Playlista

poniedziałek, 2 maja 2016

Serenity - Rozdział 2 - Dobra rada

Rozdział 2
 


23 kwietnia 2016
Okolice Gatlinburga, Akansas, USA


Do rzeczywistości przywołało ją uporczywe pukanie w drzwi, które od jakiegoś czasu próbowała ignorować. Z marnym skutkiem. Ponieważ rozpraszało ją do tego stopnia, że nie mogła skupić się na lekturze.
‒ Czy to on? Czy to Basil Dupont był mężczyzną do którego Serenity pisała swój ostatni list? ‒ wymamrotała Nola zwlekając się z łóżka.
Lektura pamiętnika okazała się czymś wstrząsającym. Z kartki na kartkę poznawała Serenity coraz bardziej i w tym momencie jedyne o czym mogła myśleć, to niesamowite pragnienie, aby zbliżyć się do tej dziewczyny jeszcze bardziej. Choćby czytając o jej życiu. Udręką była świadomość, że ta niesamowita, waleczna dziewczyna skończyła tak tragicznie swe życie. Ale dlaczego? Co takiego się jeszcze stało? ‒ pomyślała i poczuła jeszcze silniejsze pragnienie, aby ponownie zagłębić się w lekturze.
Z ociąganiem podeszła do drzwi i po ich otworzeniu ujrzała starszą panią, którą poznała w recepcji. Na twarzy kobiety widniał niepokój.
‒ Wszystko w porządku? ‒ zaniepokoiła się Nola.
‒ Przyszłam zapytać panią o to samo. ‒ Usłyszała i zmarszczyła brwi. O co mogło chodzić? ‒ Miała pani
zejść na śniadanie, nie było pani na obiedzie i zbliża się pora kolacji. Pomyślałam, że sprawdzę czy wszystko w porządku ‒ zakończyła, a Nola zerknąwszy w stronę okna ujrzała, że robi się już ciemno. Nawet nie zdawała sobie sprawy, że jest już tak późno.
‒ Proszę wybaczyć, nie chciałam sprawiać kłopotów ‒ szepnęła. ‒ Oczywiście zapłacę za posiłki. Proszę się tym nie martwić ‒ oświadczyła.
‒ Niech pani nie żartuje ‒ powiedziała z uśmiechem kobieta. ‒ Po prostu chciałam sprawdzić czy dobrze się pani czuje. Wczoraj wyglądała pani jakby miała gorączkę, więc…
‒ Nola. Proszę mi mówić po imieniu. ‒ Weszła jej w słowo. ‒ I czuję się dobrze. Jestem po prostu przemęczona. Przyjechałam aż z Nowego Jorku. Cały dzień spędziłam za kierownicą i do tej pory musiałam… mam dużo dokumentów do przejrzenia. Prawie cały czas czytam… ‒ Ponownie się zacięła. Bo co miała jej powiedzieć? Że odkąd przyjechała nie robi nic poza czytaniem pamiętnika, który napisała jej krewna dwieście lat temu? Dokument nie był w najlepszym stanie, a Serenity Hathorne nie pisała zbyt wyraźnie. Były ustępy gdzie Nola musiała wręcz rozszyfrowywać sens słów dziewczyny. ‒ Karty. Karty pacjentów ‒ dodała.
‒ Karty pacjentów? Jest pani…
‒ Lekarzem ‒ oświadczyła i uśmiechnęła się do kobiety.
‒ Moja wnuczka studiowała medycynę ‒ szepnęła zadowolona. ‒ Przez rok ‒ dodała z kwaśną miną i pokręciła z naganą głową. ‒ Skaranie boskie z tą dziewczyną. Taki dobry zawód, a ona przeprowadziła się do jakiegoś podejrzanego typa i mieszka teraz na rancho pod Nowym Orleanem. ‒ Na te słowa Nola wypuściła z rąk trzymaną w ręku bluzę. ‒ A taka zdolna…
‒ Nowy Orlean? ‒ wyszeptała. ‒ Luizjana, Nowy Orlean?
‒ Tak. A jest jakiś inny? ‒ zapytała staruszka marszcząc czoło. ‒ Zejdźmy na dół. Koniecznie musi pani… Musisz coś zjeść ‒ dodała tonem nieznoszącym sprzeciwu.
‒ Dobrze ‒ wydukała Nola i bezzwłocznie ruszyła za kobietą, dosłownie potykając się na schodach.
Gdy tylko znalazły się na dole odetchnęła z ulgą. To było takie dziwne uczucie. Za każdym razem ogarniał ją w tym miejscu tak niebywały spokój. Wystrój był kojący. Ściany obite były beżowymi, kasetonami z imitacją drewnianych desek. Terakota na podłodze była również w podobnej kolorystyce. Tuż za recepcją zaczynała się wykładzina w miodowo brązowym kolorze. Kinkiety na ścianach rzucały przytłumione światło, czyniąc te pomieszczenia jeszcze bardziej przytulnymi. Weszła za kobietą do sali jadalnej i westchnęła. Podeszła do okna i odsunęła firankę. Widok był imponujący. Bezkresna powierzchnia usłana śniegiem niczym białym, puchowym dywanem. Po obu stronach las.
‒ Nakażę jutro zapalić Deanowi światła. Wtedy widok jest ładniejszy. ‒ Usłyszała i zerknęła na staruszkę, która w ogromnym uśmiechem spoglądała na nią.
‒ Deanowi?
‒ Jak długo się u nas zatrzymasz? ‒ zapytała.
‒ Właściwie miałam… ‒ Nola umilkła. W sumie planowała tylko jeden nocleg. Ale gdzie miała jechać? Do SPA? ‒ Właściwie zastanawiałam się czy mogłabym zostać jeszcze kilka dni. Wiem, że nie zrobiłam wcześniej rezerwacji i jeżeli będziecie mieli jakichś gości to…
‒ Drogie dziecko, tu rzadko kto przyjeżdża. ‒ Roześmiała się staruszka i ująwszy ją pod rękę pociągnęła w stronę jakiegoś pomieszczenia.
Gdy Nola była tu po raz pierwszy uznała, że jest to jedynie wnęka, jednak teraz okazało się, że to niewielkie pomieszczenie, w którym stały jedynie dwa stoły. Jeden długi, przy którym spokojnie mogło pomieścić się dziesięć, może nawet dwanaście, albo i więcej osób. Drugi stolik był mniejszy. Pod ścianami stały ławy, na których leżały miękkie, włochate narzutki. I o ile do tej pory wszystko wydało jej się przytulne i kojące, to teraz poczuła się jakby trafiła do raju. Beż przemieszany z czystą bielą, w taki sposób, że nie sposób było nie westchnąć z podziwu.
‒ Jak tu pięknie ‒ wyszeptała. ‒ Czy dałabym mi pani telefon do osoby, która zajmowała się wystrojem waszego pensjonatu?
‒ Ach… to mój wnuk. Jest architektem, skaranie z nim boskie. A mógł zostać prawnikiem. ‒ Usłyszała i ukryła uśmiech. Wyglądało na to, że kobieta nie jest zadowolona z wyborów życiowych swych wnuków. ‒ I jeżeli ja mam mówić ci po imieniu, to byłoby mi miło, abyś ty również się tak do mnie zwracała. Jestem Gloria. A teraz siadaj. ‒ W tym momencie Nola coś sobie przypomniała.
‒ Wiesz Glorio, moja rodzina pochodzi z Nowego Orleanu ‒ zagaiła nieśmiało.
‒ Naprawdę? ‒ Twarz kobiety rozpogodziła się. ‒ To może Indigo ich zna.
‒ Indigo?
‒ Moja wnuczka. Mieszka tam już od trzech lat, więc prawdopodobnie…
‒ Glorio, źle mnie zrozumiałaś. Nie mam tam już rodziny. Chodzi mi o moich przodków, to było ponad dwieście lat temu i nikt już tam nie mieszka. Po prostu tak mi się skojarzyło. Dowiedziałam się o nich dopiero kilka dni temu, więc jakoś tak… sama wiesz.
‒ O mój boże, dwieście lat temu. To przecież szmat czasu.
‒ Trochę czasu minęło ‒ powiedziała widząc ożywienie Glorii.
‒ Ten nicpoń, z którym zamieszkała Indigo pewnie chętnie by cię przepytał. ‒ Usłyszała i zerknęła na staruszkę. ‒ Wałkoń, nawet porządnego zawodu nie ma. Ponoć profesor i historię sztuki studiował, ale w bibliotece pracuje i jedynie z nosem w książkach nierób siedzi. Sama powiedz, co to za zajęcie? Gdyby nie rancho, to pewnie z głodu by pomarli. A to taka zdolna dziewczyna, lekarzem mogła zostać, inteligentna a…
‒ Studiował historię? ‒ wykrzyknęła Nola. ‒ I pracuje w bibliotece? Boże… ‒ wydusiła.
‒ No! Sama powiedz. A miała takie perspektywy. ‒ Kobieta nie zrozumiała Noli i uznała, że przyznaje jej rację.
‒ Ależ nie o to chodzi, Glorio. Bo ja… ja muszę… ja po prostu… ‒ Nie wiedziała co mówić. ‒ Wiesz, byłabym szczęśliwa gdybym mogła się tu zatrzymać na kilka dni. Chciałabym trochę wypocząć, no i mam jeszcze kilka kart do przeczytania. Wiesz jak nieczytelnie piszą lekarze, myślę, że trochę mi się z tym zejdzie.
‒ Zostaniesz tyle ile będziesz chciała, ale nie możesz ciągle tkwić w pokoju. Musisz wyjść na świeże powietrze. Jutro ma być słoneczny dzień.
‒ To niestety nie jest możliwe ‒ oświadczyła.
‒ A dlaczegóż to?
‒ Właściwie to jechałam gdzie indziej i w sumie trafiłam tu przez przypadek. Nie jestem przygotowana na taką pogodę. Nie mam odpowiednich ciuchów.
‒ Wstań no. ‒ Usłyszała i zmrużyła oczy. O co mogło jej chodzić? Posłusznie wstała. Kobieta uważnie ją zlustrowała. ‒ Jesteś troszkę wyższa od Indi, ale taka sama z ciebie chudzina, jej ciuchy powinny na ciebie pasować.
‒ Indi?
‒ Indigo. Moja wnuczka. Tak na nią wołamy. Indi ‒ wyjaśniła. ‒ Jutro czegoś dla ciebie poszukam. ‒ Ujrzała jak Nola otwiera usta, aby zaprotestować, ale nie pozwoliła jej na to: ‒ Bez gadania! ‒ Krótko ucięła.
‒ Tak jest ‒ zasalutowała i pospiesznie usiadła na ławie.
W sumie nawet dobrze się składało. Myślała o tym, aby udać się do jakiegoś większego miasteczka i kupić kilka rzeczy. Ale jeżeli nadarza się taka okazja, to jak najbardziej powinna z niej skorzystać. Za wszystko zapłaci, a zaoszczędzi sporo czasu, który będzie mogła poświęcić na czytanie pamiętnika.
Smaczny posiłek, kojąca muzyka sącząca się z głośników i nieprawdopodobna kolorystyka tego miejsca, sprawiły, że czuła się jakby ktoś nagle zamknął okno, za którym zostałby cały uciążliwy hałas. Nikt jej nie przeszkadzał, odległe głosy dobiegały z pomieszczeń kuchennych, ale brzmiały tak swojsko. To było dziwne, ale nagle ta paląca potrzeba, aby wrócić do pokoju i zatopić się na powrót w lekturze pamiętnika, gdzieś się zapodziała. Nola nie myślała już o niczym. Dosłownie. Jakby nagle ktoś wyłączył bezpieczniki. I zapanował spokój. Niczym niezmącona cisza.
To byłoby jednak zbyt piękne, aby trwało w nieskończoność. Gdy usłyszała dobiegający zza okna znajomy warkot w pierwszej chwili miała ochotę iść do kogokolwiek i… właśnie, co takiego mogła zrobić? Kazać komuś chodzić na paluszkach, bo ona pragnęła ciszy? Chociaż… w sumie sama nie wiedziała czego chciała. Od kiedy? Chyba od zawsze.
Z ociąganiem podniosła się z ławy i wyszła. Pomimo, że hałasy już jakiś czas temu ucichły stwierdziła, że czas wrócić. Prawdę mówiąc chciało jej się spać i miała ochotę na długą gorącą kąpiel, choć w tych okolicznościach będzie musiała zadowolić się szybkim prysznicem. Gdy wyszła do holu wsadziła dłonie do kieszeni bluzy w której miała paczkę papierosów. Była tam też zapalniczka. Zerknęła w stronę schodów. Zapalić w pokoju, czy wyjść na dwór? ‒ pomyślała i spojrzawszy w stronę drzwi wyjściowych zatrzęsła się na samą myśl o chłodzie. Gdyby miała chociaż jakąś kurtkę. Była noc, wszędzie leżał śnieg i słychać było, że wiele. Westchnęła. Ta nagła potrzeba, aby zapalić. Z ociąganiem ruszyła w stronę wyjścia i już po chwili była na zewnątrz. Pierwszy kontakt z chłodnym powietrzem sprawił, że zaparło jej dech w piersi i od razu miała ochotę wrócić do ciepłego pomieszczenia.
‒ Już tu jestem ‒ wymamrotała szczekając zębami i trzęsącymi dłońmi wyjęła z paczki papierosa.
Było jej tak zimno, że po włożeniu go do ust od razu z nich wypadł. Miotając przekleństwa kucnęła, aby podnieść papierosa, ale uprzedził ją silny podmuch wiatru. Drugiego udało jej się wsadzić w usta, jednak nie tą stroną, którą powinna. Aczkolwiek z następnym poradziła sobie już całkiem sprawnie. Problem pojawił się jednak przy próbie zapalenia. Cholerna zapalniczka nie chciała współpracować, a wiatr nie ułatwiał sprawy, swymi nieskoordynowanymi podmuchami za każdym razem gasząc pojawiający się ogień. Pomimo wszytko uparcie ponawiała próby, co stawało się coraz trudniejsze. 
‒ Jeżeli nie możesz poradzić sobie z zapaleniem papierosa, to może nie powinieneś palić, chłopcze. ‒ Usłyszała czyjś głos i zignorowała go. ‒ Radziłbym ci wejść do środka, kolego. ‒ Tym razem coś ją zastanowiło. Tu nie było nikogo poza nią. Odwróciła się gwałtownie w tył, natrafiając spojrzeniem na stojącego jakieś dwa metry przed budynkiem mężczyznę.
‒ Że co? ‒ powiedziała wypuszczając z ust papierosa, którego bezzwłocznie porwał wiatr, co wzbudziło jeszcze większy śmiech nieznajomego.
‒ Zdecydowanie powinieneś odpuścić fajki. Rodzice nie mówili ci, że palenie szkodzi zdrowiu? ‒ Usłyszała i aż zagotowała się ze złości.
‒ Dziękuję za dobre rady, kolego ‒ warknęła robiąc kilka kroków w przód. Spostrzegła jak rozbawienie na twarzy mężczyzny znika, gdy zorientował się, że popełnił pomyłkę. ‒ Teraz ja dam ci radę. ‒ I tu pojawił się problem. Nigdy nie była ani wyszczekana, ani błyskotliwa. Co zrobiłaby Serenity? Co ona by powiedziała? ‒ pomyślała i spostrzegła, że nieznajomy podchodzi do niej. Zrobiła krok w tył i pośliznęła się na oblodzonej nawierzchni, lecz zanim upadła mężczyzna przytrzymał ją.
‒ Wybacz, jeżeli cię uraziłem. Masz krótkie włosy i wyglądasz jak…
‒ Chłopak? ‒ wrzasnęła wściekle. ‒ To raczej nie zabrzmiało jak komplement.
‒ Z daleka tak właśnie pomyślałem. ‒ Usłyszała i zobaczyła jak lustruje jej ciało wzrokiem, który zdecydowanie nie widział w niej chłopaka. ‒ Teraz jednak…
‒ Puść mnie natychmiast ty obleśny…
‒ Jak sobie życzysz ‒ powiedział i zabrał rękę, którą obejmował jej plecy, co sprawiło, że zaczęła niebezpiecznie przechylać się w tył. Z krzykiem szarpnęła się do przodu i przywarła do niego obejmując go ciasnym uściskiem. ‒ To mi się podoba. ‒ Usłyszała i poczuła jego dłoń z powrotem na plecach. Uniosła twarz i spojrzała na nieznajomego. 
‒ Zielone ‒ szepnęła mimowolnie, wpatrując się w oczy mężczyzny.
‒ Nie wiem co dokładnie masz teraz na myśli, ale bardzo podoba mi się to, że tak mocno mnie przytulasz ‒ powiedział, uśmiechając się do niej szelmowsko, co sprawiło, że ponownie poczuła złość i odepchnęła go z całej siły. Tak niefortunnie, że spadł ze schodka na którym stał. Wprost na stertę śniegu.
‒ Wszystko w porządku? ‒ krzyknęła przerażona. Przez chwilę leżał bez ruchu. ‒ Odezwij się do cholery! ‒ wrzasnęła.
‒ Chyba coś sobie złamałem. ‒ Usłyszała i poczuła strach.
‒ Daj rękę. Pomogę ci wstać ‒ powiedziała zaniepokojonym głosem. Sytuacja nie wyglądała zbyt dobrze. Miejsce w które upadł odgradzała siatka i jedyne dojście do tego cholernego idioty, to był niestety jedynie ten nieszczęsny schodek z którego spadł. Jak na złość było w tym miejscu niesamowicie wąsko. Nie mogła się tam dostać nie skacząc na niego, gdyż po bokach było zbyt mało przestrzeni. Miała dwie możliwości. Pomóc mu wstać i jakoś go wciągnąć z powrotem, albo biec naokoło siatki, a nie wiedziała nawet jak długa jest, gdyż koniec niknął w ciemności. Liczył się czas. Jeżeli istotnie coś złamał, to być może trzeba będzie nastawiać złamanie. A przecież istniała możliwość, że mógł uszkodzić sobie kręgosłup. Nie miała pojęcia co było pod śniegiem i jak gruba była jego warstwa.
‒ Wszystko w porządku. Chyba poradzę sobie sam ‒ powiedział niewyraźnym głosem, a ona zaklęła w duchu.
‒ Dawaj tą cholerną rękę, kretynie! ‒ wrzasnęła wyciągając do niego dłoń i przechylając się niebezpiecznie.
‒ Twoje życzenie jest dla mnie rozkazem. ‒ Usłyszała i poczuła silny uścisk dłoni, a następnie mocne szarpnięcie.
Zanim się zorientowała w podstępie leżała już na nim i ze złością wpatrywała się w wesołe ogniki goszczące w oczach nieznajomego. Uniosła się siadając na nim okrakiem, kolanami wylądowała w cholernie zimnym, pieprzonym śniegu, który z daleka budził zachwyt, jednak przy bliższym kontakcie budził jedynie wściekłość. Dłonie opierała tuż nad jego barkami. Patrzyła na niego morderczym wzrokiem. Ich twarze dzieliła od siebie odległość jej wyprostowanych ramion.
‒ Jestem! Cała! MOKRA!!! ‒ wrzasnęła wkurzona do granic możliwości.
W tym momencie uniósł się zmniejszając odległość między nimi i podciągnął kolana blokując jej jakikolwiek ruch. Wstrzymała oddech mając jego twarz tuż przy swojej.
‒ Naprawdę? ‒ wyszeptał, a ona głośno przełknęła ślinę. Jakoś tak nagle zrobiło jej się gorąco.
‒ Co naprawdę? ‒ wydusiła zdławionym głosem.
‒ Jesteś mokra? ‒ zapytał, robiąc jednoznaczną minę, a ona aż zagotowała się ze złości.
‒ Nie! Do jasnej cholery! Nie jestem mokra. Wcale nie jestem… ‒ Usłyszała jego śmiech i miała ochotę zrobić mu krzywdę.
‒ Jesteś. ‒ Usłyszała i zaczęła go okładać rękoma, a później odepchnęła i poderwała się z ziemi.
Wejście na górę sprawiało jej lekkie trudności, jednak w którymś momencie poczuła męskie dłonie na pośladkach i już po chwili była na górze. Gdy tylko poderwała się z klęczek, odwróciła się z gniewem w stronę oblepionego śniegiem chłopka, który bardzo starał się ukryć rozbawienie.
‒ Nie jestem mokra! ‒ wrzasnęła i wyciągnęła w jego stronę oskarżycielsko palec. ‒ Zapamiętaj to sobie, ty cholerny kretynie! Ani przez moment, ani przez choćby jedną chwilę nie byłam mokra!
W tym momencie otworzyły się drzwi od pensjonatu i stanęła w nich Gloria.
‒ O mój boże! Dziecko drogie, jesteś cała mokra! ‒ krzyknęła przerażona, co spotkało się z głośnym śmiechem chłopaka i nieco głośniejszym wrzaskiem Noli, która błyskawicznie zniknęła we wnętrzu budynku. ‒ Co jej się stało, Dean? ‒ zapytała zdezorientowana Gloria.
Chłopak podniósł się błyskawicznie i jedynym zwinnym ruchem, bez problemu dostał się na górę.
‒ Nic takiego, babciu. Po prostu wpadła w śnieg, a później mówiła coś o gorącej kąpieli. Który zajęła pokój? ‒ zapytał, uśmiechając się łobuzersko.
‒ Dałam jej trzynastkę, ale tam nie ma wanny ‒ powiedziała.
‒ Nie martw się, zaniosę jej klucz do siedemnastki. Dziś niech skorzysta z łazienki, a jutro może się tam przenieść. Sama widziałaś, że była całkowicie mokra, ciepła kąpiel dobrze jej zrobi.
‒ Masz rację. Już wczoraj wyglądała jakby była chora ‒ wydukała.
‒ Jak ona ma na imię? Wypadło mi z głowy, a nie chcę żeby…
‒ Nola. ‒ Usłyszał i uśmiechnął się.
‒ A tak. Faktycznie. Nola.
‒ A ty nie wracasz dziś do miasta, Dean?
‒ Zanocuję tu ‒ stwierdził wbiegając po schodach. ‒ Może nawet zatrzymam się na dłużej ‒ dodał ciszej.

Gdy tylko wpadła do pokoju miała ochotę wrzeszczeć.
‒ Pieprzony idiota! ‒ powiedziała zdejmując bluzę i odrzucając ją pod ścianę. Była całkowicie przemoczona. Nie miała na sobie ani jednej suchej nitki. A jeszcze przed momentem wrzeszczała, że nie jest mokra. ‒ Co za popierdolony dzień. A było tak dobrze. Tak miło. Tak spokojnie!
Usłyszała pukanie do drzwi i westchnęła przeciągle, starała się ogarnąć. Musiała jakoś się wytłumaczyć Glorii. Te wrzaski na dole, na pewno się wystraszyła. Może nawet zażąda żeby się wyprowadziła. Jakby nie było zrobiła tam na dole lekki bałagan. Przykleiła sztuczny uśmiech na twarz i otworzyła drzwi, aby już po chwili zrobić się czerwona ze złości.
‒ Ty cholerny…
‒ Zapomniałaś o czymś. ‒ Usłyszała i zacisnęła dłonie w pięści.
‒ Nie jestem mok… ‒ W porę się opanowała. ‒ O czym? ‒ warknęła.
‒ Tam na dole… ‒ powiedział wpatrując się jej uważnie w oczy. ‒ Miałaś mi coś dać.
Słysząc te słowa zamarła. Było w nim coś dziwnego. W normalnych okolicznościach już dawno zamknęłaby mu drzwi przed nosem, teraz jednak stała i nadal kontynuowała robienie z siebie wariatki.
Był młody, ale ile mógł mieć lat, trudno byłoby to ustalić. Może przez jego ubiór, a może przez zachowanie. Był wyższy od niej o głowę. Miał na sobie czarne, skórzane spodnie i czarną, również skórzaną kurtkę. Bez wątpienia uciążliwe hałasy, które psuły jej nastrój, powodował motor i miała nieodparte przeczycie, że jego właścicielem był ten właśnie kretyn, który stał teraz oparty o framugę drzwi do jej pokoju. Miał przydługie, czarne włosy. Sięgały do połowy szyi. Były niechlujnie splątane i mokre, co w sumie nie było dziwne. Nieokiełznane, sterczały na wszystkie strony i wchodziły mu w oczy. Te uśmiechnięte, wesołe, przepełnione niepokornymi emocjami, intensywnie zielone oczy.
‒ Niczego nie miałam ci dać, a teraz wypieprzaj stąd! ‒ krzyknęła i chciała zamknąć drzwi, lecz zablokował je nogą, a potem gwałtownie otworzył, sprawiając, że zrobiła krok w tył.
‒ A jednak, Nola ‒ wyszeptał zbliżając się do niej. Gdy chciała się cofnąć położył jej dłoń na plecach uniemożliwiając jej to.
‒ Co… Co takiego? ‒ zapytała łamiącym się głosem. Cholerny skurczybyk miał w sobie coś takiego, że cała jej pewność siebie ulatniała się niczym kamfora.
Zbliżył twarz niebezpiecznie blisko, sprawiając że zadrżała.
‒ Miałaś mi dać… dobrą radę. ‒ Usłyszała i w pierwszej chwili nie zrozumiała, jednak gdy dotarł do niej sens jego słów, poczuła wściekłość i ze złością odepchnęła go od siebie, z całych sił starając się nie strzelić go w zęby.
‒ Nie chcę cię tu więcej widzieć!
‒ To dla ciebie ‒ powiedział i wyciągnął w jej stronę klucz. Spojrzała na niego zdezorientowana.
‒ Co to jest? ‒ zapytała wbrew sobie.
‒ Klucz do mojego pokoju. W sypialni na łóżku znajdziesz erotyczną bieliznę. Załóż ją i poczekaj na mnie. Przyjdę za piętnaście minut ‒ wyrecytował, a ona aż zrobiła się czerwona ze złości, ale zanim zdążyła zareagować, położył jej palec na ustach. ‒ W tamtym pokoju jest wanna. Gloria uznała, że przyda ci się ciepła kąpiel. ‒ Usłyszała i coś właśnie do niej dotarło.
‒ Skąd znasz moje imię? ‒ zapytała. ‒ I kim ty u licha jesteś?
‒ Dean ‒ wypowiedział spokojnym głosem i ująwszy jej dłoń położył na niej klucz. ‒ Pokój siedemnaście. I zanim zaprotestujesz, chciałbym abyś wiedziała o dwóch rzeczach. Zostawiłem odkręcony kran, więc jeżeli się nie pospieszysz, woda wyleje się z wanny.
‒ A druga?
‒ Nie musisz się obawiać. Nie będzie mnie w tamtym pokoju. ‒ To mówiąc odszedł. „Nakażę jutro zapalić Deanowi światła. Wtedy widok jest ładniejszy.” ‒ wspomniała słowa Glorii.
Pewnie był to pracownik pensjonatu. Ale to przecież nic takiego. Zawsze może zamawiać posiłki do pokoju. Nie musi nawet schodzić na dół do jadalni. A później po prostu wyjedzie. W pierwszym odruchu miała zignorować pokój siedemnasty, jednak ciepła relaksująca kąpiel była jej teraz bardzo potrzebna.
‒ Obiecał, że go tam nie będzie. ‒ To przeważyło szalę i już po chwili wchodziła do pokoju nr siedemnaście. Istotnie był pusty. Sprawdziła nawet szafy. ‒ Popadam w paranoję ‒ pomyślała i weszła do łazienki.
Westchnęła z rozkoszą. Pomieszczenie było obłędne. Tak samo niebywale dobrana kolorystyka, która przynosiła ukojenie zanim jeszcze weszła do wanny. Zrzuciła z siebie mokre ciuchy i już po chwili zanurzała się w ciepłej wodzie. Odetchnęła z ulgą, rozkoszując się przyjemnym doznaniem. A jeżeli tu są kamery? ‒ pomyślała i rozejrzała się wokoło z niepokojem. Jednak od razu zganiła się w myślach. Nie mogła popadać w obłęd. Sapnęła gniewnie. A jeszcze niecałą godzinę temu wszystko było takie niebywale, zajebiście proste. Wystarczyło zaledwie kilkanaście minut, aby skomplikował to jakiś idiota, któremu najzwyczajniej w świecie sprawiało radość bawienie się jej kosztem. Był tak cholernie pewny siebie, a ona sama stawała się przy nim kimś dla siebie obcym. Zawsze opanowana, teraz zaczynała zachowywać się jak głupia nastolatka.
‒ Dlaczego po prostu nie zamknęłam tych cholernych drzwi? Dlaczego w ogóle z nim rozmawiałam? ‒ wymamrotała.
Relaks. Tylko po to tu przyszła. Więc jedyne czego potrzebowała, to wywalić ze swych myśli tego popierdolonego debila. Było to dość trudne, lecz niebywale przyjemna kąpiel zrelaksowała ją i sprowadziła upragniony spokój. Rozluźniła się i wychodząc z wanny żałowała tylko tego, że nie ma jej w swym pokoju.
Nagle pojawił się pewien problem. Wychodząc z pokoju była na tyle podenerwowana, że nie przyniosła ze sobą żadnych ciuchów. A te w których przyszła były przemoczone. Wpatrując się w mikroskopijnych rozmiarów ręcznik poczuła irytację. Liczyła na to, że znajdzie ich tu kilka, a być może nawet jakiś szlafrok, choć nie był to przecież pięciogwiazdkowy hotel. Miała dwie możliwości. Założyć te brudne i przemoczone ubranie, albo okryć się tym kawałkiem różowego frotte i przemknąć do swego pokoju. Co w sumie nie było problemem, gdyż odległość była niewielka. Westchnęła ciężko i  owinęła miękki materiał wokół ciała. Tak jak się spodziewała ledwie zakrywał jej tyłek.
‒ Im szybciej tym lepiej ‒ szepnęła do siebie, otwierając drzwi.
Pierwszym co ujrzała było wesołe spojrzenie opierającego się o ścianę holu, dokładnie na wprost wejścia do pokoju siedemnaście, Deana.
‒ Przyniosłem ręczniki ‒ stwierdził zjeżdżając wzrokiem w dół jej ciała. ‒ Widzę jednak, że już sobie poradziłaś.
‒ Zabrałeś je! ‒ warknęła.
‒ To było pytanie czy stwierdzenie? ‒ Usłyszała i aż zagotowała się z wściekłości. Bez słowa złapała za trzymany przez niego ręcznik jednak napotkała na opór.
‒ Sprawia ci to przyjemność!? ‒ wrzasnęła, a on przyciągnął ją do siebie sprawiając, że wstrzymała oddech wypuszczając z dłoni mokre ubranie.
‒ Chciałbym zaprzeczyć ‒ powiedział i przysunął twarz niebezpiecznie blisko. ‒ Właściwie to nie.
‒ Co nie?
‒ Nie chcę wcale zaprzeczać ‒ szepnął, a ona przymknęła oczy i głęboko wciągnęła powietrze.
Sama już nie wiedziała czy była bardziej wściekła, czy może było to coś zupełnie innego. Odepchnęła go i ruszyła w stronę pokoju. Wiedziała, że w jasno oświetlonym holu będzie miał doskonały widok na jej praktycznie nagie ciało, jednak miała wrażenie, że jeżeli zostanie tam jeszcze choćby przez moment, to stanie się coś, czego będzie żałowała. Idąc miała wrażenie jakby szła po rozżalonych węglach, gdy była już pod drzwiami, nagle coś ją oświeciło.
‒ Kurwa mać ‒ wymamrotała pod nosem i spojrzała za siebie, na Deana trzymającego w dłoni klucz do jej pokoju, który upadł razem z mokrymi ciuchami. Czy mogło przytrafić się jej coś jeszcze gorszego?
‒ Potrzebujesz pomocy? ‒ zapytał podchodząc do niej i lekko pchnął ją w stronę drzwi do pokoju.
Zadrżała czując na plecach chłodną powierzchnię. Miała teraz na sobie jedynie spodnie i podkoszulek. Jego włosy nadal były miejscami mokre. Przysunął się tak blisko, że prawie czuła jego ciało na swoim. Odrzucił ręczniki i ujął ją pod brodę, a następnie skierował jej twarz na swoją. Wstrzymała oddech i zamrugała powiekami. Drugą dłonią przejechał w dół ramienia. Po chwili usłyszała dźwięk przekręcanego w zamku klucza i położyła dłoń na klamce drzwi.
‒ Dalej poradzę sobie sama ‒ szepnęła drżącym głosem.
‒ Nie zapominaj o tym, że miałaś mi coś dać… ‒ Usłyszała jego ochrypły głos i przełknęła głośno ślinę. Starała się uspokoić oddech, ale było to trudne. ‒ Więc jak będzie?
Ach, ta cholerna pewność w jego postawie, w jego głosie i w tych zajebiście zielonych oczach. Czy nadal miała być jedynie pieprzoną naiwną pizdą za jaką ją najwyraźniej brał?
‒ Tak, Dean ‒ wyszeptała zadziwiająco, nawet dla samej siebie, uwodzicielskim głosem i wyprężyła ciało tak, że lekko przylgnęła do niego, poczuła jak jego mięśnie napinają się. Ujrzała jak unosi w górę brew. Położyła dłoń na jego policzku i zmysłowym ruchem zjechała delikatnie w dół, kciukiem gładząc jego wargę. Zacisnął szczękę i lekko uchylił usta, a ona zbliżyła swoje, odgradzał je od siebie jedynie jej kciuk. Widziała jego podniecenie i miała jakąś dziką satysfakcję z tego, że w tym momencie to ona kontroluje sytuację, że to ona rozdaje pierdolone karty, a przecież miała jeszcze asa w rękawie. ‒ Chcę tego, Dean, chcę ci dać… dobrą radę ‒ wymruczała uwodzicielsko.
‒ Nola… ‒ wydusił zdławionym głosem, a ona zadrżała. ‒ Więc daj mi…
‒ Nie odwracaj się do tyłu ‒ wyszeptała zerkając nad jego ramieniem, co oczywiście sprawiło, że odruchowo odwrócił się w tamtą stronę.
Spoglądał zdezorientowany na pustą ścianę. I w tym momencie usłyszał dźwięk zamykanych drzwi. Gdy odwrócił się ponownie, dziewczyny już nie było. Na podłodze leżał jedynie różowy ręcznik, którym jeszcze przed sekundą owinięte było jej ciało dla którego teraz dosłownie płonął. Zacisnął szczękę i oparł się czołem o drewnianą nawierzchnię.

Gdy tylko wpadła do pokoju od razu zamknęła drzwi na klucz. Była tak cholernie podekscytowana, że zaczęła jak głupia podskakiwać ze szczęścia. I nie było to wcale spowodowane tym, że ucieczka sprawiła jej ulgę. Wręcz przeciwnie. Jakimś cholernym cudem facet doprowadzał ją do szaleństwa i jeszcze przed momentem pragnęła go prawdopodobnie równie mocno jak on ją. Jednak przepełniała ją radość na myśl, że chyba po raz pierwszy zrobiła coś, czego nie powstydziłaby się nawet sama Serenity Hathorne. Była tak podekscytowana, że od razu położyła się spać, nie zawracając sobie głowy czytaniem pamiętnika.
‒ Nie jestem mokra ‒ wymamrotała zasypiając.





26 lipiec 1712
Baton Rouge, Luizjana, USA


Edmund Hathorne wpatrywał się w roześmianą twarz córki z pobłażliwym uśmiechem. Jeszcze niedawno była małym psotnym, wiecznie podekscytowanym dzieckiem. Teraz miał przed sobą młodziutką, przepiękną dziewiętnastolatkę. Równie roześmianą i absorbującą jak w dzieciństwie.
Rozważna, rozsądna, inteligentna, stawała się czasami głupiutką trzpiotką flirtującą z młodzieńcami, którzy ciągnęli do niej jak muchy do miodu. Nieświadomi tego, że panna robi to dla zabawy. Zamiast tonąć w miodzie jakiego spodziewali się po słodkich spojrzeniach i czułych słówkach, trafiali na lep, niczym muchy w pułapkę. Edmund miał za złe dziewczynie, że zachowuje się tak beztrosko, jednak jakkolwiek byłby na nią zły, potrafiła jednym uśmiechem zmiękczyć jego serce i sprawić, że pozwalał jej na wszystko.
Mimo to dziewczyna nigdy nie przekroczyła granicy, żaden nieszczęśnik nie mógł się nawet poszczycić choćby jednym pocałunkiem skradziony nadobnej pannie. Zawsze w jej podświadomości trwał obraz wymarzonego blondyna z nienaganną prezencją, dystyngowaną garderobą i elokwencją, którą czarowałby ją podczas długich dyskusji, jakie zamierzała z nim prowadzić. Wytrwale wierzyła, że kiedyś spotka takiego człowieka i to właśnie z nim zwiąże swe losy. Na razie cieszyła się młodością i doskonale bawiła, wodząc za nos młodzieńców, którzy naiwnie wierzyli, że uda im się uwieść Serenity Hathorne. Najpiękniejszą pannę w okolicy.
‒ Papo, czy masz już dla mnie odpowiedź. ‒ Usłyszał mężczyzna i zrezygnowany westchnął. Jakże mógłby jej czegokolwiek odmówić? Jednak teraz prosiła o zbyt wiele.
‒ Wiem, że to twoje dziewiętnaste urodziny, ale byłbym rad, abyś wybrała sobie inny, bardziej bezpieczny prezent. Obawiam się, że tym razem…
‒ Papo, proszę. ‒ Uśmiechnęła się słodko i przechyliła na bok głowę, co czyniła zawsze wtedy, gdy czegoś chciała. Sposób był niezawodny.
‒ Serenity, to bardzo nierozważna prośba. ‒ Próbował, lecz wiedział, że córka jest uparta i nie zmieni zdania.
‒ To bardzo odpowiedzialna prośba, papo. ‒ Usłyszał i sapnął poirytowany.
‒ Jakże to?
‒ To bardzo ważne, aby poznać swe korzenie ‒ oświadczyła, a on przewrócił oczyma. ‒ Zawsze chciałam odwiedzić Francję i poznać rodzinę z twojej strony. Czy to źle? ‒ zapytała robiąc do niego słodkie minki.
‒ Może za rok…
‒ Nie! ‒ weszła mu w słowo i tupnęła nogą, na co parsknął śmiechem. Mała cwaniara, doskonale wiedziała, co zrobić, aby go rozśmieszyć. ‒ Mam już dziewiętnaście lat. Jestem dorosła. Berta Moore wyszła za mąż dwa lata temu i ma małe dziecko, a jest ode mnie o rok młodsza ‒ oświadczyła. ‒ To tylko zwyczajny wyjazd.
‒ Berta jest od ciebie o rok starsza, wyszła za mąż rok temu i z tego co wiem, dziecka jeszcze nie ma ‒ powiedział wzdychając, zdawał sobie sprawę z tego że niczego nie wskóra.
‒ Jest w moim wieku, a dziecko lada moment się urodzi ‒ palnęła beztrosko.
‒ Nie widziałem, aby była w ciąży, a spotkałem ją tydzień temu.
‒ A co ma dziecko Berty do mej podróży do Francji? ‒ zapytała, a on westchnął.
‒ Podróż statkiem trwa bardzo długo. Miną miesiące zanim byśmy się ponownie zobaczyli i nie wiem czy jestem gotowy na tak długą rozłąkę ‒ oświadczył.
‒ Dziękuję, papo! ‒ krzyknęła euforycznie i zarzuciła mu ręce na szyję, całując w policzek.
‒ Przecież jeszcze się nie zgodziłem. Taki rejs jest niebezpieczny.
‒ A co takiego może się stać? ‒ zapytała.
‒ Sztorm ‒ stwierdził i ujrzał jak zerka na niego z politowaniem. ‒ Na morzach pełno jest pirackich statków. Co stałoby się gdyby napadli na statek, którym byś płynęła?
‒ Prawdopodobnie zabraliby mi kosztowności ‒ oświadczyła rezolutnie, a mężczyzna westchnął.
‒ To mordercy, Serenity.
‒ Papo! ‒ Usłyszał i ciężko westchnął.
‒ Dobrze, zgadzam się. ‒ Gdy wypowiadał te słowa, czuł, że popełnia duży błąd, niestety nie było innej rady. ‒ Będę tego żałował ‒ szepnął, spoglądając na odbiegającą w stronę salonu córką.
Przez kolejne dwa tygodnie próbował jeszcze wpłynąć na Serenity, obiecując jej złote góry, aby tylko zrezygnowała z wyjazdu. Jednak uparła się i gdy wysiadali z dorożki, która zawiozła ich do portu, miał ochotę zabrać się z córką. Jednak nie mógł tego zrobić. Sprawy polityczne nie pozwalały mu opuścić kraju, co Serenity, chcąca podróżować sama, przyjęła z radością, której oczywiście starała się nie demonstrować.
W podróż statkiem zabrała ze sobą Jima oraz Ettę, niewolnicę, którą w niefortunny sposób otrzymała w prezencie od młodego człowieka, równe trzy lata temu. Od tamtego czasu zżyły się ze sobą i Serenity traktowała ją bardziej jak przyjaciółkę niż służącą.
Czekając na ojca, który rozmawiał właśnie z kapitanem statku, zapatrzyła się w morskie fale i głęboko westchnęła. Oto miało się spełnić jedno z jej marzeń. Podróż przez morza i oceany statkiem, który zawiezie ją do ojczyzny ojca. Zawsze chciała zobaczyć Francję. Paryż o którym tak wiele słyszała, zamki których podobno było tam pełno. Liczyła też na to, że może uda jej się namówić którąś z licznych ciotek na wizytę we Włoszech albo Anglii. Serenity była ciekawa świata, chłonna informacji, a przede wszystkim pragnęła wyrwać się z nudnej Luizjany. Plantacje, mokradła, rozległe pola, zero cywilizacji, po prostu nuda. A ona chciała zobaczyć światła wielkich miast, poznać tamtejszych ludzi. I…
‒ Może tam go znajdę ‒ wyszeptała bezwiednie i przymknęła oczy, przywołując obraz wymarzonego mężczyzny. Wykształcony, kulturalny, troskliwy, opiekuńczy. Czuły. ‒ Taki powinien być.
‒ Kto? ‒ Usłyszała krótkie pytanie tuż za sobą i odwróciwszy się w tył aż zagotowała się ze złości.
‒ Czy pamiętasz, co powiedziałam ci, gdy widzieliśmy się ostatnim razem? ‒ wysyczała wpatrując się w zawadiacki uśmiech Basila Duponta.
‒ W zaistniałem sytuacji sam nie wiem czy powinienem się cieszyć, że ty o tym nie zapomniałaś ‒ powiedział, podchodząc bliżej i skłonił się szarmancko, co sprawiło, że uniosła w górę brew.
‒ Wytłumacz ‒ zażądała.
‒ Twoja groźba brzmiała dość poważnie, dlatego byłoby dobrze, abyś o niej zapomniała, również o tym, jak haniebnie się wtedy zachowałem. Jednak fakt, że o mnie nie zapomniałaś, świadczy o tym, że….
‒ Że co? ‒ zapytała.
‒ Po prostu cieszy mnie to, że mnie zapamiętałaś, Serenity ‒ stwierdził i uśmiechnął się na widok złości, jaka pojawiła się na twarzy ślicznej brunetki. Serenity zarejestrowała, że gdy się uśmiechał w policzkach robiły mu się urocze dołeczki.
‒ Nie życzę sobie z panem rozmawiać! ‒ oświadczyła wyniośle i odwróciła się na powrót w stronę morza. Sapnęła ze złością, gdy zorientowała się, że stoi obok niej i również wpatruje się w horyzont. ‒ Co pan tu jeszcze robi? ‒ warknęła.
‒ Ponieważ nie życzysz sobie ze mną rozmawiać, milczę wraz z tobą dla towarzystwa. ‒ Chciała coś powiedzieć ale uprzedził ją. ‒ I darujmy sobie tego pana. Ostatecznie łączy nas coś więcej ‒ stwierdził puszczając jej oczko, a ona głośno wciągnęła powietrze.
‒ Umiesz pływać? ‒ zapytała, a widząc niezrozumienie na jego twarzy z całej siły pchnęła go do wody.
Murek na którym stali nie miał w tym miejscu barierki, przez co chłopak nieoczekiwanie dla samego siebie zanurzył się w morskich falach. Była przygotowana na to, że usłyszy wrzaski, przekleństwa, groźby. W sumie nawet na to czekała, jednak kiedy mężczyzna wynurzył się z wody, usłyszała jego śmiech.
‒ Nie poczekałaś na odpowiedź! ‒ wykrzyknął. ‒ Co byłoby gdybym nie umiał pływać? ‒ zapytał, a ona prychnęła.
Przykucnęła i wychyliła się za murek, do którego dopłynął chłopak. Ich twarze były teraz blisko siebie. Wpatrywała się w zielone oczy chłopaka i zrobiła figlarną minę, zatrzepotała rzęsami i lekko uchyliła usta. Widziała jak Basil zamarł, totalnie zaskoczony jej reakcją. Jeszcze bardziej się do niego zbliżyła, prawie czuła jego oddech na swej twarzy. Krótko ostrzyżone blond włosy były teraz mokre. Wyciągnęła dłoń i subtelnie przejechała nią po jego policzku. Spoglądała wymownie na jego mokre usta i doskonale zdawała sobie sprawę, co czuje teraz chłopak. Przygryzała dolną wargę i spojrzała mu wymownie w oczy. Lubiła flirtować z mężczyznami, sprawiać, że dostawali małpiego rozumu i robili wszystko, czego tylko od nich zapragnęła.
‒ Naprawdę chcesz to wiedzieć? ‒ wyszeptała najbardziej zmysłowo jak tylko potrafiła.
‒ Taaakk ‒ wydusił zadławionym głosem, a ona zmrużyła ze złością oczy.
‒ Patrzyłabym jak się topisz ‒ stwierdziła i pchnąwszy go ponownie w stronę wody, podniosła się i ruszyła w stronę ojca, który już wrócił i rozglądał się za nią.
‒ To jeszcze nie koniec, Serenity. ‒ Usłyszała i przewróciła oczyma.
‒ Ależ oczywiście, Basilu, nie mylisz się ‒ powiedziała i spojrzała za siebie, nieco zwalniając kroku. ‒ Nie może mieć końca coś, co nigdy się nie zaczęło.
‒ Ale się zacznie, Serenity. ‒ Usłyszała i ujrzała jak chłopak wychodzi z wody. ‒ A wiesz dlaczego?
‒ Dlaczego? ‒ zapytała ubliżając sobie w myślach. ‒ Po co ja jeszcze z nim rozmawiam? ‒ wymamrotała sama do siebie.
‒ Zapamiętałaś moje imię ‒ stwierdził, a ona sapnęła ze złości. ‒ Zaręczam ci, że już wkrótce ponownie się zobaczymy ‒ obiecał, a ona parsknęła śmiechem.
‒ Mylisz się. Za kilka minut wypływam tym statkiem, do Francji i nie wiem kiedy wrócę ‒ oświadczyła, teatralnie machając mu na pożegnanie dłonią.
‒ Popłynę za tobą następnym statkiem i odnajdę cię. Zapamiętaj moje słowa. Wkrótce się zobaczymy, Serenity. ‒ Usłyszała i pokręciła z politowaniem głową.
‒ Jakże to miłe z twojej strony, że zrobisz mi tę grzeczność i nie zdążysz na ten. ‒ Roześmiała się i jeszcze raz zerknęła na niego ciekawie.
‒ Do zobaczenia w Paryżu! ‒ wykrzyknął.
‒ Żegnaj Basilu. ‒ Usłyszał i wpatrywał się w dziewczynę jak urzeczony.
‒ Diablica ‒ wyszeptał sam do siebie.
Prawdę mówiąc nigdy nie umiał zapomnieć o tej dziewczynie. Odkąd ujrzał ją trzy lata temu, wciąż o niej myślał, choć ani razu nie próbował się z nią kontaktować. Już od pierwszego wejrzenia zrobiła na nim piorunujące wrażenie. Pełna pasji, drobniutka, wściekła jak osa, bajecznie śliczna i waleczna, a przy tym niebywale odważna Serenity, pojawiła się w jego życiu niczym niszczycielski huragan i narobiła równie ogromnych zniszczeń. Tamtego dnia nie przyznał się do tego, że wziął na siebie winę kolegi, i prawda wyglądała tak, że próbując powstrzymać przyjaciela odebrał mu z rąk łańcuch, którym skuta była niewolnica, przez co został uznany winnym i ukarany zanim zdążył się wytłumaczyć. W tamtym momencie postawił wszystko na jedną kartę, nie wyznał jej prawdy i pozwolił, aby odeszła, sądząc, iż jest najgorszym bydlakiem, jednak przyrzekł sobie, że jeżeli jeszcze kiedyś ta dziewczyna stanie na jego drodze, zrobi wszystko, aby ją zdobyć.
Gdy dzisiejszego dnia zobaczył ją w porcie ogarnęła go euforia. Ujrzał ją wpatrzoną w morskie fale, zamyśloną, rozmarzoną i taką subtelną, zupełnie inną niż widział ją po raz pierwszy. Jak urzeczony obserwował dziewczynę i zastanawiał się w której odsłonie kochał ją bardziej. Czy mógł spodziewać się czegoś innego po tej złośnicy? Kąpiel w morzu była najprawdziwszą przyjemnością kończąc się w taki, a nie inny sposób. Poznał Serenity ‒ diablicę, Serenity ‒ uroczą marzycielkę, a na koniec udało mu się poznać Serenity ‒ niebywale skuteczną kusicielkę. Jej westchnienia, zmysłowe miny, czuły dotyk i ten szept. Zastanawiał się czy była świadoma jakie wrażenie wywierała. Bo to, że uwodziła go umyślnie, było oczywiste.
‒ Poszedłbym za nią w ogień ‒ wyszeptał obserwując dziewczynę, która właśnie wchodziła na trap prowadzący na pokład statku. Spójrz na mnie, Serenity… ‒ pomyślał. I w tym samym momencie ujrzał jak dziewczyna spogląda od niechcenia w stronę nabrzeża, gdzie go zostawiła i ujrzawszy, że wpatruje się w nią, gwałtownie odwróciła głowę. Uśmiechnął się na widok poirytowanej miny, kiedy zorientowała się, że przyłapał ją na gorącym uczynku. ‒ To jeszcze nie koniec, Serenity.
Wpatrywał się w morze dotąd, dopóki na horyzoncie widział statek, którym odpłynęła dziewczyna. Zamierzał zabrać się pierwszym lepszym okrętem do Francji gdzie się udała. Stwierdził jednak, że zanim to zrobi, powinien najpierw pójść do jej ojca i poinformować o swych zamiarach. Zawsze starał się zachowywać jak dżentelmen, a w przypadku tej dziewczyny nie mogło być mowy o najdrobniejszym potknięciu.


______________________________________________________________________

*Do wykonania okładki oraz całej oprawy graficznej użyłam materiałów pobranych z internetu do których nie posiadam praw autorskich. Grafika została wykonana na potrzeby promocyjne, nie używam jej w celach komercyjnych, nie uzyskuję żadnych korzyści materialnych.


 

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz