21 kwietnia 2016 rok.
San Francisco, USA.
Bezmyślnie
wpatrywała się w okno, zastanawiając się jak długo będzie jeszcze musiała czekać
na adwokata, którego nieoczekiwany telefon zaskoczył ją i nieco zdezorientował.
Z rozmowy z prawnikiem niczego nie zrozumiała. Być może było to powodem tego,
że ostatnio wciąż była rozkojarzona. Zbliżający się ślub nieco ją przytłaczał.
Został już tylko miesiąc, a ona czuła w sobie bezradność i jakiś trudny do
zidentyfikowania niepokój, czego nie rozumiała. Mężczyzna, którego już wkrótce
miała poślubić, spełniał wszystkie jej oczekiwania. Kochał ją, a ona
odwzajemniała to uczucie. Jednak wciąż zastanawiała się czy jest gotowa na ten
związek. Z drugiej strony byli przecież parą już od ponad pięciu lat i
małżeństwo wydawało się teraz oczywistością. Mimo wszystko czuła, że dzieje się
to zbyt szybko, co w pewnym sensie było śmieszne.
W
przeciwieństwie do niej Martin był pełen entuzjazmu, planów i pomysłów na ich
przyszłe życie. I może to ta jego euforia sprawiała, że czuła się jakby coś ją
paraliżowało. Dusiło. Było w niej mnóstwo sprzeczności. Z jednej strony nic nie
uległoby przecież zmianie, z drugiej zmieniłoby się wszystko. Ale czy na pewno
o to chodziło? A może powodem była jej przeszłość?
Nie
dorastała w pełnej rodzinie. Nigdy nie miała obojga rodziców. Matki nigdy nie
poznała, gdyż kobieta nie przeżyła porodu. Ze swym ojcem nie była uczuciowo
związana. Gdy umarł mała zaledwie trzynaście lat i nie odczuła jego braku.
Jedyną osobą z jaką była silnie związana, była jej babka, u której zamieszkała
po śmierci ojca. Mieszkała z nią do czasu aż wyjechała na studia, jednak z
radością zawsze powracała do domu jaki stworzyła jej staruszka. Dlatego
bolesnym ciosem była wiadomość o śmierci kobiety. Minęło już kilka miesięcy,
jednak nadal czuła się tak, jakby nagle czegoś jej zabrakło. Dopiero po
odejściu babki zdała sobie sprawę z tego, jak bardzo była do niej przywiązana.
Nola
Hathorne miała trzydzieści jeden
lat i ślub oraz założenie rodziny było jak najwłaściwszą decyzją. Jednak coś w głębi niej słabo protestowało. I pomimo, że usilnie próbowała zagłuszyć w sobie ten bunt, to jednak nie było to takie proste.
lat i ślub oraz założenie rodziny było jak najwłaściwszą decyzją. Jednak coś w głębi niej słabo protestowało. I pomimo, że usilnie próbowała zagłuszyć w sobie ten bunt, to jednak nie było to takie proste.
‒ Proszę mi
wybaczyć spóźnienie, pani Hathorne. Niestety zatrzymały mnie pilne sprawy. ‒
Usłyszała i nieprzytomnym wzrokiem spojrzała na wchodzącego do pokoju prawnika.
‒ Nic się
nie stało, nigdzie się nie spieszę ‒ powiedziała i uśmiechnęła się do
mężczyzny. ‒ Może przejdźmy do rzeczy. Byłabym wdzięczna gdyby zechciał mi pan
wyjaśnić dokładniej istotę sprawy dla której tu jestem. Podczas naszej rozmowy
telefonicznej nie za bardzo zrozumiałam o co dokładnie chodziło. To moja wina.
Mam ostatnio wiele rzeczy do załatwienia i często chodzę rozkojarzona.
‒ Niestety
nie mam dobrych wieści. ‒ Usłyszała i zmarszczyła czoło. W milczeniu przypatrywała
mu się wyczekująco. Złe wieści? Co takiego mógł mieć na myśli? ‒ Chodzi o pani
babkę ‒ oznajmił, a ona zamarła.
‒ Nie
rozumiem ‒ wydusiła zdezorientowana. ‒ Przecież moja babka umarła kilka
miesięcy temu.
‒ Tak.
Sprawa dotyczy spadku po niej.
‒ Myślałam,
że ten temat mamy już za sobą ‒ powiedziała cicho.
‒ Niestety
nie do końca.
‒ Proszę
zatem wyjaśnić dokładniej.
‒ Większość
majątku przypadła pani ‒ powiedział, a ona przytaknęła.
Z niechęcią
wróciła wspomnieniami do dnia w którym odczytano testament i późniejszy
pretensji jakie miała do niej rodzina, a właściwie jej kuzyn, który uznał, że
to on powinien odziedziczyć cały majątek. Informacja, że nie dostał nawet
połowy, była niczym otworzenie puszki Pandory. Nola wielokrotnie zastanawiała
się czy dla świętego spokoju nie zrzec się całego spadku. Była samodzielną
kobietą, która nie narzekała na brak pieniędzy. Radziła sobie całkiem dobrze, a
nie potrzebowała zbyt wiele. Suma jaką odziedziczyła nie była jakąś wielką
rewelacją, jednak w poczet tego wchodziły jeszcze dwie posiadłości, których
utraty nie mógł przeboleć kuzyn.
‒ Nadal nie
wiem o co dokładnie chodzi. Czy są jakieś problemy z nieruchomościami? ‒
zapytała i ujrzała jak mężczyzna zaczyna szukać czegoś w teczce.
‒ Problem
jest z całym spadkiem. Pani kuzyn złożył pozew o całkowite przejęcie
majętności, jak również kwoty jaką pani odziedziczyła.
‒ Na jakiej
podstawie? ‒ zapytała opanowanym, spokojnym głosem. Prawdę mówiąc przeczuwała,
że Daniel tak postąpi. Dziwiło ją jedynie to, że tak długo z tym zwlekał.
‒ Odnalazł
dokumenty, z których wynika, że nie ma pani prawa dziedziczenia, ponieważ jest
pani dzieckiem z nieprawego łoża. ‒ Usłyszała i otworzyła szerzej oczy. ‒ Wiem,
to absurdalne, a jego rzekome dowody są niedorzeczne. Sprawa jest przesądzona i
nie musi się pani obawiać, że…
‒ Jakie
dokumenty? ‒ zapytała wchodząc mu w słowo, a on przewrócił oczyma.
‒ To
naprawdę śmieszne, dziwi mnie nawet to, że zdecydował się na tak desperacki
krok.
‒ O jakich
dokumentach mowa? ‒ powtórzyła pytanie. Nagła informacja, że jest dzieckiem z
nieprawego łoża była dla niej szokiem.
‒ Chodzi o
list. ‒ Usłyszała i poczuła jeszcze większy chaos.
‒ Jaki list?
Czy chodzi o któreś z moich rodziców? ‒ zapytała. O co w tym wszystkim
chodziło?
‒ List, który
napisała pani prababka. W liście tym wyjawiła, że jej syn, jest owocem romansu
jaki miała zanim wyszła za mąż.
‒ Prababka? ‒
Nola była totalnie zdezorientowana.
Nie znała
dobrze nawet swych rodziców, a co dopiero prababki. Nic nigdy na jej temat nie
słyszała.
‒ Serenity
Hawthorne. Zginęła tej samej nocy, której napisała list. Początkowo uznali, że
był to wypadek, jednak w świetle zaistniałych zdarzeń wygląda na to, że było to
samobójstwo. ‒ Napływające informacje sprawiały, że Nola była coraz bardziej zagubiona.
‒ Nigdy nic
o niej nie słyszałam ‒ wyszeptała.
‒ Nic
dziwnego. Stało się to w 1721 roku. Od tamtego dnia minęło prawie dwieście lat.
‒ Ale skąd
wziął się ten list?
‒ Pani kuzyn
prawdopodobnie szukał na oślep. Natrafił gdzieś na pamiętnik tej kobiety i był
tam właśnie ten list. Wygląda na to, że nie zdążyła, go wysłać. Być może nawet
nie zamierzała tego zrobić, co wynika z treści tego dokumentu ‒ oświadczył, a
Nola wciągnęła głośno powietrze. ‒ Proszę się tym nie martwić. Sprawa już jest
wygrana. Po pierwsze wydarzyło się to dwieście lat temu, po drugie…
‒
Przepraszam, że przerywam, ale proszę mi wytłumaczyć dokładniej. Ta kobieta
miała dziecko, które urodziło się zanim wyszła za mąż, ale co to ma do rzeczy?
‒ Pani
Serenity miała romans z człowiekiem, z którym rozstała się zanim poznała swego
męża, była wtedy w ciąży i urodziła syna. Miała później jeszcze jedno dziecko
ze swym małżonkiem, córkę. Potomkiem tej córki w prostej linii jest pani kuzyn,
a ponieważ majątek pochodzi głównie od męża Serenity, Daniel domaga się całości
spadku, jaki odziedziczyła pani po swej babce.
‒ Kim był
ten człowiek? ‒ zapytała, a mężczyzna w pierwszym momencie nie zrozumiał o kim
mówi.
‒ Ma pani na
myśli ojca chłopca? ‒ Przytaknęła głową. ‒ Szczerze mówiąc niewiele wiem. Z
listu nie wynika dużo i prawdę mówiąc jedyne informacje pochodzą od pani
kuzyna, a on jest stronniczy, więc nie można polegać na jego słowach. Twierdzi,
że był to jakiś przestępca. ‒ Usłyszała i ciężko westchnęła. Sprawa robiła się
coraz ciekawsza.
‒
Przestępca? ‒ powtórzyła z niedowierzaniem. ‒ Ale jaki przestępca?
‒ Nie mam
pojęcia. Podejrzewam, że to wszystko jest wymysłem pani kuzyna, jednak…
‒ Czy mogę
zobaczyć ten list? ‒ przerwała mu po raz kolejny.
‒ Oczywiście
‒ powiedział i podał jej zniszczoną kartkę papieru.
Przez moment
trzymała dokument w dłoni i czuła wahanie. Coś mówiło jej, że nie powinna nawet
zapoznawać się z tym listem. Jednak tym razem rozsądek przegrał z ciekawością.
Wygrało przeznaczenie.
‒ To
nieprawdopodobne ‒ wydusiła, gdy doczytała ostatnią linijkę. ‒ Czy wie pan
dlaczego obawiała się swego ojca? ‒ zapytała Nola, spoglądając na rozmówcę
wyczekująco.
‒ Niestety
nie. Tak jak panią poinformowałem, to wszystko wydarzyło się prawie dwieście
lat temu. Próbowałem znaleźć jakieś informacje, niestety w starych kronikach
natrafiłem jedynie na drzewo genealogiczne pani rodziny. ‒ Usłyszała i
westchnęła.
‒ To niemożliwe.
Przecież gdzieś coś musi być. Może istnieją jakieś archiwa? ‒ podsunęła.
‒ Owszem,
jednak są tam jedynie formalne dane. Ojciec Serenity Hawthorne był gubernatorem
Luizjany, posiadał plantację bawełny i był jednym z najbogatszych ludzi w
okolicy. Były też fragmenty o flocie marynarki wojennej, jednak nie ma w tym
temacie zbyt przejrzystych informacji.
‒ Ale…
jeżeli on… jeżeli był gubernatorem, to musi gdzieś coś być. ‒ Nie dawała za
wygraną.
‒ Jedynie
dane o tym człowieku. O jego córce nic. Tylko informacja, że umarła w skutek
wypadku. Jednak jeżeli list jest autentyczny, co nie zostało jeszcze
potwierdzone, to pani prababka popełniła tego dnia samobójstwo. W zasadzie nie
ma to żadnego znaczenia dla sprawy…
‒ Ma
znaczenie dla mnie ‒ przerwała mu zbyt gwałtownie niżby chciała. ‒ Proszę mi
wybaczyć ‒ dodała pospiesznie. ‒ Po prostu ten list i informacje… to budzi we
mnie wiele pytań. Historia wydaje się być nieprawdopodobna. Naprawdę nie ma
możliwości dowiedzenia się czegoś więcej? ‒ zapytała z nadzieją w oczach i
usłyszała jak mężczyzna bezradnie wzdycha.
‒ Bardzo
chciałbym pomóc. Niestety nie mam odpowiednich kwalifikacji. Może powinna pani
wynająć prywatnego detektywa, albo spróbować kontaktować się z jakimiś urzędami.
Może jakieś antykwariaty. Warto byłoby dokładniej przyjrzeć się drzewu
genealogicznemu i poszukać osób, które mogły mieć styczność z pani przodkami.
Przyjaciele, znajomi ‒ podsunął. ‒ Może ktoś z nich wie coś więcej. Jakieś
opowieści, informacje. Jednak nie nastawiałbym się na nic konkretnego. Sprawa
jest typowa. Wtedy uznali śmierć Serenity za wypadek, a nie jest to coś
niezwykłego. Może gdyby wiedzieli, że chodzi o samobójstwo, to byłoby łatwiej.
‒ Ma pan
rację ‒ powiedziała składając starannie list, który nadal trzymała w ręku.
‒ Musimy
jeszcze omówić kwestię spadku. Tak jak mówiłem nie ma powodów do obaw, pani
kuzyn…
‒ Zrzeknę
się spadku. Proszę przygotować niezbędne dokumenty i przesłać mi je możliwie
jak najszybciej ‒ oświadczyła, budząc w mężczyźnie ogromne zaskoczenie.
‒ Nie wiem
czy dobrze zrozumiałem ‒ powiedział niepewnie.
‒ Mój kuzyn
chce tego spadku bardziej ode mnie. Od początku na nic nie liczyłam i testament
mej babki był dla mnie zupełnym zaskoczeniem. W zaistniałej sytuacji pragnę,
aby całość spadku otrzymał mój krewniak ‒ powiedziała pewnym siebie głosem.
‒ Jest pani
pewna? ‒ zapytał mężczyzna. ‒ Może jeszcze to pani przemyśli ‒ zaproponował.
‒ Nie. Już
postanowiłam ‒ zawyrokowała. ‒ Jak szybko mógłby pan sporządzić dla mnie
odpowiednie dokumenty? ‒ zapytała.
‒ Jeszcze
dziś, jeżeli zależy pani na czasie. ‒ Usłyszała.
‒ Chciałabym
załatwić to możliwie jak najszybciej ‒ stwierdziła.
‒ W takim
razie będą gotowe za kilka godzin. Odbierze je pani osobiście, czy mam przesłać
przez kuriera? ‒ zapytał.
‒ Poproszę o kuriera. ‒ Zdecydowała bez wahania.
‒ Rozumiem. A wracając do sprawy pani prababki, jedynie co mogę dla
pani zrobić, to podać kontakt do prywatnego detektywa z którego usług czasem
korzystam ‒ zaproponował.
‒ Dziękuję, ale to nie będzie konieczne. ‒ Usłyszał i spojrzał na
nią zdezorientowany. ‒ Podjęłam już decyzję. Zostawię sprawę tak jak jest. Z
mojej strony to jedynie ciekawość, nic więcej. Może kiedyś zrobię coś w tym
kierunku. Jednak teraz mam ważniejsze sprawy na głowie i to na nich muszę się
skupić. Prawdopodobnie i tak niczego bym się nie dowiedziała. Jak sam pan
powiedział, sprawa wydarzyła się dwieście lat temu i w zasadzie nie było to nic
istotnego.
‒ Ale…
‒ Obojętne czy Serenity umarła w skutek wypadku, czy może
popełniła samobójstwo, niczego to nie zmieni ‒ mówiła opanowanym, zdecydowanym
głosem.
‒ Rozumiem. To oczywiście pani decyzja. ‒ Usłyszała i podniosła
się z fotela. Mężczyzna również wstał. ‒ Jest coś jeszcze.
‒ Co takiego? ‒ zapytała, choć jedyne czego chciała, to jak
najszybciej wyjść z gabinetu.
‒ Pamiętnik.
‒ Co proszę? Jaki pamiętnik? ‒ zdziwiła się.
‒ Pamiętnik Serenity Hawthorne w którym pozostawiła list ‒
oświadczył, a Nola zatrzymała się w pół kroku.
‒ Istotnie, wspominał pan o jakimś pamiętniku ‒ powiedziała
niepewnym głosem.
‒ Być może tam natrafi pani na jakieś istotne informacje ‒
stwierdził. ‒ Mam go przy sobie, proszę poczekać, zaraz…
‒ Nie. Proszę go zatrzymać. Nie jest mi potrzebny ‒ powiedziała
pospiesznie. ‒ Nie chcę zagłębiać się w tę historię ‒ kontynuowała. ‒ Mój
początkowy entuzjazm mógł wydać się zbyt przesadzony. Jednak nie jestem aż tak
bardzo zainteresowana tą sprawą.
‒ Oczywiście. Jednak moim zadaniem jest doręczenie pani tego
pamiętnika. ‒ Usłyszała i wciągnęła głośno powietrze.
Gdzieś w głębi duszy czuła, że zapoznanie się z treścią mogłoby
zrobić w jej życiu niepotrzebny bałagan. Z drugiej strony wszystko w niej aż
wrzeszczało, aby przeczytać to, co jest tam napisane.
‒ Proszę go wyrzucić. ‒ Te słowa ledwie przeszły jej przez gardło.
‒ Zrobiłabym to osobiście, zaraz po wyjściu od pana, lecz niewątpliwie
bezpieczniejszym sposobem jest zniszczenie tego w niszczarce do papierów, którą
ma pan w swoim gabinecie. Tak więc proszę o przysługę. ‒ Nie czekając na
odpowiedź, dodała: ‒ Dziękuję.
‒ Jest pani pewna? ‒
zapytał, a Nola w pierwszym memencie chciała zaprzeczyć.
‒ Jak najbardziej. ‒ Usłyszała swój głos. ‒ Czekam na kuriera. Do
widzenia panu. ‒ To mówiąc wyszła i dosłownie pobiegła do wyjścia, z całej siły
powstrzymując się przed tym, aby nie zawrócić i zabrać ze sobą pamiętnika
napisanego dwieście lat temu przez kobietę, która odebrała sobie życie w imię
nieszczęśliwej miłości.
Gdy wsiadła do samochodu przez chwilę siedziała zapatrzona w
przednią szybę. Co mogło tam być? ‒
pomyślała bezwiednie. Wzięła do ręki torebkę, z której wyjęła list napisany
przez jej prababkę.
‒ „Często wspominam, jeszcze
częściej marzę, bezgranicznie się łudzę i boleśnie okłamuję.” ‒ przeczytała
i westchnęła. ‒ To jest piękne. Jakże mocno ta kobieta kochała mężczyznę do
którego kierowała te słowa ‒ wyszeptała.
Ten list był poniekąd jak wyrzut sumienia. Czytając go, Nola czuła się podle. Serenity kochała tego
człowieka nad życie, a los pozbawił ją jej uczucia w potworny sposób. Skończyło
się to tragicznie.
‒ Wychodzę za mąż, a nie czuję nawet w połowie tego, co ona do
niego. ‒ Usłyszała swój zduszony głos. Ta kobieta nie dostała swej szansy i to
wydawało się tak przerażająco okrutne. ‒ „Mój
ojciec umarł i jesteś już bezpieczny. Teraz nic Ci nie zagraża, a ja mogę
odejść w spokoju.” ‒ przeczytała. ‒ Co tam się stało? O jakie zagrożenie
chodziło?
W tym samym momencie zadzwonił telefon. Spojrzała na wyświetlacz i
ujrzała imię Martina. Westchnęła bezradnie. Rozmowa z nim była teraz ostatnim
na co miała ochotę. Nie odebrała, jednak telefon zadzwonił ponownie.
‒ Nie za bardzo mogę w tej chwili rozmawiać. Prowadzę auto ‒
skłamała.
‒ Chciałem ci tylko przypomnieć o wizycie u fryzjera ‒ powiedział
wesołym głosem.
‒ Fryzjera? ‒ zapytała zdezorientowana.
‒ Wiedziałem, że znowu zapomnisz. ‒ Usłyszała jego śmiech. ‒ Dziś
wtorek, masz wizytę w salonie fryzjerskim ‒ powiedział, a ona przymknęła oczy i
zaklęła pod nosem. Zupełnie wypadło jej to z głowy.
‒ Faktycznie. Wybacz Martin. Musiałam czekać na prawnika i zeszło
się trochę dłużej. Dzięki za przypomnienie. Jak zawsze jesteś niezawodny ‒
szepnęła.
‒ Znam cię jak nikt inny. ‒ Usłyszała i chcąc nie chcąc zerknęła
na list, który nadal trzymała w dłoni.
‒ „I gdybym mogła cofnąć
czas, to oddałabym wszystko, za choćby jeden Twój dotyk, choćby jeden
pocałunek, jedno mroczne spojrzenie, słowo wyszeptane nocą…” ‒ wymamrotała.
‒ Słucham?
‒ Nic. ‒ Zganiła się w myślach. ‒ Po prostu jestem podekscytowana
dzisiejszą wizytą. Niecodziennie wybiera się fryzurę na swój ślub ‒ stwierdziła
na odczepnego.
‒ Chętnie ujrzałbym propozycje fryzjerki ‒ podsunął, a ona
westchnęła.
‒ Oczywiście zrobię zdjęcia ‒ stwierdziła.
‒ Obiecujesz? ‒ Usłyszała ekscytację w głosie narzeczonego.
‒ Słowo skauta ‒ stwierdziła.
‒ W takim razie do zobaczenia wieczorem. Już nie mogę doczekać się
efektów. Kocham cię Nola ‒ powiedział.
‒ Ja również ‒ bąknęła i rozłączyła się. ‒ „Przy życiu trzymała mnie jedynie myśl, że gdybym targnęła się na ten
ostateczny krok wcześniej, to mój ojciec spełniłby swą groźbę i zniszczył
Ciebie wraz ze wszystkimi tymi ludźmi, którzy tak wiele dla Nas znaczyli.” ‒
przeczytała i westchnęła. ‒ Co u licha ten człowiek chciał im zrobić i
dlaczego? ‒ szepnęła i spojrzała w stronę wejścia do kancelarii.
Poczuła żal, jednak wiedziała, że podjęła mądrą decyzję. Nie
chciała jeszcze bardziej komplikować sobie życia, a to co zawierał pamiętnik na
pewno poruszyłoby ją o wiele mocniej. Z
westchnieniem przekręciła kluczyk w stacyjce i wolno ruszyła. Po kilkunastu
minutach parkowała auto przed salonem fryzjerskim.
‒ Pani narzeczony zadzwonił z informacją, że trochę się pani
spóźni. ‒ Usłyszała głos młodej kobiety i o dziwo poczuła irytację. ‒ Jest pani
wyjątkową szczęściarą. Rzadko kiedy mężczyzna tak dba o swoją kobietę.
‒ Ciekawe czy on kochał ją tak mocno jak ona jego ‒ wyrwało jej
się i od razu zganiła się w myślach. Jednak ta myśl nie dawała jej spokoju. ‒
Ma pani rację, Martin to wspaniały człowiek ‒ dodała na odczepnego, widząc
zdezorientowaną minę fryzjerki. ‒ Czy możemy już zacząć? ‒ zapytała.
‒ Oczywiście. ‒ Wesoły głos kobiety jakoś wyjątkowo ją drażnił.
Nola miała nieodparte wrażenie, że pracownica salonu jest
podekscytowana o wiele bardziej od niej samej. Dlaczego nie kocham Martina tak bardzo jak Serenity kochała…
‒ Jak on się nazywał? ‒ Ponownie wyrwało jej się nieoczekiwane
pytanie. Na szczęście fryzjerka była na tyle daleko, że te słowa nie dotarły do
jej uszu. Nola zdawała sobie sprawę z tego, że tym wszystkim jedynie rozbudza w
sobie ciekawość, jednak nic nie mogła poradzić. Przymknęła oczy i siedziała tak
przez moment, starając się uspokoić. „Czasami
mam wrażenie, że Cię słyszę, lecz im dłużej tu jestem, tym głośniejsza jest
cisza…” ‒ Może to błąd. Może jednak powinnam zatrzymać pamiętnik ‒
westchnęła i otworzyła oczy. Stojąca obok kobieta coś do niej mówiła. ‒ Czy
mogłaby pani powtórzyć? ‒ poprosiła.
‒ Zapytałam od czego zaczniemy? ‒ Usłyszała i popatrzyła na
kobietę zdezorientowanym wzrokiem. ‒ Czy chciałaby pani kok, czy może
spróbujemy ułożyć coś luźniejszego. Może przejrzy pani najnowszy katalog? Ma
pani piękne włosy ‒ dodała wyjmując klamrę, którą spięte były gęste, jasne
kosmyki. ‒ Czy kolor jest naturalny? ‒ zapytała.
‒ Tak ‒ odparła dziewczyna spoglądając w lustro w którym widziała
opadające na ramiona, długie do pasa włosy, koloru ciemnoblond.
Wiele osób pytało ją czy farbuje włosy, jednak Nola nigdy nie
używała farby, a odcień był wyjątkowo jasny. Jednak Noli nigdy się nie podobał,
uważała, że jest zbyt typowy i mało interesujący. Prawie szary. Jednak podobał
się Martinowi, a jej nigdy nie zależało na zmianach.
‒ Więc od czego zaczynamy? Może zdecyduje się pani na jakieś pasemka,
żeby nieco rozświetlić włosy? ‒ Fryzjerka ponowiła pytanie, a Nola spojrzała w
bok, na siedzącego po jej prawej stronie mężczyznę. „Setki listów, które do Ciebie nie dotarły, nigdy niewysłane, rzucane na
wiatr nad brzegiem morza, które oddzieliło nas od siebie…” To było tak
boleśnie piękne.
‒ Dlaczego nigdy ich nie wysłała? ‒ wymamrotała, później spojrzała
na kobietę i dodała głośniej: ‒ Proszę je obciąć.
‒ Słucham? ‒ Usłyszała i ujrzała zdezorientowane spojrzenie
fryzjerki.
‒ Tak jak tego mężczyznę na fotelu obok. Proszę ściąć je dokładnie
tak samo ‒ oświadczyła pewnie i usłyszała śmiech kobiety.
‒ Przez moment myślałam, że pani nie żartuje.
‒ To nie żarty. Chcę mieć dokładnie taką samą fryzurę ‒
stwierdziła stanowczo.
‒ Ale… przecież to ma być fryzura na ślub, a on… ‒ spoglądała z
niedowierzaniem na nieznajomego. Jego włosy były wyjątkowo krótkie przycięte.
‒ Proszę zacząć.
‒ Nie wiem czy będzie pani pasowało takie uczesanie ‒ wyszeptała
kobieta, która zrozumiała, że jej klientka mówi całkiem poważnie.
‒ Ma pani rację ‒ powiedziała Nola wpatrując się w swoje odbicie. ‒
Proszę je jeszcze ufarbować.
‒ Ufarbować?
‒ Tak. Na czarno ‒ oświadczyła pewnym siebie głosem. ‒ Czy możemy
już zaczynać? ‒ dodała rozsiadając się wygodnie w fotelu fryzjerskim. „I gdybym mogła cofnąć czas, to oddałabym
wszystko, za choćby jeden Twój dotyk, choćby jeden pocałunek, jedno mroczne
spojrzenie, słowo wyszeptane nocą…”. To wszystko nie dawało jej spokoju. ‒
Tak bardzo go kochała ‒ wyszeptała bezgłośnie. Co mówił prawnik? Prywatny
detektyw. Może jednak poprosić o numer do tego człowieka? Jeżeli jest tak
skuteczny jak zapewniał adwokat, to całkiem możliwe, że dotarłby do jakiś
informacji. W tym momencie czuła palące pragnienie, aby dowiedzieć się
czegokolwiek o mężczyźnie, którego tak szalenie pokochała jej prababka. Ale czy detektywi zajmują się takimi
sprawami? Co pomyśli sobie ten człowiek? ‒ Igła w stogu siana ‒ mruknęła i
spojrzawszy w lustro ujrzała zupełnie inną osobę. W pierwszym momencie zamarła.
‒ Muszę przyznać, że wygląda pani teraz niesamowicie. ‒ Usłyszała
głos fryzjerki. ‒ Ten kolor niebywale ożywił pani twarz, a krótka fryzura
sprawiła, że wygląda pani teraz… ‒ Nie potrafiła dobrać odpowiednich słów. ‒
Miała pani rację, w jasnych włosach wyglądała pani… nijako, a teraz…
‒ Lepiej od tego faceta, który siedział na fotelu obok? ‒ zapytała
i zerknęła na oniemiałą kobietę.
‒ Cóż, nie jest to typowa fryzura na ślub, jednak będzie pani
czarną różą w towarzystwie białych kwiatów. ‒ Nola słabo uśmiechnęła się do
fryzjerki. „I wyobrażam sobie Twoją minę
gdybyś ujrzał mnie, stojącą w progu Twej komnaty.” Dlaczego tego nie
zrobiła? Dlaczego się poddała? Kim był? Jaki był? Z westchnieniem podniosła się
z fotela.
‒ Podjęłam dziś jedną z najgorszych decyzji w moim życiu i oddałam
coś, co powinnam zachować. Teraz jest już za późno, aby to cofnąć, a ja każdego
dnia będę zadawać sobie pytania, na które nigdy nie dostanę odpowiedzi, więc
musiałam sobie to czymś zrekompensować, a ta fryzura… ‒ Ponownie spojrzała w
lustro. ‒ Jest idealna ‒ dodała i zapłaciwszy za usługę skierowała się do
wyjścia pozostawiając za sobą zdezorientowaną fryzjerkę.
Gdy wyszła na dwór ruszyła w stronę parkingu, jednak zanim tam
dotarła spojrzała na salon znajdujący się po drugiej stronie ulicy i nagle
pojawiła się myśl, że czegoś jeszcze jej zabrakło. Bez wahania skierowała się w
tamtą stronę.
Do domu dotarła późnym popołudniem. Martina jeszcze nie było.
Wzięła szybki prysznic i owinięta jedynie w ręcznik poszła do kuchni. Martin
zastał ją zamyśloną, spoglądająca w okno, z kubkiem kawy w dłoni. Usłyszawszy
hałas spojrzała w tamtą stronę i spostrzegła wpatrzonego w nią z przerażeniem
narzeczonego.
‒ Nola? ‒ wydusił, a ona przejechała dłonią po włosach.
Mogła spodziewać się dokładnie takiej reakcji. Martin zawsze miał
krótko ostrzyżone włosy, jednak w tym momencie jej były o wiele krótsze.
‒ Myślałam, że wrócisz później ‒ powiedziała lekko się
uśmiechając. „Każda myśl o Tobie łamie me
serce, które już bardziej zrujnowane być nie może.” ‒ Cholera ‒ zaklęła
cicho. Czy to kiedyś minie? ‒
pomyślała i podszedłszy do mężczyzny pocałowała go w policzek. ‒ Jak minął
dzień? ‒ zapytała.
‒ Coś ty zrobiła? ‒ Zignorował jej pytanie.
‒ Obcięłam włosy i ufarbowałam je na czarno ‒ oświadczyła starając
się ukryć irytację. ‒ Nie podobają ci się?
‒ Nie chodzi o… ‒ Nie dokończył. ‒ Czy ty… czy ty masz w nosie
kolczyk? ‒ dodał z niedowierzaniem.
‒ W uchu też ‒ odpowiedziała i przekręciła głowę w bok, aby mógł
lepiej zobaczyć prawie niedostrzegalną, delikatną ozdobę.
‒ Coś ty zrobiła? ‒ Nie dowierzał. ‒ Przecież… przecież za niecały
miesiąc jest nasz ślub. Włosy nie zdążą odrosnąć. I ten kolor. Co ci strzeliło
do głowy? ‒ Zerknął na blat kuchenny i ujrzał leżącą na nim paczkę papierosów. ‒
Od kiedy palisz? ‒ zapytał, a ona
wzruszyła ramionami.
‒ Od dziś ‒ odparła obojętnie. ‒ I jeszcze nie zdecydowałam czy
będę to robić.
Na te słowa parsknął śmiechem i pokręcił z niedowierzaniem głową.
‒ Czy jest coś jeszcze o czym powinienem wiedzieć? ‒ zapytał
kładąc dłonie na jej ramionach.
‒ Byłam w salonie tatuażu ‒ stwierdziła lakonicznie, a on
przymknął oczy.
‒ Jest duży? ‒ zapytał, a Nola uśmiechnęła się szeroko.
‒ Postanowiłam, że zrobię go dopiero po ślubie ‒ odparła, a on
odetchnął z ulgą. Wyglądało na to, że chociaż w tym przypadku wykazała się
zdrowym rozsądkiem i uznała, że tatuaż nie pasuje do białej sukienki. ‒
Obawiałam się, że nie zdąży się wygoić, a chyba zrobię go sobie na łopatce,
albo na karku ‒ oświadczyła, a on głęboko wciągnął powietrze.
‒ Co ci strzeliło do głowy?
‒ zapytał kręcąc z niedowierzaniem głową. ‒ Nie poznaję cię.
‒ Kochasz mnie mniej, czy przestałeś zupełnie? ‒ zapytała głupio
się uśmiechając, a on parsknął śmiechem.
‒ Głuptas ‒ szepnął i pocałował ją w czoło. „Twój syn jest taki do Ciebie podobny. Tak samo waleczny i niemądrze
uparty.” Znowu zaplątała się niechciana myśl.
‒ Był uparty i waleczny ‒ wymamrotała i ujrzała zdziwienie na
twarzy Martina. ‒ Wybacz, jestem rozkojarzona. Ten ślub trochę mnie przytłacza.
‒ Właśnie widzę ‒ powiedział wzdychając. ‒ Może powinnaś gdzieś
wyjechać, odpocząć ‒ zaproponował.
‒ Co masz na myśli? ‒ zapytała zdezorientowana.
‒ To miała być niespodzianka, ale…
‒ Jaka niespodzianka? ‒ zaciekawiła się.
‒ Wykupiłem ci karnet do Spa. Miał być prezentem ślubnym, ale
jeżeli czujesz się przytłoczona, to może powinnaś wyjechać i zrelaksować się.
Myślę, że dobrze by ci to zrobiło. Jeżeli chcesz, to mogę poprosić moją siostrę
żeby ci towarzyszyła ‒ zaproponował.
‒ Nie ‒ zaprotestowała.
‒ Nie chcesz jechać?
‒ W sumie to nienajgorszy pomysł ‒ stwierdziła. Kilka dni mogłoby
jej pomóc dość do siebie, może wtedy zapomniałaby o tym cholernym liście i
wróciła na właściwy tor. Westchnęła. ‒ Nie wiem czy uda mi się wziąć wolne.
Stwierdziła z powątpiewaniem.
‒ Nie musisz się o to martwić, wszystko załatwię. ‒ Usłyszała i
uśmiechnęła się.
Pracowała w szpitalu, na ostrym dyżurze. Była jednym z lepszych
chirurgów i wolne dni nie zdarzały jej się często, prawdę mówiąc miała dość
napięty grafik. Jednak Martin był w zarządzie szpitala, więc istotnie nie
musiała się martwić, gdy potrzebowała wziąć wolny dzień. A teraz nie miała
zaplanowanych żadnych ważnych zabiegów, więc nic nie stało na przeszkodzie.
‒ Co ja bym bez ciebie zrobiła? ‒ szepnęła i przytuliła się do
niego.
‒ Tydzień wystarczy? ‒ zapytał, a ona westchnęła.
Czy powinna wyjeżdżać? Przecież miała wynająć detektywa i
dowiedzieć się kim był mężczyzna, którego kochała Serenity Hathorne. „I teraz mówię do Ciebie ten ostatni raz…
Żegnaj...”. Dlaczego ona nie wysłała tego listu? Dlaczego się poddała? „Z bólem zastanawiam się kto teraz budzi
się rankiem u Twego boku.” To chyba był powód. Był już z kimś innym.
‒ Mogła spróbować ‒ wyszeptała i ujrzawszy pytający wzrok Martina
dodała: ‒ Tak. To będzie chyba dobry pomysł. Kilka dni w Spa dobrze mi zrobi ‒
oświadczyła i poczuła jak całuje ją w czoło.
‒ W takim razie załatwione. Zaraz wykonam kilka telefonów. Od
jutra masz wolne. ‒ Usłyszała i popatrzyła na niego zdezorientowana.
‒ Od jutra? ‒ zapytała.
‒ Chyba nie chcesz zostawić mnie jeszcze dziś? ‒ Usłyszała jego
zadziorny głos i uśmiechnęła się.
‒ Nie. Oczywiście, że nie. Po prostu myślałam o weekendzie ‒
dodała.
‒ Wyruszysz kiedy będziesz chciała, ale wolne załatwię ci od jutra
‒ oświadczył i odszedł w stronę tarasu, wziąwszy uprzednio telefon.
Nola poszła do sypialni i przez chwilę stała zamyślona, później
założyła szlafrok i przeszła do salonu. Wyjęła dwa kieliszki i nalała do nich
czerwonego wina. Wzięła je i ruszyła w stronę tarasu. Prawdopodobnie to, że
szła na boso sprawiło że Martin nie usłyszał jak wchodzi na taras. Ona jednak
dobrze słyszała rozmowę jaką prowadził. Nie przysłuchiwała się zbytnio, jednak
końcowa wypowiedź sprawiła, że zamarła.
‒ Ja ciebie też, Myszko ‒ dotarło do jej uszu, sprawiając, że
nagle wszystko oszalało.
Ton głosu Martina był aż nadto wymowny. Czy to dlatego nalegał na
jej wyjazd? Wycofała się do środka i w napięciu czekała na powrót mężczyzny,
który pojawił się po kilku minutach.
‒ Myślę, że wyjadę jutro z samego rana ‒ oświadczyła opanowanym
tonem, choć w środku wszystko w niej aż pulsowało.
Czyżby miał kochankę? A ślub? Po co właściwie ten ślub, jeżeli
spotyka się z kimś innym? Chyba w tej sytuacji najlepszym wyjściem z jej strony
byłoby po prostu zadać odpowiednie pytanie. Jednak nie zrobiła tego.
W nocy niewiele spała, jednak pełno niej było myśli o sprawie z przed dwustu lat,
choć powinno interesować ją jej prywatne życie. Rankiem, gdy Martin był w
łazience, wzięła do ręki jego telefon i z pewnymi oporami sprawdziła numer pod
który dzwonił, przy okazji znalazła kilka sms’ów, które co prawda nie dawały
jej pełnego obrazu, jednak wynikało z nich, że z kobietą, z którą rozmawiał,
niewątpliwie łączy go coś więcej, niż zwykła przyjaźń.
Czy powinna z nim o tym porozmawiać? Oczywiście że tak. Czy
porozmawiała? „Przy życiu trzymała mnie
jedynie myśl, że gdybym targnęła się na ten ostateczny krok wcześniej, to mój
ojciec spełniłby swą groźbę i zniszczył Ciebie wraz ze wszystkimi tymi ludźmi,
którzy tak wiele dla Nas znaczyli.” Niestety mogła myśleć tylko o jednym.
Bo przecież wszystko inne było nieważne. Może taka przerwa jest potrzebna im
obojgu? Martinowi również. Po powrocie wszystko się wyklaruje. Albo się
rozstaną, albo pobiorą.
‒ Dlaczego on chciał ich zniszczyć? ‒ wyszeptała. ‒ Co takiego się
tam stało i dlaczego ona się poddała?
‒ Mówiłaś coś? ‒ Usłyszała za sobą głos Martina i spojrzała na
niego rozkojarzona.
‒ Zastanawiam się czy będą korki ‒ bąknęła.
‒ Chcesz wziąć auto? ‒ zapytał zdziwiony. ‒ Nie lepiej byłoby
polecieć samolotem?
‒ Wezmę auto ‒ powiedziała stanowczo.
‒ Jak wolisz. Ale to ponad pięćset mil, co najmniej dwanaście
godzin jazdy ‒ stwierdził zaniepokojony. ‒ Może jednak…
‒ Wiesz, że jazda samochodem zawsze mnie relaksowała. Zresztą
zrobię kilka postojów. Może nawet zanocuję gdzieś po drodze ‒ oświadczyła i
krzywo się uśmiechnęła. ‒ Nie musisz się o mnie martwić.
Przez chwilę nawet się wahała. Istotnie z Nowego Jorku do Cleveland
był spory odcinek drogi, jednak wolała poruszać się autem. W tym momencie
przepełnione ludźmi lotnisko było ostatnim na co miała ochotę. Nie spakowała
zbyt wielu rzeczy. Zmieściła się w jednej, niewielkiej walizce i podręcznej
torbie. Po namyśle zabrała ze sobą jeszcze laptopa. Gdy wychodziła z mieszkania
Martin powstrzymał ją podając, duża białą kopertę.
‒ Dostarczył to kurier. ‒ Usłyszała i przez chwilę nie wiedziała o
czym mówi. Po chwili dotarło do niej o co chodzi.
‒ Wrzuć do torby. To dokumenty od prawnika. Zajmę się tym, gdy
dotrę na miejsce ‒ oświadczyła wzdychając.
Prawdę mówiąc miała ochotę jechać do kancelarii osobiście, aby
przy okazji poprosić o namiar na detektywa. Ale przecież nic straconego. Mogę zadzwonić ‒ pomyślała wsiadając do
samochodu.
‒ Będę tęsknił. ‒ Usłyszała. Ja
też, myszko ‒ pomyślała, jednak zachowała to dla siebie.
‒ Dam znać jak dojadę na miejsce ‒ oświadczyła i zanim cokolwiek
odpowiedział dała mu szybkiego buziaka, po czym wsiadła do auta i ruszyła.
Jechała bezmyślnie, po prostu przed siebie. GPS, który ustawił jej
Martin, wyłączyła, gdy tylko po raz pierwszy usłyszała głos z informacją jak ma
dojechać do celu. Zamiast tego włączyła płytę, ale usłyszawszy arię, którą
uwielbiał Martin, od razu wyłączyła ją i włączyła radio. Rockowe klimaty mile
popieściły jej ucho. Tego potrzebowała. Energii.
Gdy dojechała do Scranton zatrzymała się na stacji benzynowej aby
zatankować. Kupiła niezdrowe jedzenie i kilka puszek z colą. A później
pojechała przed siebie, i to „przed siebie” wcale nie było miejscem do którego
miała się udać. Po kilku godzinach jazdy zamiast w Pensylwanii była w Meryland.
Gdy przekraczała granicę Tennessee robiło się już szaro. Jednak postanowiła
jechać do oporu. Po północy było już na tyle ciemno, że nie wiedziała dokładnie
gdzie jest. Była wyczerpana całodzienną jazdą i jedyne czego chciała, to
znaleźć jakikolwiek motel i chociaż trochę się zdrzemnąć. Niestety jak na złość
jechała teraz jakąś trasą na której nie było nawet dostatecznie jasnych
oznaczeń. Nie miała pojęcia gdzie jest. Widziała tylko szczyty gór i las po obu
stronach drogi. Ostatnia w miarę konkretna informacja kierowała ją do
Getlinburga, nie miała pojęcia co to za miasteczko, jednak zawracanie i
szukanie drogi powrotnej nie miało sensu, ponieważ ostatnia stacja jaką mijała
oddalona była co najmniej piętnaście, dwadzieścia mil, może nawet więcej, a jej
zapaliła się rezerwa. Trochę zaniepokojona jechała dalej, mając nadzieję, że
nie będzie musiała spać w aucie. Góry były coraz wyższe, las coraz gęstszy, a
ona coraz senniejsza. Gdy straciła już nadzieję, zamajaczył jej neon.
‒ Cokolwiek, aby mieli tam łóżko ‒ wymamrotała ziewając.
Zaparkowała przed niewielkim zajazdem i wyszła z samochodu. Było
cholernie zimno. Rozejrzała się wokoło i ujrzała śnieg. Zaklęła pod nosem. Nie
była przygotowana na taką pogodę. Co prawda w walizce miała kilka cieplejszych
rzeczy, jednak nic co byłoby adekwatne do tego klimatu.
‒ Nie będę przecież lepić bałwana ‒ mruknęła i wziąwszy ze sobą
jedynie torbę podręczną ruszyła w stronę wejścia.
Nie miała pojęcia jak wynajęła pokój i jak się tam dostała.
Obudziła się następnego dnia w południe. Była kompletnie ubrana. Z
westchnieniem weszła do łazienki. Woda pod prysznicem nie była nawet ciepła,
przez co toaleta odbyła się w tempie ekspresowym. Ubrała się w dres i zeszła na
dół. W recepcji ujrzała sympatyczną starszą panią, która jak się okazało
wynajęła jej w nocy pokój, czego Nola kompletnie nie pamiętała.
Co było na tą chwilę największym problemem? Pusty bak i brak
stacji benzynowej w okolicy. W sumie to nawet nie wiedziała gdzie jest.
Pensjonat był dość przytulany, a okolica spokojna i odludna. Jednak
postanowiła, że mimo wszystko następnego dnia wyruszy w dalszą podróż. Kobieta
z recepcji zaproponowała jej pomoc w zdobyciu paliwa. Jej syn miał kilka
karnistrów w zapasie, więc z tym nie było już problemów.
W pensjonacie był niewielki przytulny bar z którego docierały
apetyczne zapachy, które sprawiły, że Nola uświadomiła sobie jak bardzo jest
głodna. Posiłek był syty i smaczny. Wystrój przytulny, a sącząca się z
głośników muzyka kojąca. Do czasu aż zza okna nie dotarły do niej warkotliwe
dźwięki, które przypominały warkot motoru. To był jedyny mankament tego
przyjemnego wieczoru. Początkowo miała zostać w barze jeszcze jakiś czas, bo w
sumie nie miała nic innego do roboty. Jednak uciążliwy hałas sprawił, że udała
się do pokoju. Jak narkomanka wyciągnęła z torby list i zaczęła czytać go po
raz kolejny, chociaż praktycznie znała go już na pamięć.
‒ Dlaczego się poddałaś? ‒ wyszeptała smutno.
W pewnym momencie przypomniała sobie o dokumentach, które
dostarczył kurier. Sięgnęła do torby po kopertę i już w pierwszej chwili
zamarła. Była dość gruba i ciężka. Rozerwała papier i pierwsze co wypadło, to
kartka.
„Proszę mi wybaczyć, ale
moim zadaniem jest dostarczenie pani pamiętnika. Może z nim pani zrobić
cokolwiek, nawet zniszczyć, jednak musi to pani zrobić osobiście. W kopercie
znajdzie pani również dokumenty o których mówiliśmy i oczywiście dziennik
Serenity Hathorne.
Z poważaniem
John Smith.”
Patrzyła na kartkę i milczała. Nagle wszystko zgęstniało. Wyjęła z
koperty całkiem sporych rozmiarów zeszyt oprawiony w grafitową skórę. Trzymała
go w ręku gapiąc się na w niego z przerażeniem. Zaczęła wątpić czy powinna
zacząć czytać. Jednak wątpliwości nie trwały długo. Już po chwili leżała na
łóżku i przewracała podniszczone kartki papieru na którym Serenity wyjawiała
swe największe tajemnice. Z każdą stroną Nola była coraz bardziej wstrząśnięta.
13 kwietnia
1703
Baton Rouge,
Luizjana, USA
Mała Serenity biegła w stronę ogrodu goniąc uciekającego przed
nią, jakby gonił go sam diabeł, chłopca.
‒ Do czorta z tą sukienką! ‒ krzyknęła unosząc ze złością
purpurowy materiał pod którym miała jeszcze kilka halek, co niesamowicie utrudniało
jej bieg. Jednak w tym momencie nie było takiej rzeczy, która mogłaby jej
przeszkodzi w dalszej gonitwie. ‒ Jak cię dorwę… ‒ Przez chwilę zastanowiła się
nad czymś, a później kontynuowała przymilnym głosikiem: ‒ Poczekaj Jim, chcę
tylko porozmawiać.
‒ Nie mogę, panienko. ‒ Usłyszała i sapnęła gniewnie. ‒ Obawiam
się, że panienki ojciec byłby zły.
‒ Mój ojciec o niczym się nie dowie ‒ palnęła i dobiegła do płotu,
przez który przeskoczył uciekinier. ‒ Poczekaj na mnie! ‒ wrzasnęła.
‒ Niech panienka nie wchodzi na ten płot. To niebezpieczne. ‒
Usłyszała zaniepokojony głos ciemnoskórego chłopca, który zawrócił i
pospiesznie szedł w jej stronę, aby ją powstrzymać.
Niestety dziewięcioletnia Serenity była szybsza i zanim dotarł do
półtorametrowego ogrodzenia, dziewczynka przekładała już jedną nogę przez
pomalowane na biało, dobrze oheblowane deski z których zbudowany był płot. I
wszystko byłoby w porządku, gdyby nie jedna z halek, która niefortunnie
zahaczyła o źle wbity gwóźdź.
‒ Nienawidzę tej sukienki ‒ wymamrotała dziewczynka zanim upadła
na ziemię.
Na szczęście akurat w tamtym miejscu rosła trawa, więc upadek nie
skończył się tragicznie. Pomimo wszystko całkiem konkretnie się potłukła. Po
kilkunastu minutach usłyszała krzyki biegnących w jej stronę Dory i Gerarda.
Tuż za nimi pojawiło się jeszcze kilkoro ludzi ze służby.
‒ Co panienkę boli? ‒ krzyknęła czarnoskóra Dora, na której twarzy
widziała przerażenie.
‒ Zlecieliście się tu wszyscy, jakbym co najmniej była umierająca ‒
stwierdziła pocierając otarte ramię na które upadła.
‒ Już posłano po doktora ‒ wysapał Gerard.
‒ Gdyby Jim osiodłał mi ogiera, tak jak grzecznie poprosiłam,
przynamniej na początku, to nie musiałabym go gonić i wszystko byłoby dobrze ‒
wypowiedziała ze złością.
‒ Pan Edmund zabiłby mnie gdyby to zrobił ‒ tłumaczył się chłopak.
‒ Co tu się stało?! ‒ zagrzmiał gromki, męski głos i już po chwili
ujrzeli postawnego mężczyznę, który zasapany znalazł się w mig przy
dziewczynce.
‒ To wszystko przez… ‒ Serenity kalkulowała szybko. Niechciała,
aby ukarano Jima, a prawdopodobnie tak by się stało, jednakże w niefortunnym
wypadku upatrzyła sposób na rozwiązanie jeszcze innego problemu z jakim się
borykała. ‒ To twoja wina, papo! ‒ oświadczyła oskarżycielskim tonem, budząc
zdziwienie mężczyzny.
‒ Co ty mówisz Serenity? ‒ wypowiedział zdezorientowany.
‒ Gdybyś zezwolił mi nosić spodnie, takie jak nosi Jim, to nie
doszłoby do tego okropnego w skutkach wypadku. Jestem uwięziona w tej potwornej
stercie szmat i nie mogę się normalnie poruszać. To ty dałeś zakaz i to twoja
wina. Jesteś egoistą, ponieważ sam nosisz spodnie, przez co możesz sobie
swobodnie skakać przez płoty, bez narażenia na tragiczne konsekwencje. ‒
oświadczyła butnie. ‒ Wydaje mi się, że przez to… w zasadzie z całą pewnością
jestem przekonana, że w wyniku tego strasznego incydentu połamałam sobie ręce i
obawiam się nawet, że mogłam też skręcić kark, bo coś mnie tam lekko mrowi ‒
powiedziała wstając z ziemi i otrzepała materiał sukienki.
Mężczyzna popatrzył na jedynaczkę w milczeniu, a już po chwili
ryknął gromkim śmiechem.
Dziewięcioletnia Serenity była jedyną córką Edmunda Hathorna,
gubernatora stanu Luizjana, francuskiego kolonizatora, który kilka lat temu
przybył z Francji, aby zasiedlić dzikie tereny Ameryki. W roku 1691 roku poznał
Carlottę Moore, którą poślubił rok później. Równe dwanaście miesięcy po ślubie
na świat przyszła mała Serenity, która stała się oczkiem w głowie rodziców.
Sprawa narodzin dziewczynki owiana była tajemnicą. Spoglądając na
małą nie sposób było zaprzeczyć, że kolor jej skóry jest śniady, a ponieważ na
czas porodu państwo Hathorne wyjechali do Francji zastanawiano się czy
przypadkiem Serenity nie jest dzieckiem którejś niewolnicy z plantacji na
jakiej osiedli gubernator z małżonką. Całkiem możliwe było też to, że ojcem
dziecka był któryś z czarnoskórych pracowników posiadłości.
Z racji stanowiska jakie obejmował ojciec dziecka i wysokiej
pozycji nikt nigdy nie poruszał sprawy pochodzenia dziecka. Równie dobrze
założenie mogło być błędne, gdyż śniada skóra dziewczynki bez wątpienia mogła
być jedynie przypadkiem, gdyż nie była zbyt ciemna. Niewątpliwy wpływ na
całokształt miały ciemne oczy dziecka i czarne niczym smoła, długie za pas,
gęste i kręcone włosy dziewczynki, co na pewno miało wpływ na całość tego jak
ją postrzegano. W każdym razie nikt nie zadawał pytań, nikt nie poruszał
tematu, a wszelakie domysły zatrzymywano dla siebie. Ludzie doskonale zdawali
sobie sprawę z tego, że zapatrzony w dziewczynkę niczym w obrazek ojciec, byłby
w stanie nawet zniszczyć każdego, kto choćby sprawił dziewczynce przykrość.
Niewątpliwe było również to, że dziewczynka doskonale dawała sobie
radę sama. Miała zaledwie dziewięć lat, jednak potrafiła samodzielnie o siebie
zadbać i dopiąć swego, nawet wtedy, gdy sprawa wydawała się niemożliwa do
osiągnięcia. Śliczna jak marzenie, ambitna i uparta, zawsze niestrudzenie
dążyła do celu i nigdy nie stało się tak, że go nie osiągnęła. Zawsze stawiała
na swoim i dość często było to podyktowane jedynie sprytem i inteligencją małej
Serenity.
‒ Co się stało? ‒ wykrzyknęła wybiegająca z domu Carlotta,
ujrzawszy małżonka niosącego na rękach ich jedyne dziecko.
‒ Nic takiego. ‒ Usłyszała. ‒ Nasza córka zaledwie skręciła sobie
kark i połamała ręce. A teraz czym prędzej poślij po krawca i zamów materiały.
Nasze dziecko potrzebuje nowej garderoby.
Gdy wieczorem wraz z żoną przyglądali się uradowanej dziewczynce,
która z dumą maszerowała po salonie w swych nowych spodniach, kobieta
popatrzyła na Edmunda, wpatrzonego z nabożeństwem w dziecko i westchnęła tuląc
się do mężczyzny.
‒ Czy ty umiałabyś czegokolwiek, kiedykolwiek jej zabronić? ‒
zapytała i ujrzała jak na twarzy męża pojawia się uśmiech.
‒ Nigdy. Dam jej wszystko czego tylko zapragnie ‒ wyszeptał, nie
zdając sobie sprawy z tego, że być może był w błędzie.
26 lipiec 1710
Nowy Orlean,
Luizjana, USA
Odkąd sięgała pamięcią uwielbiała parady. Pełne przepychu
platformy na których w pięknych kolorowych dekoracjach jechały wystrojone,
ślicznie młode dziewczyny zawsze w jakiś sposób ją ekscytowały. Dlatego
wiadomość o tym, że ona sama weźmie w tym udział, przyjęła z szaloną euforią.
Miała zaledwie szesnaście lat, co w tym wieku było niecodzienne. Biorące w
takich wydarzeniach dziewczęta były o wiele starsze. Więc, co było do
przewidzenia, zazdrosne panny upatrzyły sobie wytłumaczenie tej okoliczności w
tym, że jako córka gubernatora, Serenity ma oczywiste względy i jedynie to jest
powodem możliwości wzięcia udziału w tym wydarzeniu.
Prawda była jednak taka, że Serenity Hathorne była ślicznym i
rezolutnym dzieckiem, które potrafiło poradzić sobie w życiu, jednak z czasem
jeszcze wypiękniała, co wydawało się wręcz niemożliwe. Była najbardziej
atrakcyjną dziewczyną w okolicy. Pomimo, że miała w tym momencie jedynie szesnaście
lat, jej kształty były bardzo kobiece. Sylwetka miała kształt precyzyjnej
klepsydry. Dziewczyna była dość niska, mierzyła zaledwie metr sześćdziesiąt
wzrostu. Miała zgrabne biodra i idealnie wąską talię oraz pełne piersi, co
budziło zazdrość wszystkich okolicznych panien. A ponieważ z upływem czasu
zamieniła spodnie na sukienki, gdy pokazała się w mieście nie było nikogo kto
nie patrzyłby na nią z zachwytem, bądź w niektórych przypadkach z zawiścią,
jednak oba te uczucia podyktowane były tym, jak wyglądała. W obecnej chwil
ciemna karnacja dziewczyny była jedynie atutem, sprawiała że Serenity wydawała
się być jeszcze bardziej egzotyczna. Dziewczyna miała piękny uśmiech, który
rozpromieniał jej twarz. Jednym spojrzeniem potrafiła zmiękczyć nawet najbardziej
pochmurnego człowieka.
Zawsze pełna była pozytywnej energii. Błyskotliwa i nieprzeciętnie
inteligentna, bez problemu potrafiła zdobyć to czego zapragnęła. Miała w sobie
też rzadko spotykaną cechę. Nigdy się nie poddawała. Nic nie było w stanie
zmienić raz powziętej przez nią decyzji. Obojętnie czy sprawiało to ból, czy
przykrość, czy zabierało czas. Serenity dążyła uparcie do celu i za każdym
razem dopinała swego. Gdy postanowiła ujechać dzikiego rumaka, nikt nie
wierzył, że jej się uda nawet do niego podejść. Jednak niezłomnie próbowała,
każdego dnia, wytrwale. Było to bardzo bolesne doświadczenie. Niezliczoną ilość
razy upadła, wiele razy zwierze boleśnie ją poturbowało. Jednak po kilku
miesiącach z dumą galopowała na rumaku. Do tego czasu wiele razy ukrywała
stłuczenia i siniaki, gdyż gdyby dowiedział się o tym ojciec, to byłby w stanie
przywiązać ją do krzesła i zabarykadować pokój. Tak więc nigdy nie poznał
prawdy.
Serenity była dzieckiem gubernatora, jej życie było w zasadzie
beztroskie, jednak dziewczyna nie zachowywała się nigdy jak rozkapryszona
dziedziczka. Zawsze bolało ją to, że ludzie którzy pracowali na plantacji, byli
niewolnikami i dokładała wszystkich sił, aby uczynić ich życie znośniejszym.
Plantacja gubernatora była jedynym miejscem gdzie czarnoskórych traktowano na
równi z białymi. Była to w głównej mierze zasługa Serenity. Traktowała tych
ludzi jak swych przyjaciół i nie umiała pogodzić się z niesprawiedliwością z
jaką miała do czynienia na co dzień, na innych plantacjach. I nie mogła przeboleć
tego, że akurat w tym temacie niczego nie mogła zrobić. Gubernator był dumny ze
swej córki chociaż miał świadomość, że w niektórych sprawach posuwa się o wiele
za daleko.
Tak stało się również w dzień parady, były to jej szesnaste
urodziny. Z dumą przyglądał się swej córce, która jechała na jednej z platform,
przez główną arterię Nowego Orleanu i…
‒ Wygląda jakby się nudziła ‒ stwierdził i szeroko się uśmiechnął.
Podejrzewał, że tak właśnie będzie. Serenity nigdy nie należała do
dziewcząt, które lubią się stroić i malować. I w tym momencie wystawiona na
widok publiczny czuła się jak zwierze w klatce, na które przyszli popatrzeć
mieszkańcy miasteczka. Uśmiechała się sztucznie i od czasu do czasu
przesłaniała dłonią usta. Gdy Edmund zorientował się, że córka ziewa, ryknął
gromkim śmiechem, budząc zdezorientowanie stojących obok niego ludzi. Od razu
przywołał się do porządku.
Patrzył na córkę z podziwem, takim samym jaki widniał też w oczach
gapiów. Siedząca na wyściełanym czerwonym aksamitem fotelu dziewczyna,
prezentowała się niesamowicie. Ubrana była w żółtą suknię, której kolor
podkreślał jeszcze bardziej jej ciemną karencję. Edmund uważał, że suknia jest
zbyt wyzywająca, ale euforia jaką ujrzał na twarzy córki, gdy ubrała się w
sukienkę, sprawiła, że skapitulował. Gorset doskonale podkreślał cienką niczym
u osy talię Serenity, a dość duży dekolt uwydatniał jej pełne piersi. Dół sukni
miał krój kwiatowego pąku. Nie było dziewczyny, która choćby w połowie
prezentowała się tak dobrze. Długie, czarne włosy spływały pofalowanymi
pasmami, końcówkami dotykając pasa. Po bokach zaplecione miała luźne
warkoczyki, które związane z tyłu przytrzymywały niesforne loki, dokładnie
eksponując twarz szesnastolatki. Piękne, ciemnobrązowe oczy przysłonięte były
gęstą firanką rzęs. Pełne, karminowe usta rozchylały się w uśmiechu, gdy tylko
jej wzrok natrafiał na przyjazne spojrzenie.
Serenity zawsze z zachwytem podziwiała piękne parady, jednak
zawiodła się biorąc w niej udział osobiście. Okazało się, że tylko z boku wygląda
to wyjątkowo przyjemnie. Czuła się niekomfortowo widząc wlepione w nią
spojrzenia wielu oczu. Westchnęła głęboko i sięgnąwszy po leżący obok kwiat
zaczęła wyrywać z niego płatki.
‒ Kocha, nie kocha, kocha, nie kocha ‒ mamrotała pod nosem.
Przypomniała sobie niedawne zajście i wyznającego jej miłość syna
burmistrza i chcąc nie chcąc roześmiała się. Mimo, że miała ochotę zrobić to z
hukiem, jednak powstrzymała się i odprawiła go z kwitkiem dość uprzejmie. Tego
typu incydenty już jej się zdarzały. Często zaczepiali ją okoliczni chłopcy,
bywało nawet tak, że wyrywał się z wyznaniami jakiś starszy osobnik. Jednak
odpowiedź i reakcja Serenity była zawsze jednakowa. Pomimo, że w wiekiem
dziewczyna stała się bardziej otwarta, lubiła rozmawiać, a nawet flirtować z
mężczyznami, jednak nigdy żadnemu nie dała choćby namiastki nadziei na coś
więcej niż przyjaźń.
Była najlepszą partią w całej Luizjanie. Córka gubernatora, jedyna
dziedziczka ogromnej posiadłości i przynoszącej duże dochody plantacji. W dodatku
niebywale piękna i nieprzeciętnie inteligentna. Edmund Hathorne z przerażeniem
myślał o tym, że już wkrótce o rękę dziewczyny będzie starać się wielu
mężczyzn.
‒ Kocha, nie kocha, kocha… ‒ wyszeptała trzymając w dłoni ostatni
płatek białej róży. Westchnęła przymykając oczy. Jaki on będzie? ‒ pomyślała rozmarzona.
Wiedziała, że kiedyś to nastąpi i że spotka wymarzonego mężczyznę,
na którego widok ugną się pod nią kolana, a serce zabije mocniej. Czasem
marzyła, a w tych marzeniach wyłaniał się obraz mężczyzny, który było
odzwierciedleniem jej pragnień. Zawyrokowała, że powinien być od niej niewiele
wyższy. Nie lubiła zbyt wysokich mężczyzn. Musiał mieć krótko i nienagannie
przystrzyżone włosy, najlepiej koloru blond i mądre, błyszczące oczy,
koniecznie zielone. Chciała, aby miał melodyjny, sympatyczny głos. Musi się często uśmiechać i lubić długie,
pasjonujące dyskusje na każdy temat ‒ pomyślała wzdychając.
‒ I spacery ‒ wymamrotała pod nosem i otworzyła oczy słysząc jakiś
hałas i okrzyki.
Od razu zorientowała się, że coś się stało. Oczywiście zdawała
sobie sprawę z tego, że powinna zostać na swym miejscu, jednak ciekawość była
silniejsza. Podeszła do balustrady, którą otoczona była platforma i wyjrzała
zza poręczy. W pierwszej chwili ujrzała grupkę gapiów, którzy wpatrywali się w
coś z zainteresowaniem. Na niektórych twarzach widziała naganę jednak niektórzy
byli rozbawieni.
‒ Co tam jest? ‒ wymruczała wychylając się niebezpiecznie i w
momencie gdy ujrzała powód zamieszania wszystko aż się w niej zagotowało.
Kątem oka zarejestrowała, że w tamtą stronę idzie ojciec. Jednak
był dość daleko, a ona była zbyt wściekła, aby nie zareagować. Podwinęła suknię
i przełożyła nogi przez barierkę. Zwinnie zeskoczyła z podjazdu i rozpychając
się ruszyła w stronę zbiegowiska, aby po chwili stać już przy na wpół leżącej
czarnoskórej niewolnicy, na której szyi znajdował się łańcuch, który trzymał w
swej dłoni jakiś nieznany jej mężczyzna. Najwyraźniej przeświadczony o tym, że
to co robi jest zabawne. Serenity bez wahania przyklęknęła przy niewolnicy i
ujrzała jak ta osłania się dłońmi z obawą.
‒ Zranił cię? ‒ zapytała dziewczynę, która niepewnie spojrzała na
Serenity.
‒ Nie, panienko ‒ wyszeptała cicho.
‒ Nie ma co sobie zawracać nią głowy, ślicznotko. ‒ Usłyszała i
przeniosła wściekły wzrok na młodego chłopaka, który najwyraźniej w świecie nie
był świadomy tego, że właśnie odbezpieczył granat.
‒ Serenity! ‒ Dotarł do niej głos ojca, który był już niedaleko.
Jednak na nieszczęście zbyt pewnego jegomościa, zbyt daleko, aby udało mu się
powstrzymać rozwścieczoną córkę. ‒ Serenity, nic nie rób! ‒ Usłyszała jeszcze
zanim podeszła do chłopaka i zwinąwszy dłoń w pięść wzięła szeroki zamach,
zadając oprawcy bolesny cios.
W pierwszej chwili chłopak był tak zaskoczony, że nie zareagował. Drobniutka,
śliczna, wyglądająca na delikatną dziewczynę, przyłożyła mu publicznie tak
mocno, że aż go zamroczyło. Spojrzał na nią z niedowierzaniem. Nie za bardzo
wiedział jak ma się zachować.
‒ Kim ty jesteś? ‒ wydusił wreszcie, przerywając kłopotliwą ciszę.
‒ Serenity, coś ty zrobiła? ‒ Edmund Hathorne właśnie pojawił się
przy córce, która nie spuściwszy w tonu dosłownie zabijała poturbowanego przez
siebie chłopaka wzrokiem.
‒ Papo, chcę ją ‒ wypowiedziała stanowczo, odwracając się
gwałtownie do Edmunda, który spoglądał na nią z groźną miną.
‒ Zdajesz sobie sprawę z tego co zrobiłaś? ‒ wysyczał.
‒ Chcę ją! ‒ Nie odpowiadając na pytanie wskazała dłonią na
czarnoskórą dziewczynę, która podniosła się z ziemi i rozglądała wokoło
zlęknionym wzrokiem. ‒ Wykup ją od tego drania, proszę ‒ dodała Serenity i
schwyciła ojca za dłoń. ‒ Błagam cię, zapłać tyle, ile zażąda i wykup ją dla
mnie ‒ prosiła i widziała jak z oczu ojca znika gniew.
‒ Nie płacz. Zajmę się tym. ‒ Usłyszała i dopiero w tamtej chwili
zorientowała się, że ma w oczach łzy, które otarła zanim spłynęły po
policzkach.
‒ Proszę, papo ‒ szepnęła błagalnie. ‒ Proszę, są moje urodziny.
Odpracuję to, tylko ją wykup od tego bydlaka.
W tym momencie rozległo się wymowne chrząknięcie i obejrzawszy
się za siebie ujrzała spoglądającego w jej stronę z zawadiackim uśmiechem
chłopaka, który pocierał obolały policzek. Ponownie poczuła złość i odwróciwszy
się na pięcie ruszyła w stronę nieznajomego, jednak tym razem ojciec
przytrzymał ją za łokieć.
‒ Muszę przyznać, że masz całkiem niezły lewy sierpowy ‒
powiedział nieznajomy i uniósł znacząco brew.
‒ Kim pan jest? ‒ Usłyszała chłodny głos ojca. Chłopak
przeniósłszy wzrok na mężczyznę, spoważniał.
‒ Basil Dupont, starszy aspirant marynarki wojennej. ‒ To mówiąc
zasalutował. Serenity domyśliła się, że musiał zorientować się, iż ma do
czynienia z gubernatorem.
‒ Basil Dupont! Podły drań! ‒ krzyknęła, a następnie ponownie
spojrzała na ojca i zrobiła błagalną minę. ‒ Proszę, papo, to moje urodziny ‒
wyszeptała. ‒ Wykup ją dla mnie.
‒ Przykro mi to mówić, ale nie jest na sprzedaż. ‒ Usłyszała
stanowczy głos chłopaka i podniosło jej się ciśnienie.
‒ Ty wstrętny…
‒ Może przemyślałby pan to jeszcze. ‒ Edmund zorientował się, że
powstrzymać córkę może jedynie zatkanie jej dłonią ust, co też uczynił.
‒ Niestety to nieodwołalna decyzja ‒ stwierdził chłopak i spojrzał
na wściekłą brunetkę, która za wszelką cenę próbowała wyrwać się ojcu.
Uśmiechnął się i skinął głową do stojącego obok niego chłopaka, na którego do
tej pory nie zwróciła uwagi. ‒ Rozkuj ją. ‒ wydał polecenie i podszedł do
rzucającej gromy Serenity. ‒ Wybacz mi mój niegodny postępek ‒ oświadczył szarmancko
i ujrzał w oczach dziewczyny zdezorientowanie. ‒ Pragnę zmazać choćby w
niewielkim stopniu mój podły czyn. Przyjmij ją ode mnie w podarunku.
Serenity przyglądała się chłopakowi szukając w tym podstępu,
jednak szybko zorientowała się, że stojący naprzeciw niej nieznajomy mówi
poważnie. Spojrzała na niego mrużąc groźnie oczy.
‒ Ojciec ją dla mnie wykupi. Proszę podać cenę ‒ powiedziała
chłodnym głosem.
‒ Są dwa wyjścia, mała wojowniczko. ‒ Usłyszała i zacisnęła dłonie
w pięści, starając się jednak nie zrobić z nich użytku po raz drugi. ‒
Przyjmiesz ją ode mnie w podarunku urodzinowym, albo zabieram ją ze sobą.
‒ Jaki jest w tym haczyk? ‒ zapytała chłodnym głosem.
‒ Chciałbym aby jakiś był, ale zdaję sobie sprawę z tego, że nie
mam szans na jakikolwiek ‒ wypowiedział dość znacząco, a ona spojrzała na niego
podejrzliwie.
‒ To znaczy, że…
‒ To znaczy jedynie tyle, że zrobiłem pierwsze złe wrażenie i
jestem świadomy, iż w tym momencie prędzej wbiłabyś mi nóż w plecy niż
pozwoliła się zabrać na spacer. Jednak być może dane mi będzie kiedyś spotkać
cię ponownie i wypaść w twych oczach o wiele inaczej. ‒ Usłyszała i zmarszczyła
czoło. ‒ W tej chwili zaręczam ci, że nigdy więcej nie postąpię w sposób, w
jaki zachowałem się dziś.
‒ Mylisz się ‒ powiedziała po chwili zastanowienia, a on zrobił
zaskoczoną minę. ‒ Nie jestem osobą, która wbija nóż w plecy ‒ oświadczyła, a
później na jej twarzy ponownie pojawiła się złość. ‒ Wbiłabym ci go w serce i
patrzyłabym przy tym w oczy. ‒ Prawie wykrzyczała i odwróciwszy się na pięcie
podeszła do zlęknionej niewolnicy, którą objęła troskliwie ramieniem i odeszła,
samym swym lodowatym wzrokiem sprawiając, że zgromadzeni wokół ludzie usuwali
jej się z drogi.
‒ Jeszcze kiedyś się zobaczymy, Serenity. ‒ Usłyszała i sapnęła ze
złością.
‒ Módl się o to, aby tak się nie stało! ‒ odkrzyknęła. ‒ A teraz…
żegnaj…
_______________________________________________________________________________
Warkot motoru za oknem… tak, Nola już wkrótce odkryje kto tak hałasuje. Natomiast Serenity… cóż, Serenity wkrótce narobi ogromnego bałaganu i stanie się to… na środku oceanu.
*Do wykonania okładki oraz całej oprawy graficznej użyłam materiałów pobranych z internetu do których nie posiadam praw autorskich. Grafika została wykonana na potrzeby promocyjne, nie używam jej w celach komercyjnych, nie uzyskuję żadnych korzyści materialnych.
Publikacja na wattpad
Warkot motoru za oknem… tak, Nola już wkrótce odkryje kto tak hałasuje. Natomiast Serenity… cóż, Serenity wkrótce narobi ogromnego bałaganu i stanie się to… na środku oceanu.
*Do wykonania okładki oraz całej oprawy graficznej użyłam materiałów pobranych z internetu do których nie posiadam praw autorskich. Grafika została wykonana na potrzeby promocyjne, nie używam jej w celach komercyjnych, nie uzyskuję żadnych korzyści materialnych.
Publikacja na wattpad
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz