OPIS:
Deja Vu - Francuska kocica, to historia młodej
dziewczyny, zajmującej się na co dzień restaurowaniem dzieł sztuki. Pewnego
dnia natrafia ona na obraz, przestawiający mężczyznę, którego drapieżny wygląd
w jakiś sposób ją fascynuje.
Pewnej nocy ma miejsce incydent w wyniku którego
dziewczyna traci przytomność, a gdy ją odzyskuje, z przerażeniem dostrzega, że
nie jest już w muzeum w Nowym Jorku, lecz w starożytnej Szkocji, a mężczyzna z
obrazu jest na wyciągnięcie ręki, jednak nie jest już tak fascynujący jakim
wydawał się być na początku, ponieważ w rzeczywistości kawał z niego drania.
Jak poradzi sobie w tej sytuacji wykształcona,
świadoma swej wartości kobieta sukcesu? Czy odnajdzie się w realiach gdzie
kobieta jest tylko dodatkiem do mężczyzny?
Drobniutka i delikatna niebieskooka blondynka,
będzie musiała stawić czoło potężnemu, prymitywnemu mężczyźnie, noszącemu
przydomek Zwierz.
Ona... młoda, ambitna, odważna...
On... nieposkromiony, prymitywny, dziki...
Co stanie się w świecie gdzie happy end nie jest
możliwy?
Rozdział 1
Brice
Z każdym krokiem, coraz trudniej było
jej łapać powietrze. Czuła rozrywający ból w płucach i nie mogła opanować
strachu, ogarniającego ją z każdą chwilą
coraz bardziej. Korytarz, w którym się znajdowała, wydawał się nie mieć końca, był
wąski, bez choćby najmniejszego oświetlenia. Miała wrażenie, że biegnie tak w
nieskończoność, a najbardziej przerażało ją to, że nie widziała żadnej
możliwości schronienia. W którymś momencie ujrzała w oddali niewielką poświatę
i przyśpieszyła kroku, aby po kilku metrach dobiec do niewielkiego rozwidlenia.
Dwa kierunki. Którędy pobiec? Przymknęła oczy i oparła się o chropowatą, zimną
ścianę tunelu. Co teraz miała zrobić?
Gdy
usłyszała za sobą jakiś dźwięk, bez zastanowienia ruszyła przed siebie,
wbiegając na przypadkową ścieżkę,
wprost w objęcia nocy. Nie zwalniając kroku,
biegła dalej, choć jej bose stopy raniły ostre kamienie i gałęzie. Przerażona i
samotna, podczas tej bezksiężycowej, ciemnej nocy, uciekała potykając się o
plączącą jej nogi długą sukienkę.
Przystanęła i spróbowała się uspokoić,
jednak postój sprawił, że jeszcze bardziej opadła z sił. W tym momencie poczuła
obezwładniające ją, potworne uczucie bezsilności, które po chwili przerodziło
się w złość. Słyszała za sobą kroki. Ciężkie stąpanie, które
z każdą chwilą przybliżało
się. Nie było sensu uciekać, nie miała już siły, a oprawca znajdował się tuż za
nią. Z westchnieniem przymknęła oczy i zacisnęła dłonie w pięści, obracając się
gwałtownie w tył. Pozostało jej tylko jedno – stawić temu czoła. Nasłuchiwała, starając się przy tym
uspokoić oddech. Była zupełnie zagubiona i przepełniona niepokojem. Zdezorientowana
myślała gorączkowo, co może jej grozić ze strony oprawcy. I nagle wszystko
ustało, a ona słyszała już tylko jego oddech, ciężki oraz równie niespokojny
jak jej.
– Brice… – Usłyszała szept i zadrżała
niczym leśna osika, otwierając w tym samym momencie oczy.
Ujrzała go w chwili, gdy błyskawica
rozdarła niebo.
* * *
Poderwała się, gwałtownie siadając na
łóżku. Ciężko oddychając, próbowała się uspokoić, ale nie było to łatwe. Już
kolejny raz z rzędu śniła ten sam sen. Zawsze budziła się przerażona, nigdy nie
pamiętając jak się skończył. I to chyba najbardziej ją frustrowało. To
przerażenie oraz mętlik, który za każdym razem miała w głowie. Od dziecka
zawsze chciała mieć nad wszystkim kontrolę, stawiać czoła trudnościom,
rozwiązywać problemy, w pełni panować nad swym życiem. A teraz nie wiedziała
nawet, co tak naprawdę ją przeraża.
Zapaliła lampkę stojącą na nocnej
szafce i odrzuciwszy pled, którym była nakryta, wstała z łóżka. Roztrzęsiona,
zeszła po schodach do kuchni. Czasem żałowała, że nie kupiła zwykłego
mieszkania, o jakimś mniejszym metrażu. Loft, w którym mieszkała, początkowo ją
zachwycił swą prostą i nowoczesną formą, ale w tym momencie było w tych
przestronnych pomieszczeniach coś, co ją przerażało. Czuła się tu samotna, choć
tak naprawdę właśnie o to jej chodziło. Mieć swoją ciszę, w którą uciekałaby
wtedy, gdy potrzebowałaby samotności. Tylko jak długo można żyć w samotności?
Otworzyła podwójne drzwi ogromnej
lodówki i wyjęła butelkę wody mineralnej. Musiała się czegoś napić. Po krótkiej
chwili namysłu, wskoczyła na blat podłużnego stołu i ze zwieszonymi nogami,
siedziała tak przez kilka minut. Rozejrzała się wokoło. Ta pustka była
niesamowicie dojmująca i tak ogromnie ją w tym momencie przytłaczała. Położyła
się plecami na chłodnej nawierzchni i zadrżała. Spojrzała na schody prowadzące
na antresolę i westchnęła, ujrzawszy tam jedną z teczek, w których trzymała
zdjęcia reprodukcji. Od zawsze była pedantką. Gdy coś leżało nie na swoim
miejscu, drażniło ją to i nie dawało spokoju, dopóki tego nie poprawiła. Tym
razem było podobnie. Schowała butelkę z wodą do lodówki, a szklankę włożyła do
zmywarki, po czym ruszyła w stronę schodów.
Podnosząc teczkę, pomyślała, że tak
naprawdę nie będzie już w stanie usnąć, a zbliżał się ranek. Niedługo pierwsze
promienie słoneczne zaczną oświetlać Manhattan. Ruszyła w stronę tarasu. Gdy
wyszła, otoczył ją chłód. Otuliła się bardziej swetrem, który zabrała ze sobą i
ściskając w dłoni teczkę, skierowała się w stronę białego fotela. Po drodze
zapaliła światła, żeby oświetliły niewielki basen, z którego tak naprawdę
prawie nigdy nie korzystała. Na powierzchni wody pływały teraz płatki
posadzonych w podłużnych, mosiężnych donicach białych oleandrów. Nawet nie
lubiła tych kwiatów, jednak doskonale komponowały się z resztą wyposażenia oraz
imitacją kominka w nowoczesnym stylu. Taki lubiła najbardziej. Proste,
nowoczesne sprzęty w kontrastujących ze sobą barwach. Czuła się wtedy
bezpieczna i… samotna?
Ze złością usiadła na fotelu i oparła
się o wygodne oparcie. Gwałtownym ruchem otworzyła teczkę, z której wysypały
się dostarczone jej poprzedniego dnia zdjęcia. W ostatniej chwili udało jej się
złapać jedno z nich. Wpatrywała się teraz zafascynowanym wzrokiem w fotografię
jednego z obrazów, jakie tego dnia mieli przywieźć do jej biura.
Brice Pinard była znanym restauratorem
dzieł sztuki. Zajmowała się w głównej mierze malarstwem, jednak okazjonalnie
trafiały jej się też inne dzieła sztuki. Były to raczej wyjątki. Czasami
organizowała jakieś wystawy, zdarzały się również transfery na tego typu
imprezy. Fascynowało ją to od dzieciństwa. Cztery lata w konserwatorium, na
które uparła się jej matka, nie wzbudziły w niej miłości do skrzypiec. Gdy
kobieta umarła, Brice wróciła do ojca, który miał całkiem spore rancho w Teksasie.
On z kolei upatrywał w niej dziedziczkę posiadłości i ogromnej stadniny. Na
swoje nieszczęście była jedynaczką. Ojciec jej pasję nazywał traceniem czasu,
niepotrzebnymi głupotami. Któregoś dnia wybuchła awantura, w wyniku, której
padły słowa, jakie podzieliły córkę i rodzica. Brice wyjechała do Chicago. Tam
zaczepiła się w jednej z galerii. Była dobra w tym, co robiła, dzięki czemu
wkrótce dostała awans. Jeden, drugi, kolejny. Po dwóch latach miała już
wyrobioną markę, dobrą posadę w Nowym Jorku i pootwierane wszystkie drzwi. Skrupulatna,
dokładna, wręcz pedantycznie dokładna, zdobywała uznanie każdego, z kim
przyszło jej pracować.
Elegancki apartament, z którego
roztaczał się piękny widok na Hide Park, zamieniła na przestronny loft na
obrzeżach Manhattanu. Czy była szczęśliwa? Jej prywatne życie nie stanowiło żadnej
rewelacji. Kilka przyziemnych znajomości, przelotnych związków, nic poważnego.
Żaden facet, z którym się wiązała, nie mógł znieść w niej tej formalistki, jaką
niestety była. Każdego wieczoru wracała samotnie do domu i snuła się apatycznie
po stu pięćdziesięciu metrach przestronnej powierzchni. Sama w swej ciszy,
pragnęła czasem wrzeszczeć.
* * *
Była podenerwowana, co mogło wynikać z
faktu, że nie przespała całej nocy. Na miejsce dotarła przed czasem. Po drodze
kupiła kawę w Starbucks i teraz szła już przeszklonym korytarzem w stronę
prywatnej windy, którą wjeżdżała do pomieszczenia, gdzie pracowała. Zostawiła
płaszcz i parasol w swym gabinecie, a następnie zleciła asystentce kilka telefonów
i przygotowanie ważnych dokumentów, potrzebnych do przejęcia obrazów. Po paru
minutach była już na górze, gdzie czekał na nią jej współpracownik, w obecności dwóch, obcych mężczyzn.
– Connor McLeod – przedstawił się jeden
z nieznajomych, a gdy zobaczył, że jej to nie wystarczyło, uzupełnił: – Jestem
właścicielem obrazów.
– Rozumiem, że pan jest prawnikiem –
zwróciła się do drugiego mężczyzny.
Niedokładnie zawiązany krawat sprawił,
że miała ochotę pomóc temu człowiekowi doprowadzić się do porządku. Miał około
czterdziestu lat i wyglądał na takiego, który niezbyt wiele uwagi przykłada do
wyglądu.
– To jest moja…
– Brice Pinard. – Przerwała koledze,
który próbował naprawić jej niedopatrzenie, przedstawiając ją osobiście. –
Przejdźmy do rzeczy. – Zawsze była konkretną kobietą.
– Czy to pani jest odpowiedzialna za
zorganizowanie dzisiejszego pokazu? – zapytał mężczyzna będący właścicielem
obrazów.
Przyjrzała mu się uważniej. Miał góra
trzydzieści lat, był wysoki i dobrze zbudowany, a na jego sympatycznej twarzy
gościł szeroki uśmiech. Przyglądał jej się ciekawie szaro zielonym spojrzeniem.
Krótkie, ciemno brązowe włosy były nienagannie przystrzyżone.
– Proszę mówić mi Brice – powiedziała,
a później spojrzała na niego trochę zdezorientowana. – Co to za akcent? Irlandia?
– Szkocja – wyjaśnił z uśmiechem
Connor, zadowolony z bezpośredniości dziewczyny. – Czy…
– Nie mam pojęcia, o jakim pokazie
mowa. Musiała zajść jakaś pomyłka. Ja jedynie przejmuję te obrazy, nic więcej.
Zostaną poddane renowacji, lecz zanim tak się stanie, muszę je obejrzeć i
zorientować się, w jakim są stanie oraz spisać podstawowe informacje. Czy macie
swego rzeczoznawcę? – zapytała, spoglądając raz na jednego, raz na drugiego.
Obaj byli zbici z tropu.
– Brice, zaszła niewielka zmiana –
zwrócił się do niej jej kolega. Nie lubiła, jak coś burzyło jej poukładany
harmonogram dnia, a tym razem, to on miał przekazać jej informację, co nie
napawało go szczęściem. – Wieczorem te obrazy zostaną wystawione w jednej z
naszych sal. To będzie niewielki, prywatny pokaz. Chodzi o to, że…
– Dlaczego dostaję tę informację
dopiero teraz? – zapytała chłodno, a on głośno przełknął ślinę.
Ta kobieta potrafiła być prawdziwą
jedzą, chociaż z wyglądu przypomniała słodką, radosną dziewczynę. Dość niska i szczupła,
miała dziewczęca figurę i zdecydowanie nie wyglądała na swoje dwadzieścia pięć
lat, a jej uroda przyciągała uwagę. Ogromne, błyszczące, niebieskie oczy
spoglądały zazwyczaj łagodnym i przyjaznym spojrzeniem, jednak bywało i tak, że
bez wstępów rzucały gromy, gdy cokolwiek nie szło po jej myśli. Długie do pasa,
gęste, blond włosy praktycznie zawsze upięte miała w gładki kok. O wiele
bardziej wolał oglądać ją w białym fartuchu, przy pracy nad jakimś obrazem.
Wymazana farbami i pachnąca rozpuszczalnikiem, wyglądała uroczo. Niestety miał
z nią głównie do czynienia w takich sytuacjach jak teraz, wbitą w sztywny
kostium, perfekcyjnie umalowaną i uczesaną.
– Ja nie jestem za to odpowiedzialny.
Musisz porozmawiać z prezesem – powiedział pośpiesznie, chcąc zwalić to na kogoś
innego.
– Proszę wybaczyć, ale to chyba moja
wina – wtrącił Connor, a Brice wciągnęła głośno powietrze, starając się
uśmiechnąć.
– Proszę mi to wytłumaczyć – zażądała.
– Chciałem pokazać obrazy kilku
znajomym, zanim trafią w ręce specjalisty – odpowiedział, a ona uśmiechnęła się
w duchu.
– Rozumiem, że to będzie jednorazowy
pokaz – dodała opanowanym głosem, chociaż w głębi duszy była zarówno
poirytowana jak i zawiedziona.
– Tylko ten jeden wieczór – zaręczył,
wpatrując się w nią uporczywie. – Może zechciałabyś przyjść? – zapytał,
bezwiednie przechodząc na ty.
– Gdzie są obrazy? – Zadała konkretne
pytanie, nie chcąc już przedłużać rozmowy, zorientowawszy się, że nie będzie
miała możliwości zostać sam na sam z interesującym ją dziełem.
Od momentu, gdy tylko spojrzała na
zdjęcie obrazu, nie mogła myśleć o niczym innym. Płótno przedstawiało
mężczyznę. Stał oparty o jakiś filar. Nie umiała tego dokładnie sprecyzować,
ale wydawało jej się, że na samej górze były jakieś bardzo charakterystyczne
rzeźbienia. Gdyby przyjrzała się im bliżej, mogłaby stwierdzić, z jakiego
okresu pochodził. Jednak nie rzeźba ją interesowała. Człowiek z obrazu miał w
sobie niesamowity magnetyzm, a w jego wzroku ujrzała jakąś trudną do określenia
drapieżność, która sprawiła, że nie potrafiła przestać na niego patrzeć.
Hipnotyzował ją swym spojrzeniem. Dosłownie.
Mężczyzna miał na sobie białą, zmoczoną
koszulę, rozdartą na piersi, która oblepiała jego idealną rzeźbę ciała, niesamowicie
uwidaczniając każdy mięsień. Potężny, masywny, patrzył takim wzrokiem, że
przeszywały ją dreszcze. Miał w sobie coś zwierzęcego. Jego spojrzenie było tak
przenikliwe, że nie umiała oderwać od niego wzroku. Czarne, długie włosy,
opadały na część twarzy, zasłaniając lekko prawą stronę. Jednak jego oczy były
doskonale widoczne. Obdarzając ją swym mrocznym, dzikim spojrzeniem, sprawiały,
że czuła dreszcze. I te usta. Otrząsnęła się.
– Co z obrazami? – ponowiła pytanie.
– Przed chwilą powiedziałem ci, że
zostaną przywiezione wieczorem. Będą dostępne jutro rano – zwrócił się do niej
z uśmiechem Connor, a ona skarciła się w myślach. Stawała się zbyt rozkojarzona.
– To niemożliwe – szepnęła stanowczym
tonem, wspominając pełną gniewu i pasji twarz nieznajomego. Patrząc na niego,
miała wrażenie jakby za moment miał powiedzieć coś bardzo istotnego. Cóż to
mogło być? Czuła pewnego rodzaju żal, że będzie miała do czynienia jedynie z
wykonanym przez kogoś dziełem. – Chcę zobaczyć je teraz – zażądała.
– Są w drodze. – Usłyszała swego
współpracownika i posłała mu mordercze spojrzenie.
– Kto to planował? – zapytała odrobinę
głośniej niż zamierzała.
– Stanley.
– Może dałabyś się w takim razie
zaprosić… – zaczął Connor.
– Nie umawiam się na randki – przerwała
mu stanowczym głosem.
– … wieczorem na prezentację –
dokończył, a jej zrobiło się głupio. – Mogłabyś wcześniej zobaczyć obrazy –
zachęcił.
– O której? – zapytała bez owijania w
bawełnę.
– Zaczynamy o dwudziestej. Przyjadę po
ciebie o…
– To nie będzie konieczne –
powiedziała, ale w porę przemyślała sprawę.
Zachowywała się jak głupia smarkula,
chcąc jak najszybciej i za wszelką cenę dostać się do obrazu. Jedna noc
przecież jej nie zbawi. Jedna, głupia noc. I
cholerne koszmary – dodała w duchu.
– Może jednak? – zapytał ponownie.
– Moja asystentka poda ci adres.
Przyjedź o dziewiętnastej – powiedziała i nie czekając na jego odpowiedź,
odwróciła się na pięcie, a następnie odeszła.
Connor spoglądał za nią i uśmiechał się
szeroko, nie kryjąc zachwytu dziewczyną. To, co innych w niej przerażało, jemu zaimponowało.
Była pełna wigoru i niesamowicie żywiołowa, a przy tym konkretna oraz pełna
pasji. Przeczuwał, że pozorny chłód, jaki eksponowała, stanowił jedynie zasłonę
jej gorącego temperamentu. Oprócz tego była śliczna i pomimo dziewczęcej urody,
niesamowicie kobieca. Gdy nachylała się nad stołem, aby rozłożyć dokumenty,
jakie ze sobą przyniosła, on ledwie powstrzymał się, aby nie zajrzeć w dekolt
jej białej bluzki. Jeszcze jeden guzik poniżej i miałby pełniejszy obraz, który
z chęcią skompletowałby kontynuując tę znajomość.
– Zawsze taka jest? – zapytał stojącego
obok mężczyznę, a ten westchnął zrezygnowany.
– Niestety – mruknął, ale w porę
upomniał się w duchu. Przecież nie mogli stracić tak ważnego klienta.
Konkurencja szybko by się tym zainteresowała. – Nie. Zawsze jest bardzo miła.
Naprawdę – zapewnił, uśmiechając się krzywo, tak jakby te słowa z trudem
przechodziły mu przez gardło. – Może to przez tą pogodę – stwierdził
błyskotliwie, wzruszając przy tym ramionami.
– Nie lubi deszczu? – zapytał Connor.
– Ona niczego nie lubi – mruknął ponuro
i ponownie poprawił się prawie od razu. – Bardzo lubi deszcz. Ona ogólnie
wszystko lubi i jest bardzo…
– Rozkojarzona? – podsunął mu
dyplomatycznie MacLeod, a on uśmiechnął się krzywo.
– Tak. Właśnie to miałem na myśli –
zaręczył.
– Nie przyszło mi nawet do głowy, że
mógłby pan mieć coś innego – powiedział Connor, po czym uścisnąwszy uprzednio
dłoń mężczyzny, odszedł zaraz za dziewczyną. W jej biurze dostał adres, pod
który zamierzał udać się o wyznaczonej porze.
* * *
Cały dzień nie mogła znaleźć sobie
miejsca. Zaczynała jakąś pracę i nie umiała się na niej skupić, była zupełnie
rozkojarzona. Zabrała się za przeglądanie dokumentacji z ostatniej renowacji,
jaką przeprowadziła. Musiała przeanalizować jeszcze raz, na spokojnie, różnego
rodzaju ekspertyzy, aby sprawdzić czy wszystko się zgadza. To było bardzo ważne
w jej pracy, a ona lubiła mieć wszystko zapięte na ostatni guzik.
Bezskutecznie próbowała skoncentrować
się na zajęciu, jednak jej wszystkie myśli odciągały te obrazy, a właściwie
jeden. Gdyby nie ten cholerny Szkot, to mogłaby już dotknąć płótna. Zadrżała na
tę myśl. Po raz niewiadomo który, wyjęła teczkę ze zdjęciami i w jej dłoni
ponownie znalazła się fotografia.
– Zupełnie mi odbija – szepnęła sama do
siebie.
Nie wiedzieć czemu, zapragnęła
dowiedzieć się czegoś więcej o tym obrazie. Do tej pory nie miała nawet konkretnych
informacji. Tak bardzo zajęta była ostatnimi pracami, że nie zebrała jakichkolwiek
danych odnośnie tych obrazów. Prawdę mówiąc, nie znała nawet ich autora. W
dokumentacji nie było żadnych raportów, jedynie same zdjęcia reprodukcji.
– Wychodzę – rzuciła szybko do
sekretarki i ignorując to, co dziewczyna jej odpowiedziała, ruszyła w stronę
wyjścia.
Do windy wpadła niczym burza. Nawet nie
skinęła portierowi, który, jak zawsze, uprzejmie się jej ukłonił. Widząc ją
taką po raz pierwszy, popatrzył na nią zupełnie zbity z tropu. Bez problemu
złapała taksówkę i w niedługim czasie była już w domu. Wbiegła jak szalona,
zrzucając po drodze buty, nie zadbała nawet, aby znalazły się na swoim miejscu.
Zachowywała się zupełnie jak nie ona, wszystko to tłumacząc sobie pośpiechem.
Wzięła relaksującą kąpiel, chcąc jakoś oderwać się od całego tego zgiełku.
Jednak zbyt wiele to nie pomogło. Wciąż czuła nieprawdopodobne podekscytowanie,
gdy tylko przywoływała widok jego twarzy. Te szerokie ramiona, które niezbyt
dokładnie okrywał jasny materiał koszuli, oblepiający jego śniadą skórę.
– Co on takiego chciał powiedzieć? –
szepnęła sama do siebie i poderwała się gwałtownie, wylewając przy tym wodę z
wanny. Musiała wziąć się w garść.
Nie zawracając sobie głowy
sprzątnięciem, poszła od razu do garderoby i wyciągała jedną sukienkę za drugą.
Nie wiedziała nawet, czy będzie to oficjalny pokaz, czy może przyjdą na niego
ludzie, którzy zaraz potem skoczą na piwo do baru. W końcu zdecydowała się na
czarne, eleganckie spodnie, a do nich założyła beżową bluzkę na ramiączka i z
dość dużym dekoltem. Połączenie prostoty i elegancji z nutką pikanterii. Tak
można byłoby określić jej strój. Zrobiła szybki makijaż i splotła swe długie
włosy w luźny warkocz, który niedbale przerzucony przez ramię, stwarzał
niesamowity kontrast z resztą stroju. Równo o dziewiętnastej usłyszała pukanie
do drzwi. Otworzyła prawie natychmiast, natrafiając na szeroki uśmiech MacLeod'a.
– Witaj. Mam nadzieję, że się nie
spóźniłem – powiedział.
– Jestem już gotowa do wyjścia –
odpowiedziała prawie natychmiast.
– Nie ma pośpiechu, zdążymy.
– To po drugiej stronie… – zaczęła, ale
szybko zorientowała się, że mężczyzna chętnie wszedłby do środka. Ona sama chciała
jak najszybciej wyjść, ale z drugiej strony dawało jej to możliwość rozmowy z
nim i dowiedzenia się czegoś więcej o obrazie. – Zaproponowałabym ci drinka,
ale…
– Czeka na nas limuzyna, nie będę
prowadził – wszedł jej w słowo, a ona pomyślała, że prawdopodobnie dokładnie to
sobie zaplanował.
– W takim razie wejdź. Czego się
napijesz? – zapytała, gdy byli już w środku.
– A ty?
– Wolałabym nie pić, ale myślę, że
lampka wina mi nie zaszkodzi – stwierdziła. Nie miała mocnej głowy do alkoholu,
a ten wieczór dodatkowo ją ekscytował.
– W takim razie ja również poproszę o
wino. – Usłyszała i odwróciła się w stronę stolika z alkoholem.
– No, coś ty? – mruknęła pod nosem,
domyślając się, że facet najzwyczajniej w świecie z nią flirtuje. W normalnej
sytuacji posłałaby go do diabła, ale był przecież właścicielem obrazu. – Proszę
– powiedziała, podając mu napełniony do połowy kieliszek.
– Piękne mieszkanie – powiedział,
rozglądając się po przestronnym wnętrzu. – Trochę…
– Duże? – zapytała, a on ze śmiechem
przytaknął. Był całkiem sympatyczny. – Powiedz mi coś o obrazach – dodała po
chwili.
– A co dokładnie cię interesuje? –
zapytał.
– Wszystko – szepnęła. – Dostałam
jedynie fotografie płócien. Nie znam nawet autora.
– Ja również. – Usłyszała i zmarszczyła
czoło. Zaczynało robić się interesująco.
– Więc…
– Są w mojej rodzinie od bardzo dawna.
Przez kilkanaście lat trzymaliśmy je w jednym z muzeów sztuki starożytnej w
Rzymie, ale niedawno postanowiliśmy ponownie sprowadzić je do domu.
– Kto jest na tym obrazie? – zapytała,
uniemożliwiając mu dalszą wypowiedź.
Prawdę mówiąc nie interesowało jej, co,
gdzie, kiedy i dlaczego. Chciała szczegółów, lecz dotyczących sedna sprawy.
Człowieka z obrazu.
– Na którym? – Usłyszała pytanie i
zaklęła w duchu. Przecież były dwa obrazy, ona widziała tylko jeden.
– Mam na myśli tego mężczyznę –
powiedziała z nadzieją, że na drugim jest kobieta, bądź jakiś pejzaż,
ewentualnie coś grupowego albo martwa natura.
– To mój przodek. Szczerze mówiąc,
nigdy się tym zbytnio nie interesowałem. Moja siostra zna historię tych
obrazów, więc prawdopodobnie gdybyś z nią porozmawiała, dowiedziałabyś się
czegoś więcej.
– Będzie dziś na prezentacji? – zapytała,
a on uśmiechnął się widząc tak duże zainteresowanie, co oczywiście zaplanował w
jakiś sposób wykorzystać.
– Niestety, musiała pozostać w Europie.
Ale prawdopodobnie przyleci jeszcze w tym tygodniu – odpowiedział.
– Doskonale. – Ucieszyła się Brice.
Jeżeli dziewczyna znała historię
obrazu, to będzie też znała historię namalowanego na nim mężczyzny.
– Bardzo interesujesz się moimi…
– Interesuję się każdym obrazem, jaki
biorę pod swe skrzydła. To moja praca – odparła chłodno.
– Jesteś doskonała – powiedział, a ona
spojrzał na niego gwałtownie, z budzącą się złością w oczach. – W tym, co
robisz – dodał, uśmiechając się przekornie. Pomyślała, że nie jest dziś sobą,
była nadmiernie podekscytowana oraz rozkojarzona. Musiała się opanować i
przywołać do porządku.
– Nie udało wam się ustalić, kim jest
autor? – ponowiła pytanie, które nie dawało jej spokoju.
Nie rozpoznawała na płótnie żadnych
charakterystycznych cech, dzięki którym mogłaby błyskawicznie rozpoznać
wykonawcę dzieła.
– Teoretycznie nie mamy pewności –
powiedział z wahaniem. – Moja siostra dokopała się czegoś, ale nie znam żadnych
szczegółów. Na daną chwilę mamy do czynienia z anonimem. Ale być może to się
zmieni.
– Z którego roku…
– Poprzedni ekspert orzekł, że to
szesnasty wiek – wypowiedział i ujrzał na jej twarzy ekscytację.
– Czy macie jakieś inne dokumenty o…
mam na myśli jakieś drzewo genealogiczne. Nie chcecie ustalić, kim jest
mężczyzna z obrazu?
– Wiemy, kim on jest. – Usłyszała i
sapnęła wściekle.
– Przed chwilą powiedziałeś, że nie
wiecie – powiedziała z pretensją. – Celowo wprowadzasz mnie w błąd? – Ledwie
powstrzymała się przed tym, aby nie dodać jakiegoś ozdobnika.
– Brice, powiedziałem jedynie, że nigdy
się tym nie interesowałem i że nie wiem, kim jest autor obrazów. Natomiast moja
siostra ma na tym punkcie bzika. Ustaliła, kim byli ludzie na obrazach, ale
oczywiście nie ma stuprocentowej pewności – powiedział, chcąc obrócić to w
żart.
– Więc jednak wiecie kim jest ten
mężczyzna? – zapytała.
– Wygląda na to, że tak – stwierdził z
rozbawieniem. – Jednak z informacji, jakie podała mi siostra podczas naszej
ostatniej rozmowy, nie wygląda na sympatycznego faceta i nie wiem czy chciałbym
mieć takiego przodka. Rodziny się jednak nie wybiera.
– Sympatycznego faceta? – powtórzyła
jego słowa.
– Że tak to ujmę, nie był dżentelmenem.
Tyle powinno ci wystarczyć do czasu, aż przyjedzie moja siostra, ona ma więcej
informacji i lubi takie tematy. Myślę, że znajdziecie wspólny język, a teraz
powinniśmy się zbierać, limuzyna już czeka.
– Jeżeli poprzedni ekspert ma rację i
obrazy faktycznie pochodzą z szesnastego wieku, to idąc tym tokiem myślenia,
mogę z przekonaniem stwierdzić, że w tamtych latach trudno było o dżentelmena,
więc twój przodek nie odbiegał zbytnio od statystyk – stwierdziła.
– Teraz…
– Teraz? Masz na myśli dwudziesty
pierwszy wiek, przepełniony metroseksualnymi mężczyznami, którzy w znacznej
większości dbają o swój wygląd niekiedy bardziej niż kobiety? – zadała pytanie
i ujrzawszy na jego twarzy zdumienie, dodała: – Również myślę, że wraz z twoją
siostrą znajdę wspólny język. Chodźmy.
To mówiąc pośpiesznie dopiła wino,
czego raczej nigdy nie robiła i odstawiła kieliszek na stolik. Lekko szumiało
jej w głowie, ale gdy tylko wyszła na dwór, zmoczył ich deszcz, który nieco ją
orzeźwił. Jadąc, rozmawiali o jakiś głupotach. Żeby nie wyjść na ignorantkę,
zadała mu jakieś pytania odnośnie tego, czym się zajmuje, ale nawet nie
słuchała jego odpowiedzi. Pochłonięta była jedynie obrazem, który za moment
miała zobaczyć na własne oczy, poczuć płótno, ujrzeć barwy. Tego pragnęła.
Po wejściu do środka od razu
zorientowała się, że nie było zbyt wielu gości. Kilka osób, spośród których na
szczęście nikogo nie znała. Niecierpliwie rozglądała się po białej sali. Kelner
roznosił kieliszki z szampanem, po chwili jeden z nich trafił w jej dłonie, a
za moment odstawiała już opróżnione naczynie na tacę.
– Opanuj się – szepnęła pod nosem.
– Słucham? – Usłyszała głos Conora,
który jeszcze przed momentem rozmawiał z kimś na drugim końcu sali.
– Nic takiego. Głośno myślę –
powiedziała i utkwiwszy w nim swój wzrok, uśmiechnęła się uroczo. – Gdzie
obrazy? – zapytała, a on roześmiał się głośno.
– Przez moment łudziłem się, że jednak
powiesz coś innego – stwierdził i objął ją ramieniem. – Chodźmy. Zanim wpuszczą
tam tych ludzi, załatwię ci moment sam na sam z mym przodkiem. – Usłyszała i
zadrżała. Przez chwilę poczuła wahanie, ale później zganiła się w myślach.
– Są w innym skrzydle? – zapytała, lecz
zaskoczona ujrzała, jak kieruje ją w stronę przestronnego tarasu widokowego. –
Nie mów tylko, że ktoś je tam wyniósł – powiedziała przerażona. – Przecież pada
deszcz.
– Spokojnie, wyniesiono specjalny
namiot. Twój współpracownik zaproponował…
– Który?
– Co, który?
– Który współpracownik? Ten, z którym
dziś rozmawiałeś? – zapytała i przyśpieszyła kroku.
– Tak. Nie rozumiem, o co chodzi –
próbował ją zatrzymać.
– O to chodzi, że on nie potrafiłby
zorganizować nawet wiejskiej potańcówki – powiedziała zagniewana.
– Wydawał się brzmieć profesjonalnie –
oświadczył Connor, próbując zbagatelizować sprawę. – Uspokój się, przecież nic
nie może się stać – powiedział i w tym samym momencie usłyszeli potworny dźwięk
rwącego się płótna, jaki doszedł zza szklanych drzwi, do których biegli.
– Oczywiście, że nic – krzyknęła i
odetchnęła, widząc dwóch kelnerów wnoszących zakryty białym płótnem obraz.
Podeszła do niego i drżącą dłonią
ściągnęła jasny materiał. Z przerażeniem wpatrywała się w widok, który miała
przed sobą.
– Gdzie jest drugi obraz?! – wrzasnęła
w stronę mężczyzn, którzy gdzieś zniknęli wraz z Connorem. – Pewnie zabrali go
ze sobą – wyszeptała pod nosem, próbując się uspokoić i wtedy spojrzała przed
siebie.
Za szklanymi drzwiami na specjalnym
stelażu, spoczywał obraz, na którego widok zamarła. Patrzyła jak urzeczona w te
fascynujące oczy i zrobiło jej się słabo. Pomyślała, że nie byłaby w stanie
wytrzymać spojrzenia tego człowieka w rzeczywistości. Ten mrok w oczach i
drapieżny wzrok sprawiały, że wstrzymała oddech.
– Deszcz – szepnęła i rozejrzała się we
wszystkie strony. Była sama.
Bez chwili wahania otworzyła na oścież
przeszkolone drzwi i wybiegła wprost w objęcia deszczu. Musiała zrobić
absolutnie wszystko, aby obraz nie uległ zniszczeniu. W pewnym momencie
potknęła się o jakiś przedmiot i upadła, lecz szybko się podniosła i biegła
dalej. Gdy była już zaledwie kilka kroków od niego, niebo rozdarła błyskawica,
a stelaż przewrócił się. Bezradnie spoglądała na rozpadającą się ramę obrazu i
płótno, które upadało wraz z nią samą. To było ostatnie, co widziała. Później
zapanowała ciemność.
__________________________________________________
*Do
wykonania okładki oraz całej oprawy graficznej użyłam materiałów pobranych z internetu do których nie posiadam praw autorskich.
Grafika została wykonana na potrzeby promocyjne, nie używam jej w
celach komercyjnych, nie uzyskuję żadnych korzyści materialnych.
Muszę przyznać, że całkiem zgrabnie Ci to wyszło. Tekst zaliczyłbym do udanych, a czas z nim spędzony z pewnością nie nazwałbym zmarnowanym. Muszę jednak przyznać, że irytują mnie kobiety pokroju twojej głównej bohaterki, pozornie zimne suki, samowystarczalne perfekcjonistki, które myślą, że w pojedynkę da się zdobyć świat. Świata się nie zdobędzie, spełnić kilka marzeń można, a ich realizacja przebiegnie według skrupulatnie ułożonego planu. Problem jednak się pojawi, gdy nie będzie z kim podzielić się swoimi sukcesami. Ciekawi mnie motyw obrazu i mężczyzny, który jest na nim zamieszczony. Z tego co się orientuję z opisu, to go poznam też w treści, tak? Więc nie pozostaje mi nic innego, jak lecieć dalej. Pozdrawiam i przepraszam, że czytam na blogu, a nie na wattpadzie, ale ta forma jest dla mnie jakaś wygodniejsza, chyba kwestia przyzwyczajenia.
OdpowiedzUsuńdariusz-tychon.blogspot.com
Francuska kocica to tekst, którym chciałam się ograniczyć. Wiem, że brzmi to dziwnie, ale do tej pory zawsze pisałam fabuły w we współczesności i przeważnie była to akcja/walka. Starożytność nakłada pewnego rodzaju pęta. Trudno jest stworzyć coś, co nie byłoby typowym romansidłem. Kolejnym wyzwaniem miało być wykreowanie pasywnej głównej bohaterki i to mi się niestety nie udało. Brice miała być właśnie taką zimną suką, pedantką, nadmiernie przeświadczoną o swej wartości, a z drugiej strony smutną i oderwaną od rzeczywistości. Średniowiecze miało ją stłamsić i zrobić z niej słabą, potulną kobietę. No i niestety, nawet nie wiem w której chwili, postać zaczęła żyć swoim życiem i wyszła z niej okropna złośnica, która niczym kosa trafiła na kamień, jakim jest właśnie mężczyzna z obrazu. Pomimo, że nie osiągnęłam efektu, jaki sobie zaplanowałam, to odkryłam, że lubię takie klimaty i obecne obracam się w epoce piractwa, a że lubię eksperymenty, to w planach mam jeszcze apokalipsę.
OdpowiedzUsuńMuszę przyznać, że ja również jakoś lepiej odnajduję się na blogu niż na wattpadzie. Tu jest bardziej kameralnie i przytulnie. Wattpad pozostawia wiele do życzenia, jest niczym przysłowiowy stóg siana, w którym odnalezienie wartościowego tekst jest dość trudne. Blog jest jak taki mały, własny kącik kontra akademik, w którym jak wiadomo zawsze sporo się dzieje i nie zawsze jest to coś fajnego. Dziękuję za odwiedziny i komentarz :)