒ pomyślała i westchnęła. Cokolwiek to było, stwierdziła, że jest zwykłym dziwakiem. Chociaż z drugiej strony jakby nie było, zachował się jak prawdziwy dżentelmen, przyjmując na siebie winę.
Długie rozmowy z Ettą, czytanie książek jakie ze sobą zabrała, dyskusje z oficerami statku, kolacje z kapitanem, który okazał się bardzo sympatycznym, choć nieco nadętym człowiekiem. Lubił opowiadać o sobie, ale jego opowieści były interesujące. Kilkakrotnie pojawiał się w nich temat piratów, jednak wciąż zaręczał, że brygantyna którą płynęli jest jednym z najbezpieczniejszych statków. Przez tygodnie podróży dowiedziała się wielu ciekawych rzeczy. Okręt był większy niż początkowo założyła,  zadziwiał ją sam fakt, że na statku znajduje się prawie stu ludzi i wyposażony jest w dwanaście dział. Jej kajuta była komfortowo wyposażona i czuła się w niej doskonale. Ładownia statku zapełniona była cennymi towarami przez co ochrona była wzmocniona. Na pokładzie przewożono również kilku niewolników, co niezbyt je się podobało, jednak warunki w jakich ich trzymano były dobre, tak też byli traktowani. Znała realia, w takim świecie dorastała i pomimo, że czuła, iż nie jest to właściwe, nie mogła nic poradzić. Jedynie pogodzić się z faktem, że kolor skóry decyduje o życiu człowieka.
Z czasem straciła rachubę, dni zmieniły się w tygodnie i powoli ogarniało ją przerażenie, że podróż trwać będzie miesiącami, co oczywiście nie było prawdą. Pokonali już większość drogi. Na myśl o powrocie w takim samym tempie zaczynała żałować, że nie posłuchała ojca. Brygantyna była dość dużym statkiem, więc płynęła o wiele wolniej, również dlatego, że ładownia była obszernie wypełniona różnego rodzaju towarami. Kapitan pocieszył ją, mówiąc, że pierwotnie w planach mieli podróżować galeonem, jednym z największych statków, który był jeszcze wolniejszy.
Rejs był nudny i monotonny, aż do pewnej bezksiężycowej nocy, gdy na morzu rozpętało się prawdziwe piekło. Do tej pory jedynie słyszała o gwałtowności sztormu, teraz miała okazję przekonać się osobiście o potędze tego żywiołu. Obudził ją ogromny hałas i w pierwszym momencie miała wrażenie, że uderzyli w jakąś górę, albo zderzyli się z drugim statkiem. Jednak bardzo szybko okazało się, że to natura jest przyczyną tych przerażających odgłosów. Etta, która nocowała w jej kajucie zaczęła histerycznie płakać co nieco ją zdenerwowało. Po części ona same również była wystraszona, jednak był to raczej ekscytujący niepokój. Coś ściskało ją w żołądku i wręcz popychało, aby zostawić płaczącą Ettę i wyjść na pokład, aby zobaczyć to wszystko na własne oczy. Gdy szła w stronę schodów prowadzących na pokład musiała przytrzymywać się ścian, tak bardzo trzęsło okrętem. Na zewnątrz żywioł rozgościł się na całego. Pioruny grzmiały co chwila, oświetlając przerażająco wyglądające miejsce. Hałas był nieprawdopodobny, a fala jedna za drugą zalewały pokład. Biegający po nim marynarze co chwila coś do siebie wrzeszczeli. Ulewny deszcz zmoczył ją w jednej sekundzie gdy tylko stanęła na drewnianych deskach pokładu. Miała na sobie jedynie koszulę nocną i płaszcz, który w ostatniej chwili na siebie narzuciła. Stała na boso przytrzymując się jakichś lin, które były w tym momencie napięte do granic możliwości. Pomimo to rzucało nią na wszystkie strony. Natura szalała na całego, a ona czuła jedynie zachwyt i jak urzeczona gapiła się na to, co działo się wokoło.
‒ Co pani tu robi? ‒ Usłyszała wrzask tuż za sobą i odwróciła się zlękniona. Ujrzała jednego z członków załogi. Doskonale go pamiętała. Zawsze spoglądał na nią z niechęcią. Teraz na pewno wrzuci mnie do morza ‒ pomyślała w pierwszym momencie. ‒ To niebezpieczne, proszę wracać do środka ‒ wydarł się, przekrzykując gromy. W tym samym czasie ktoś zaczął do niego krzyczeć operując zwrotami, które niczego jej nie mówiły.
‒ W czym mogę pomóc?! ‒ wydarła się, sprawiając, że facet spojrzał na nią jak na idiotkę.
‒ Proszę wracać do…
‒ Chcę pomóc ‒ przerwała mu. ‒ Może jest coś, co mogłabym zrobić.
‒ Na razie jedynie pani przeszkadza. ‒ Usłyszała i sapnęła ze złością.
W tym samym momencie usłyszała rwący się materiał i coś z hukiem upadało jakieś kilka metrów od nich. Mężczyzna złapał ją za ramiona i pchnął w przeciwnym kierunku. Poczuła ból, gdy uderzyła plecami o jedną z poręczy schodów, prowadzących do ładowni. Kolejna fala bólu zalała ją w momencie, gdy mężczyzna przygniótł ją do ściany.
‒ Co się stało? ‒ wykrzyczała.
‒ Złamał się jeden z masztów. To nic takiego, ale na pokładzie jest niebezpiecznie. Proszę wejść do ładowni, obawiam się, że nie przedostaniemy się na drugą stronę, aby mogła się pani dostać do swojej kajuty.
‒ Ale ja chcę…
‒ Jeżeli zaraz nie znikniesz z pokładu, to jak bóg mi świadkiem, przerzucę sobie ciebie przez ramię i osobiście cię stąd wyniosę! ‒ wrzasnął, a ona wybałuszyła oczy ze zdumienia.
‒ Więc twierdzi pan, że nic tu nie mogę zrobić, tak? ‒ wydukała.
‒ Tak, do diabła! Zjeżdżaj stąd dopóki jeszcze nie zmyło nas z pokładu, ty uparta babo! ‒ Usłyszała i zmrużyła groźnie oczy, ale zanim w jakikolwiek sposób zareagowała złapał ją za łokieć i brutalnie szarpiąc wepchnął za drzwi przy których stali. Gdy tylko usłyszała trzask zamykanych podwojów ogarnęła ją złość.
‒ Ty cholerny bydlaku! ‒ wrzasnęła i zaczęła walić w kiepsko oheblowane deski. ‒ Ty śmierdzący gnoju. Ty potworze, żeby cię trafił szlag i piekło pochłonęło. Do diabła z tobą. ‒ Nie przebierała w słowach drąc się na całe gardło. ‒ Jak tylko wrócisz powyrywam ci wszystkie włosy z głowy. Wykastruję cię jak knura, obedrę ze skóry i rzucę psom na pożarcie. Zgniotę jak cholernego karalucha! Poćwiartuję na kawałki!
Coraz bardziej wyczerpana kopnęła wściekle w drzwi, zapominając, że jest na boso i z jękiem zaczęła skakać na jednej nodze. Odwróciła się w stronę pomieszczenia i zamarła. Nie wzięła pod uwagę, że na pokładzie jest jedynie część załogi. Reszta właśnie przyglądała się jej z milczeniu. Większość z nich była zdziwiona, część ledwie powstrzymywała się, aby się nie roześmiać, ale na niektórych twarzach widziała lęk.
‒ Zaproponowałam tej gnidzie pomóc, gdyby się zgodził to nie byłoby sprawy ‒ palnęła bezmyślnie, na co kilkudziesięciu marynarzy ryknęło gromkim śmiechem.
‒ Czy jest panienka ranna? ‒ Usłyszała głos siedzącego na jednym z hamaków starszego człowieka i spojrzała na niego unosząc w górę brodę.
‒ Mam na imię Serenity, a pan mógłby być moim dziadkiem sądząc po barwie pana włosów, więc może się pan zwracać do mnie po imieniu ‒ oświadczyła i ujrzała jak facet ze zdziwienia wybałusza oczy. ‒ Wygląda na to, że będę zmuszona spędzić z panami tę noc, tak więc byłabym wdzięczna gdyby któryś z was wskazał mi jakieś miejsce gdzie mogłabym spocząć ‒ stwierdziła chłodno.
Prawdę mówiąc adrenalina jaką czuła na pokładzie statku oraz późniejszy wybuch złości sprawiły, że nie była teraz zbyt wystraszona. Wiedziała, że innego wyjścia nie ma. Czuła lekki zawód, gdyż głupio wmówiła sobie, że dane jej będzie pozostać na pokładzie choć trochę dłużej. Jednak teraz zaczynało do niej docierać jak bardzo niebezpieczne to było.
‒ Proszę, tu jest miejsce ‒ powiedział jakiś młody chłopak i wskazał jej hamak na którym leżał.
‒ A gdzie pan siądzie? ‒ zapytała.
‒ Proszę się tym nie przejmować. ‒ Usłyszała i ruszyła w stronę miejsca, które jej pokazał.
‒ Wcale się tym nie przejmuję ‒ stwierdziła. ‒ Jednak odbierając panu, pana łóżko…
‒ Mam na imię Mike ‒ powiedział z głupim uśmiechem.
‒ Sądząc po jego minie dałby sobie odebrać nie tylko łóżko. ‒ Doszło do niej z drugiego końca pomieszczenia i usłyszała gromki śmiech reszty mężczyzn. Sapnęła ze złością, ale już po chwili również się roześmiała. W tym samym momencie usłyszała trzask i coś gwałtownie zatrzęsło pokładem.
‒ To normalne? ‒ bąknęła wystraszona.
‒ Coś uderzyło w kadłub! ‒ krzyknął siedzący przy ścianie mężczyzna.
‒ Coś, w sensie, że co? ‒ wydusiła, widząc wystające deski zza których wylewała się woda. ‒ To znaczy, że teraz utoniemy? ‒ palnęła.
Ujrzała podrywających się mężczyzny, którzy dopadli do ściany z jakimiś narzędziami za pomocą których zaczęli uszczelniać uszkodzone miejsca.
‒ To nic takiego. Proszę się nie bać. ‒ Usłyszała i poderwała się z hamaka.
‒ Chcesz zrobić jeszcze większą dziurę? ‒ krzyknęła do młodego chłopaka, który młotkiem próbował wbić w dziurę jakąś pokrzywioną deskę. ‒ Szmaty! ‒ wrzasnęła wyrywając mu narzędzie z rąk. ‒ Przynieś jakieś szmaty! Natychmiast! ‒ dodała rozkazującym głosem, na co chłopak poderwał się na równe nogi.
W tym samym momencie statkiem ponownie gwałtownie szarpnęło, a ona znalazła się na ścianie z której sporym strumieniem chlusnęła woda całkowicie ją mocząc. Zaklęła szpetnie pod nosem i odrzuciła w tył długie włosy ubliżając sobie w duchu, że nie związała ich na noc.
‒ Proszę się odsunąć. ‒ Usłyszała i odwróciła się z wściekłością w stroną marynarza.
‒ Szmaty, ścierki, coś, co dokładnie uszczelni kadłub! ‒ wrzasnęła. ‒ W tej chwili!
Już wkrótce trzymała jakieś brudne łachmany. Nie miała nawet czasu na zastanawianie się jakiego pochodzenia były to materiały, a nie ulegało wątpliwości, że nie były to tkaniny z jakimi do tej pory miała do czynienia.
‒ Jeszcze ‒ krzyknęła. ‒ Potrzebuję więcej.
‒ Więcej nie ma. ‒ Usłyszała i zerknęła na chłopaka.
‒ Rozbieraj się. ‒ Już po chwili miała w ręku jego koszulę.
Wokoło panował zamęt. Uszkodzenia nie były duże, jednak nie ulegało wątpliwości, że jeżeli nie zostaną naprawione natychmiast, to ulegną jeszcze większemu zniszczeniu, a to mogło grozić nawet zatonięciem statku. Widziała, że mężczyźni byli niezorganizowani, przez co nic nie szło sprawnie. Niestety z chwili na chwilę również ona czuła się mniej pewnie.
Już jako dziecko potrafiła skutecznie pokierować ludźmi na plantacji. Ze swym uporem i wytrwałością dawała sobie radę z naprawdę skomplikowanymi sprawami, adrenalina pobudzała ją do działania. Była osobą ambitną, która skutecznie potrafiła utrzymać emocje na wodzy w chwilach zagrożenia. Bezwiednie przejmowała kontrolę nad sytuacją, gdy widziała w czym jest problem i czuła, że sobie z nim poradzi. Jednak te okoliczności coraz bardziej ją dezorientowały. Wszystko co działo się na plantacji było dla niej wyzwaniem i nie było tam żadnego zagrożenia. W każdej chwili mogła odejść i nikomu nie groziło żadne niebezpieczeństwo. Tu sytuacja wyglądała inaczej. Jednak Serenity była dziewczyną, która nigdy się nie poddawała. Nawet gdy sprawa z góry skazana była na niepowodzenie. Tu na szczęście nie było aż tak źle.
Szpary nie były wielkie, lecz pod ręką nie mieli odpowiednich narzędzi, aby skutecznie je załatać, wiedziała, że całkowita ich naprawa potrwa o wiele dłużej. Teraz najważniejsze było uszczelnienie dziur, aby nie uległy dalszym zniszczeniom. Niestety kończyły się już materiały. Widziała, że mężczyźni poszli za jej przykładem i w tym momencie majaczył już niejeden nagi tors.
Była zmęczona, miała poobijane palce i pościerane kolana. Długie, rozpuszczone włosy, wisiały potargane i zamoczone. Oblepiały jej twarz, przez co nie widziała wyraźnie, jednak nie miała nawet czasu ich uporządkować. Krzyki sprawiły, że czuła jakby ktoś szorował jej w przełyku tarką do prania. W ustach miała pełno słonej wody od której chciało jej się rzygać. Jednak najważniejsze było teraz zatamować wodę. Tylko to się liczyło.
‒ Co ona tu robi? ‒ Usłyszała za sobą znajomy głos mężczyzny, który wepchnął ją tu bezpardonowo i poczuła wściekłość, odwróciła się w jego stronę gwałtownie i zamachnęła młotkiem, jednak zanim rzuciła narzędzie opamiętała się. Bądź co bądź było jej przecież potrzebne.
‒ Chcę twoją koszulę! ‒ wrzasnęła, gromiąc go wściekłym spojrzeniem. Chłopak był bystry. Od razu zorientowała się w sytuacji i bez zastanowienia zdjął z siebie jasny materiał, jednak nie podał jej, lecz klękając kilka metrów dalej zaczął sam uszczelniać dziury.
‒ Zabierzcie ją stąd! ‒ Usłyszała jego krzyk i odwróciwszy się do stojącego za nią młodego chłopka obrzuciła go wściekłym spojrzeniem.
‒ Tknij mnie, a zginiesz! ‒ warknęła, sprawiając, że chłopak odwrócił się w drugą stronę. ‒ Płaszcz! Gdzie mój płaszcz? ‒ wykrzyknęła, przypominając sobie o pelerynie w której przyszła.
Niestety materiał był dość gruby, na podarcie go straciliby sporo czasu.
‒ Twoja koszula będzie lepsza! ‒ Usłyszała chłopaka i poczuła irytację.
‒ Jak śmiesz…
‒ Chciałaś przecież pomóc! ‒ Przerwał jej. ‒ Ściągaj to i załóż płaszcz.
W tej chwili miała wściekłą ochotę przywalić mu młotkiem w głowę, jednak doskonale zdawała sobie sprawę z tego, że chłopak ma rację.
‒ Billy, jesteś potrzebny na górze! ‒ Usłyszała i zerknęła na chłopka, który był przyczyną wszystkich tych okropności.
‒ A więc masz na imię Billy… ‒ Zmrużyła groźnie oczy. W tym momencie chłopak przysunął się do niej i rozrywając koszulę oderwał kawałek materiału. Otworzyła usta z oburzenia, ale woda chlusnęła wprost na nią. Zaczęła się dławić i poczuła jak chłopak uderza ją w plecy. ‒ Zostaw! ‒ zaprotestowała, odpychając go od siebie i odgarniając z oczu włosy. Zdawała sobie sprawę z tego jak żałośnie musi wyglądać. Spojrzała w tył na zerkających na nią mężczyzn. ‒ Niech któryś choć na mnie spojrzy, a zabiję! ‒ wrzasnęła i widząc jak odwracają się od niej, ściągnęła pospiesznie koszulę, pod którą miała jedynie króciutką, przezroczystą halkę i bieliznę. Pospiesznie okryła się peleryną i odwróciwszy się natrafiła na uważne spojrzenie oczu Billego. Zrobiła się czerwona z złości. ‒ Bydlak! ‒ wrzasnęła, rzucając mu w twarz jasny materiał.
‒ Odpocznij ‒ Usłyszała jego spokojny głos, ale zignorowała go i wróciła do pracy.
Po niecałej godzinie była już skrajnie wyczerpana, ale wszystkie dziury były dokładnie zatkane. Gdy podnosiła się z podłogi, ledwie trzymała się na nogach, a gdy usiadła na hamaku prawie zasypiała. Czyjaś dłoń podetknęła jej pod nos kubek, który odebrała z ulgą. Napiła się łapczywie, myśląc, że jest to woda i od razu zaczęła się krztusić.
‒ Co to do jasnej cholery jest?! ‒ wrzasnęła, opluwając się alkoholem.
‒ Rum. ‒ Usłyszała głos Billego. ‒ Rozgrzeje cię. Teraz połóż się i odpocznij. ‒ To mówiąc ruszył do drzwi prowadzących na pokład i już po chwili za nimi zniknął.
Statkiem nie szarpało już tak gwałtownie. Z chwili na chwilę wszystko uspokajało się jeszcze bardziej. Zasypiała wsłuchując się w rozmowy mężczyzn, którzy zaczęli snuć niebywałe opowieści. Wystarczyło kilka minut, aby zorientowała się, że są one o wiele ciekawsze od tego o czym opowiadał jej kapitan. Prości ludzie i ich nieskomplikowane życie, jak również pełne pasji, kolorów oraz ekscytującego niepokoju, historie, sprawiły, że ze wszystkich sił starała się nie zasnąć. Jednak zmęczenie wzięło górę. Była cała obolała, ale szczęśliwa z faktu, że poradziła sobie z trudnościami i pomogła tym ludziom, zamiast biernie siedzieć w swojej kajucie. To były właśnie takie chwile, które ceniła sobie najbardziej. Być w oku cyklonu, w samym centrum problemów i zmagać się z nimi, stawiać im czoła. Teraz, w jakiś dziwny sposób, poczuła się zespolona z tymi pospolitymi ludźmi, których widziała już w innym świetle. To był szacunek, taki sam, jaki oni mieli w oczach, gdy na nią spoglądali. 


Pierwszym co ujrzała po przebudzeniu były wpatrzone w nią ze złością oczy Billego.
‒ Co takiego sobie pani myślała? ‒ warknął nieuprzejmie, a ona poderwała się i usiadła, a następnie zmrużywszy groźnie oczy wyciągnęła do niego oskarżycielsko palec.
‒ Wczoraj nazwałeś mnie upartą babą, chciałeś nosić jak worek kartofli i brutalnie mnie tu wrzuciłeś! A później bezczelnie zerwałeś ze mnie ubranie i gapiłeś się na mnie jak ostatni bydlak! ‒ wydarła się. ‒ Więc możesz sobie tą panią wsadzić łaskawie w dupę… ‒ Zamilkła na moment. ‒ Daruj siebie panią! I nie życzę sobie z tobą rozmawiać! ‒ dodała krótko i usłyszała śmiech siedzących obok mężczyzn.
‒ Widzę to nieco inaczej. ‒ Usłyszała jego poirytowany głos i zmrużyła oczy, ale zanim zdarzyła cokolwiek odpowiedzieć, kontynuował: ‒ Spacerowałaś sobie jak obłąkana po pokładzie w trakcie sztormu. Grzecznie poprosiłem abyś wróciła do kajuty, ale upierałaś się jak osioł. A później niczego z ciebie nie zdzierałem!
‒ Dobrze ci radzę, Billy, nie dyskutuj z Serenity. Zaplanowała dla ciebie szereg niezbyt miłych doznań. Była mowa nawet o obdzieraniu ze skóry i kastrowaniu ‒ stwierdził ze śmiechem przechodzący obok mężczyzna, a chłopak spojrzał na nią ze złością.
‒ Mogłaś zginąć, nie rozumiesz tego? Nikt normalny nie wychodzi w taką pogodę na pokład. Przebywanie tu, podczas, gdy uszkodzony był kadłub, również było niebezpieczne ‒ powiedział z pretensją. ‒ Tylko przeszkadzałaś.
‒ Czyżby? Ciekawe zatem jak szybko ów statek poszedłby na dno gdyby jeden z tych osłów nadal wbijał połamane deski w dziury, powiększając jej jeszcze bardziej! ‒ warknęła. ‒ Dobrze wiesz, że TU zrobiłam o wiele więcej niż TY! Na górze mi nie pozwoliłeś!
‒ Gdyby nie ja, to tam na górze zmyłoby cię z pokładu. Nie rozumiesz tego?
‒ Mogło zmyć każdego!
‒ Twoje życie jest cenne i…
‒ Każde życie jest cenne, głupcze! Tak sam moje jak i… ‒ Zerknęła na siedzącego w hamaku obok rudowłosego mężczyznę. ‒ Jak pana ma na imię?
‒ Hank. ‒ Usłyszała.
‒ I Hanka i każdego tu obecnego człowieka. Mój ojciec posiada pieniądze, które są niczym w sytuacji jaka miała miejsce w nocy! I każdy człowiek, który ma w sobie mądrość, wie, że bogactwo, nie czyni ich posiadacza osobą nadrzędną. Świat, który twierdzi inaczej, jest zły! ‒ krzyknęła. ‒ I zakazałam ci do mnie mówić! ‒ To mówiąc gwałtownie powstała z hamaka i zachwiała się. Gdyby Billy jej nie przytrzymał upadłaby na deski. Rozchylony płaszcz odsłonił fragment biodra, które chłopak pospiesznie okrył. Zrobił to błyskawicznie, tak że żaden z obecnych mężczyzn niczego nie spostrzegł. W milczeniu obserwował twarz Serenity na której pojawiła się irytacja, ale również coś jeszcze. ‒ Nie masz prawa mnie…
‒ Może ten fragment już sobie darujmy ‒ przerwał jej, a ona sapnęła wściekle.
‒ Oświadczam ci, że jeżeli jeszcze choć raz mnie tkniesz, to gorzko tego pożałujesz ‒ fuknęła niczym rozjuszona kotka i ujrzała jak w kąciku ust chłopaka pojawia się lekki uśmiech.
‒ W nocy byłaś bardzo dzielna ‒ szepnął, dezorientując ją.
‒ Nie interesuje mnie twoje zdanie ‒ mruknęła niepewnie i odwróciwszy się na pięcie ruszyła w stronę drzwi.
‒ Dotarło to do mnie bardzo wyraźnie. ‒ Usłyszała jego głos i obejrzała się za siebie.
‒ Co mam przez to rozumieć? ‒ zapytała, wpatrując się w jego twarz, którą teraz oświetlały promienie słońca. ‒ Masz zielone oczy ‒ szepnęła, nie odrywając od niego wzroku.
W tym momencie otworzyły się drzwi i stanął w nich jeden z oficerów.
‒ Wszędzie panienki szukaliśmy. Kapitan obawiał się, że utopiła się pani w morzu. ‒ Usłyszała i przewróciła oczyma, otulając się szczelnie płaszczem. Nie mogła pozwolić aby ujrzał, że nie ma na sobie koszuli. ‒ Gdzie panienka była całą noc?
‒ Łowiłam ryby ‒ oświadczyła wyniośle, wprawiając mężczyznę w osłupienie, reszta załogi ryknęła śmiechem.
‒ Proszę mi wybaczyć, panienko, ale nie zrozumiałem ‒ wydukał.
‒ A co jest tak skomplikowane w łowieniu ryb? Pływa pan statkiem, powinien pan rozumieć ‒ mruknęła i westchnęła. Podejrzewała, że informacja o jej całonocnym pobycie wśród tych ludzi mogłaby być dla nich problemem, bo przecież bez trudu któryś z nich mógłby powiadomić kogokolwiek i przysłałoby po nią ludzi. Zamiast tego przyzwolili, aby ręka w rękę uszczelniała z nimi kadłub, będąc narażoną na niebezpieczeństwo. Czuła, że nie powinna mówić prawdy. ‒ Czy nie uważa pan, że wypytywanie mnie o to gdzie spędziłam noc jest z pana strony bezczelnością? ‒ zapytała i ujrzała na jego twarzy zmieszanie.
‒ Ale…
‒ Wyszłam na spacer, ponieważ chciałam odetchnąć świeżym, rześkim powietrzem po tej strasznej i przerażającej burzy, podczas której o mało nie umarłam ze strachu. Nie rozumie pan jak traumatyczne to było dla mnie przeżycie? Nigdy wcześniej nie byłam tak zatrwożona ‒ oświadczyła. ‒ Przez przypadek weszłam tu i ci mili panowie właśnie tłumaczyli mi jak mam dojść do mej kajuty, i proszę sobie wyobrazić, że żaden z nich nie wypytywał mnie bezczelnie o to, jak spędziłam noc.
‒ Więc…
‒ Jestem damą ‒ przerwała mu zanim zdążył cokolwiek powiedzieć. ‒ Czy uważa pan, że spędziłabym noc z tymi wszystkim mężczyznami w jednym pomieszczeniu? A może jeszcze piłam z nimi rum i słuchałam strasznych opowieści o piratach?  ‒ palnęła i ujrzała jak większość z załogi próbuje powstrzymać się od śmiechu. ‒ Doprawdy, pana impertynencja nie zna granic! ‒ To mówiąc ruszyła w stronę drzwi.
Zanim jednak wyszła, odwróciła się nieznacznie i spojrzała przelotnie za siebie, a natrafiwszy na uważne spojrzenie stojącego naprzeciwko Billego prychnęła i uniósłszy wysoko brodę wyszła z pomieszczenia.
Przez cały dzień była przepełniona emocjami. To była najlepsza noc spędzona podczas tego rejsu i wiedziała jedno. Było jej mało. Ale przecież nie mogła tak po prostu zejść do ładownie i spoufalać się z tym ludźmi i nie chodziło już o sam fakt spoufalania się, ale o to, że kapitan nie mógł się o tym dowiedzieć. Była dosłownie nabuzowana emocjami. Po tygodniach stagnacji kolosalna dawka skrajnych emocji pobudziła ją do granic wytrzymałości. Jednak wyglądało na to, że czekały ją kolejne nudne dni. Westchnęła zrezygnowana zapatrując się w horyzont.
‒ Czy dzisiejszej nocy również zamierza pani łowić ryby, panienko? ‒ Usłyszała i odwróciwszy się gwałtownie do tyłu, ujrzała stojącego tuż za nią Billego.
‒ Nie. Dziś zamierzam zapolować na rekiny, proszę pana ‒ oświadczyła wyniośle, mrużąc groźnie oczy.
‒ Obawiam się, że nawet rekiny na twój widok rzuciły by się do ucieczki ‒ odparł nie spuszczając z niej wzroku.
‒ Nie sądzę aby miał pan powody do obaw, jak już zapewne zdążył się pan przekonać, nie należę do osób zbytnio bojaźliwych ‒ odparowała bez zastanowienia. ‒ I byłabym wdzięczna, aby nie spoufalał się pan ze mną i nie mówił do mnie na ty. Już to chyba sobie wyjaśniliśmy ‒ dodała i ujrzała jak się uśmiechnął.
‒ O ile dobrze sobie przypominam, dziś rano twierdziłaś, że prawie umarłaś ze strachu podczas tej, jak to określiłaś, strasznej i przerażającej burzy. Traumatyczne doznanie, zdaje się, że tak to nazwałaś.
‒ Zdaje ci się doskonale. Rozmowa z tobą jest zdecydowanie traumatycznym doznanie, a teraz byłabym wdzięczna gdybyś łaskawie… ‒ Zanim zdążyła dokończyć ujrzała jak chłopak zbliża się do niej. Ujął jej dłoń i zsunął z niej białą rękawiczkę, którą założyła, aby ukryć przed kapitanem swe poobijane palce.
‒ To powinno pomóc ‒ szepnął, wyjmując z kieszeni spodni jakiś słoiczek z maścią, którą zaczął delikatnie wmasowywać w poranioną skórę dłoni, sprawiając, że przełknęła głośno ślinę. Natychmiastowa ulga jaką poczuła, sprawiła, że westchnęła błogo.
Bliskość chłopaka i troska z jaką wcierał klejącą maść w skaleczenia, dekoncentrowały ją, jak również budziły jakieś przedziwne uczucia, które zaskakiwały ją i niepokoiły jednocześnie. Gdy skończył nie wypuścił z uścisku jej dłoni, nie odsunął się nawet na centymetr. Zamiast tego spoglądał uważnie w jej oczy, jakby czegoś się doszukiwał. Był teraz zupełnie kimś innym i w niczym nie przypominał tego wrzeszczącego na nią w nocy impertynenta.
‒ To nie było konieczne ‒ wyszeptała spoglądając na niego. Był o głowę, może trochę więcej, od niej wyższy. Ręce świerzbiły ją aby coś zrobić, jednak nie wiedziała czego pragnie. Czy spoliczkować go za bezczelność, czy może zarzucić mu ręce na szyję i… ‒ Jest już dość późno ‒ oświadczyła zdławionym głosem.
Wpatrywał się w nią intensywnie, jednak nie zrobił niczego. Nawet nie spróbował, z drugiej jednak strony wszystko w nim aż krzyczało, że wystarczyłby choćby jeden najdrobniejszy ruch z jej strony. Do tej pory lubiła kokietować mężczyzn, robić zmysłowe miny i okręcać ich sobie wokół palca. Teraz czuła, że z tym chłopakiem byłoby inaczej. Takie zachowanie jedynie by go zniechęciło. A czy tego chciała? Mężczyźni z którymi miała do czynienia, czekali na choćby jedno jej westchnienie, jedno figlarne spojrzenie. Wystarczyła byle błahostka aby robili z siebie idiotów. Ale Billy taki nie był i chyba właśnie to pociągało ją w nim najbardziej.
‒ Odprowadzę cię do kajuty. ‒ Usłyszała nieoczekiwanie i westchnęła.
‒ To miło z twojej strony ‒ wydusiła i ujrzała, że Billy próbuje się przed czymś powstrzymać.
‒ Jesteś inna niż sądziłem ‒ szepnął, a ona zmarszczyła czoło.
‒ Nie wiem co masz na myśli przez inna. Czy nie powinnam domagać się przeprosin? ‒ zapytała, a on roześmiał się głośno. ‒ Jutro oczekuję bukietu kwiatów ‒ oświadczyła.
‒ Kwiaty na statku, na środku oceanu? ‒ powiedział. ‒ Bardzo to oryginalne, panienko ‒ stwierdził, a ona parsknęła śmiechem.
‒ Mam na imię…
‒ Serenity. Imię tak niepospolite... niczym morski kwiat ‒ wyszeptał, a ona zadrżała. ‒ Jest ci zimno? ‒ zapytał przekornie.
‒ Tak ‒ wydusiła, chociaż wieczór był wyjątkowo upalny i oboje zdawali sobie doskonale sprawę z tego, że to nie zimno sprawiło, że drżała.
‒ Myślę, że powinnaś już wrócić do siebie, ponieważ ja w przeciwieństwie do ciebie płonę, Serenity. ‒ Usłyszała i głośno wciągnęła powietrze. Tak, zdecydowanie to powinnam zrobić ‒ pomyślała i odwróciwszy się, pospiesznie odeszła.

Po bezsennej nocy miała jeszcze większy mętlik w głowie. To było coś dziwnego, czuła się tak po raz pierwszy w życiu. Billy był chłopakiem, który o nią nie zabiegał, początkowo było wręcz przeciwnie. Okazywał jej niechęć, gdy tylko skrzyżowały się ich drogi, co nie działo się zbyt często, ponieważ widziała go zaledwie kilka razy i zawsze przelotnie. Przeważnie odwracała wtedy głowę, nie chcąc znosić jego pogardliwych spojrzeń. Jednak ostatnie wydarzenia wszystko zmieniły. Co jej się w nim podobało? Chyba najbardziej to, że nie adorował jej i nie był jednym z tych mężczyzny, których bez najmniejszego trudu mogła sobie okręcić wokół palca. Billy stanowił dla niej wyzwanie, a ona lubiła wyzwania.

Obiad zjadła tak jak zawsze w towarzystwie kapitana, który swym zwyczajem zanudzał opowieściami znanymi jej już prawie na pamięć. Z całych sił starała się nie ziewać. Jednak brak snu dawał jej się we znaki, a monotonne wywody rozmówcy sprawiały, że dość często musiała zasłaniać dłonią usta. Gdy wreszcie dotarła do kajuty zmęczona padła na łóżko. Miała ochotę się przespać, jednak ujrzała leżącą na stoliku kartkę. Zaintrygowana wzięła ją do ręki. Przez chwilę wpatrywała się w nią, a już za moment na jej twarzy wykwitł ogromny uśmiech. Na białym papierze narysowany był kwiat.
‒ Mam nadzieję, że jeden ci na razie wystarczy ‒ przeczytała i roześmiała się. ‒ Billy ‒ wyszeptała wzdychając. ‒ Teraz już nie zasnę ‒ stwierdziła wpatrując się w szkic.
Reszta dnia minęła jej nie wiadomo kiedy. Próbowała czytać, ale nie mogła się na niczym skupić, nawet gdy rozmawiała z Ettą myślami była gdzie indziej. A gdy tylko zrobiło się szaro na dworze, wyszła jak co dzień przejść się po pokładzie. Liczyła na to, że tak jak poprzedniego dnia, spotka Billego, na jej nieszczęście natknęła się jedynie na kapitana, który i tym razem wykorzystał okazję, aby uprzykrzyć jej życie. I choć miała ochotę posłać go do wszystkich diabłów, to wiedziała, że człowiek ten zabawia ją rozmową, myśląc, że sprawia jej to przyjemność. Starając się ukryć zawód, pozwoliła się odprowadzić do kajuty, jednak zanim tam dotarli, ujrzała idącego w ich stronę Billego. Na moment zamarła. Gdyby nie kapitan ‒ pomyślała z żalem.
Chłopak rzucił jej zaledwie przelotne spojrzenie, jednak było na tyle wymowne, że zrobiło jej się gorąco. Gdy ją mijał nieco zwolnił kroku, a przechodząc obok niej, musnął dłonią jej dłoń i nieznacznie ją przytrzymał, sprawiając, że wstrzymała oddech.
‒ Czy dobrze się panienka czuje? ‒ Usłyszała głos kapitana i popatrzyła na niego rozkojarzona. ‒ Może jest ci zimno, Serenity? ‒ dodał, a ona zerknąwszy nad jego ramieniem, ujrzała jak odchodzący Billy próbuje ukryć uśmiech.
‒ Absolutnie nie! ‒ oświadczyła zagniewanym głosem. ‒ Dziś jest mi wyjątkowo gorąco! Nie tak jak ostatnio! I wcale nie drżę! ‒ Prawie krzyczała, chcąc aby doszło to do uszu chłopaka, co zdezorientowało kapitana, a ją samą ogromnie poirytowało.
‒ Czy coś się stało? ‒ zapytał z niepokojem, a ona bezradnie westchnęła.
Tak, stało się. Miała ochotę wyjść na spacer i natknąć się przypadkiem na Billego, a zamiast tego wynudziła się jak mops, a gdy już faktycznie natknęła się na chłopaka, to nie mogła z nim zamienić nawet słowa, ponieważ towarzyszył jej kapitan, a na dodatek Billy jednym, głupim, przypadkowym dotykiem sprawił, że stało się z nią coś dziwnego. Nie miała pojęcia co to było, i nie wiedziała nawet czy jej się to podoba. A najgorsze było to, że nie mogła w żaden sposób zareagować.
‒ Proszę się nie martwić, kapitanie. Wszystko jest w porządku. Po prostu ostatniej nocy niewiele spałam i jestem trochę zmęczona ‒ oświadczyła uśmiechając się krzywo. ‒ Proszę mi wybaczyć, ale udam się już na spoczynek. Dobranoc ‒ dodała i nie poczekawszy na odpowiedź odeszła.
W pokoju czekała na nią niespodzianka. Na poduszce znalazła kolejną kartkę z narysowanym na niej kwiatem.
‒ Prosiłaś o cały bukiet ‒ przeczytała i uśmiechnęła się. Zasypiała z kartką w dłoni, jednak i tej nocy nie spała spokojnie.

_________________________________________________________________
*Do wykonania okładki oraz całej oprawy graficznej użyłam materiałów pobranych z internetu do których nie posiadam praw autorskich. Grafika została wykonana na potrzeby promocyjne, nie używam jej w celach komercyjnych, nie uzyskuję żadnych korzyści materialnych.


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz