Rozdział 2
Zwierz
Wpatrywał się w dziewczynę z
niedowierzaniem. Zachowywała się dziwnie. Stała naprzeciw niego i nie lękając
się, bezczelnie patrzyła mu w oczy. Wydawała się być zaskoczona tym wszystkim
co działo się obok, tak jakby było to dla niej rzeczą niepojętą. Jednak nie
było w jej oczach lęku, jednie niewielki niepokój. Kim była ta dziewczyna? Czy
mogła go zadziwić jeszcze bardziej?
–
Panie, kilku zbiegło. – Usłyszał krzyk jednego z dowódców i spojrzał w jego
stronę.
Za
jego wzrokiem podążyły oczy dziewczyny i w tym momencie stało się coś, co
kompletnie zbiło go z tropu. Dziewczyna zaczęła przeraźliwie wrzeszczeć i bez
zastanowienia odwróciła się z powrotem w jego stronę i puściła pędem, a
następnie wtuliła w niego, sprawiając, że zamarł czując jej drobne ciało przy
swoim. Nie zdziwiło go to, że wrzeszczała na widok MacMillana. W tej chwil nie
budził zachwytu swym wyglądem. Okoliczności nie były sprzyjające jak i cała ta
sytuacja. Jednak kobiety krzyczały zazwyczaj z innych powodów w jego obecności
i powodem nigdy nie był strach. Nawet teraz prezentował się o niebo lepiej niż
pozostali mężczyźni. W tym momencie, kompletnie zaskoczony zastanawiał się,
dlaczego dziewczyna podbiegła wprost do niego i bezpardonowo wtuliła się w
zupełnie nieznanego mężczyznę, ociekającego krwią z obnażoną piersią i mieczem
w dłoni?
–
Musimy zadzwonić na policję. – Usłyszał jej przejęty głos i pomyślał, że jest
obłąkana. Inaczej nie mógł przecież tego wytłumaczyć. – Masz komórkę?
Tak,
teraz miał już pewność, że jest szalona. Ale co takiego miał z nią zrobić?
Zabić?
* * *
Gdy
odzyskała przytomność poczuła ból zanim jeszcze otworzyła oczy. Podłoga, na
której leżała, była nierówna i sprawiała wrażenie lepkiej. Docierający do jej
nozdrzy zapach pleśni sprawił, że miała odruch wymiotny. Przez moment leżała
zastanawiając się co się wydarzyło. W głowie miała zupełną pustkę i czuła jakąś
trudną do zidentyfikowania ekscytację.
–
Co się dzieje? – szepnęła sama do siebie i uchyliła powieki.
W
trudem przekręciła się z boku na wznak. Gdzie była i co to wszystko miało
znaczyć? Wokoło panowała ciemność. Przez chwilę leżała spokojnie,
przyzwyczajając wzrok do warunków, w jakich się znalazła. Po jakimś czasie
rozróżniała już jakieś kształty. W pomieszczeniu nie było żadnych okien, a
niewielkie świetliki umieszczone tuż nad sufitem nie dawały prawie żadnego
oświetlenia. Bardzo szybko zorientowała się, że jest noc. Dość chłodna noc,
pomyślała i zadrżała. Co się działo? Do jej uszu docierał jakiś dziwny dźwięk.
Nie był monotonny, był wręcz bardzo nieskoordynowany. Odgłosy przypomniały
jakieś uderzenia, a ona nie potrafiła do niczego tego przyrównać. Po jakimś
czasie zaczęły docierać do niej również krzyki, co trochę ją zaniepokoiło, choć
w głównej mierze była zaciekawiona tym, co takiego je powoduje. Niezgrabnie
podniosła się z ziemi i wytarła dłonie o spodnie. Zrobiła krok w przód, co sprawiło,
że zakręciło jej się w głowie jednak szybko to opanowała i ruszyła w stronę
wyjścia.
Pchnęła
drzwi, które ledwie trzymały się w zawiasach. Trudno zresztą było nazwać to
zawiasami. Przytrzymywały je jakieś poskręcane z zaschniętych roślin prowizoryczne
sznury. Gdy wyszła na zewnątrz od razu odkryła, co było powodem tego hałasu.
Patrząc bezmyślnie na bijących się kilka metrów przed nią dwóch mężczyzn,
uśmiechnęła się głupio. Czy to były jakieś żarty? Ok. powinna teraz wrócić do
środka, położyć się na tej śmierdzącej podłodze, zamknąć oczy i gdy je ponownie
otworzy być znowu…
–
Taras – szepnęła sama do siebie. Wspomnienia zaczęły na powrót gwałtownie
napływać do jej głowy. – Muszę jak najszybciej dostać się do galerii. Obraz!
Ponownie
spojrzała przed siebie i zamarła. Przecież to było jakieś szaleństwo.
–
Co tu się do jasnej cholery dzieje? – szepnęła sama do siebie. To już nie były
żarty. To, co widziała przed sobą, zdecydowanie nie było normalne.
Była
noc i panowały ciemności, jednak palące się kilka metrów dalej budynki dawały
doskonały widok na pobojowisko, jakie miała przed sobą. Walczący mężczyźni,
których wokoło było więcej, trzymali w dłoniach miecze, tarcze i różnorodną
broń, jakiej nie widuje się na co dzień. Poubierani byli w jakieś dziwne stroje,
których teraz nie umiałaby nawet określić. Cali zakrwawieni, bili się, a ona
dopiero po krótkiej chwili zorientowała się, że wyglądało to aż nazbyt realnie.
Czyżby kręcili tu jakiś film?
Nie
wiedziała co zrobić. Rozejrzała się w poszukiwaniu kogoś z ekipy albo
jakiegokolwiek człowieka, który nie miałby na sobie kostiumu, ale nikogo nie
odnalazła. Gdy już zdecydowała się podejść do jednego z walczących aktorów, ku
swemu przerażeniu zobaczyła, że jego partner ściął mu głowę, która poturlała
się wprost pod jej nogi. Wycofała się przerażona, a mężczyzna rzuciwszy jej
jedynie przelotne spojrzenie odwrócił się i odbiegł w stronę gdzie walczyli
pozostali. Starała się wmówić sobie, że są to jedynie efekty specjalne, jednak
leżąca w niedalekiej odległości głowa wyglądała przerażająco realistycznie. W
tamtym momencie poczuła paraliżujący strach. Zupełnie nie rozpoznawała miejsca,
w którym była. Kilka budynków wyglądało bardzo podobnie, były wręcz takie same.
Niskie, drewniane, z jakąś słomianą strzechą. Teren był jej zupełnie nieznany i
zdecydowanie na pewno nie była w Nowym Jorku. Okolica wyglądała na jakieś
przedmieścia, a nawet wieś. W którą stronę miała odejść? Okropny hałas dobiegał
ze wszystkich miejsc. Szczęk metalu i wrzaski mężczyzn, gdzieś w oddali jakieś
lamenty i krzyki kobiet. Co tu się cholera jasna działo? Musiała coś zrobić.
Ale co?
Jej
rozmyślania przerwała jakiś dziki wrzask, a gdy odwróciła się w stronę skąd
dochodził ujrzała pędzącego rumaka, na którym siedział jakiś mężczyzna. Zwierzę
zbliżało się w jej stronę bardzo szybko. Widziała chrapy konia, z których przy
wydechach wydobywało się wyglądające jak mgła powietrze. Widok był imponujący.
Brice jak urzeczona przyglądała się zwierzęciu i nie zastanawiając się wcale
nad tym, co robi, ruszyła w stronę konia. Świadoma niebezpieczeństwa nie
myślała o nim. W którymś momencie przemieściła się wzrokiem na siedzącego na
koniu mężczyznę i wstrzymała oddech. Znała go. To wydawało się być
nieprawdopodobne, ale na rumaku siedział mężczyzna z obrazu. Wszędzie poznałaby
tę twarz. Była tego absolutnie pewna, choć z drugiej strony było to przecież
niedorzeczne. Jechał w jej stronę z uniesionym mieczem, a jego mina jasno
mówiła jej, że powinna zrobić w tył zwrot i wziąć nogi za pas. Ale nie mogła
tego zrobić, nogi dosłownie wrosły jej w ziemię. Właściwie było jeszcze gorzej.
Nie mogąc się powstrzymać zrobiła kilka kroków do przodu, kierując się w stronę
jeźdźca, który wpatrując się w to, co robiła, w którymś momencie zwolnił, a gdy
był już blisko niej, zwinnie zeskoczył ze zwierzęcia i stanął wprost przed nią.
Był ogromny. Potężny i o wiele wyższy od niej oraz imponująco szeroki w barach.
Wyglądał niesamowicie, gdy tak stał przed nią i przypatrywał się jej z gniewem
w oczach.
–
Kim jesteś?! – wrzasnął, a ona przez chwilę skupiała się nad tym, co
powiedział.
Miał
tak kosmicznie zakręcony akcent, że trudno było jej się powstrzymać, aby się
nie roześmiać. Z drugiej strony barwa jego głosu sprawiła, że po jej karku
przebiegły dreszcze. Facet zdecydowanie miał coś w sobie. Pozostawało pytanie.
Kto to do diabła jest? Aktor? Statysta? Wyglądał jak żywcem wyjęty z obrazu.
Może to jakiś jego przodek? Connor mówił o siostrze, ale przecież mógł mieć
jeszcze brata. Pomyślała, że powinna go zapytać gdzie są i co się wokoło dzieje.
Jednak w momencie, gdy otworzyła usta, aby zadać pytanie, usłyszała gdzieś obok
krzyk i spojrzawszy tam ujrzała biegnącego w ich stronę mężczyznę. Miał na
sobie jakieś poszarpane ubranie, na które narzucona była skórzana kamizelka
podszyta od spodu futrem. Mężczyzna był wysoki i szczupły. Zupełnie zaskoczona
jego pojawieniem się, krzyknęła i zrobiła coś, co w tamtym momencie wydawało
się jej najodpowiedniejszym. Podbiegła do mężczyzny, którego twarz była jej
doskonale znana i wtuliła się w niego z całej siły. Odkrzyknął coś do
człowieka, który ponownie gdzieś odbiegł, a ona powoli odchyliła głowę w tył i
spróbowała zerknąć nieznajomemu w twarz, co było całkiem trudne, wziąwszy pod
uwagę jego wzrost i budowę ciała. W pewnym momencie coś do niej dotarło.
–
Jesteś ranny? – wyszeptała widząc, że jest cały zakrwawiony.
Musieli
coś zrobić, zawiadomić policję, wezwać pogotowie, straż pożarną. Jednak gdy
poprosiła o telefon facet zgłupiał. Złapał ją za ramię i szarpnięciem odsunął
od siebie.
–
Kim jesteś? – ponowił pytanie. Jego twarz wykrzywiała złość, a ona przełknęła
głośno ślinę.
–
Chyba pomyliłam piętra – palnęła głupio i odwróciła się chcąc odejść, ale facet
złapał ją za łokieć i przyciągnął ponownie do siebie.
–
Mów, kim jesteś, albo cię zabiję! – Usłyszała i w tym momencie pomyślała, że ta
krew, którą miał na sobie, wcale nie musi być jego. Ta myśl ją zmroziła.
–
Proszę mnie natychmiast puścić, w innym przypadku zawołam ochronę –
oświadczyła, a facet cofnął w tył głowę i gapił się w nią zaskoczony, jakby z
niedowierzaniem.
–
Co zawołasz? – wrzasnął niezrażony. – Mieszkasz tu?
–
Tak, w tamtej budzie po lewej, między tą po prawej – powiedziała poirytowana i
zaczęła gorączkowo rozmyślać, co zrobić i jak wydostać się z tej niefortunnej
sytuacji.
Krzyki
wokół nasilały się i paliło się coraz więcej budynków. Musiała jak najszybciej
kogoś powiadomić. Może to były jakieś zamieszki.
–
Jesteś cudzoziemką? – zapytał, a ona pomyślała, że sądząc z jego akcentu,
owszem, jest cudzoziemką.
–
Tak – krzyknęła i przerażona ujrzała za jego plecami biegnących w ich stronę
dwóch ludzi z uniesionymi w górę mieczami. – Uważaj! – wrzasnęła i poczuła jak
brutalnie odpycha ją od siebie.
Upadła
w błoto i od razu poderwała się na nogi. Widziała jak mężczyzna sprawnie wywija
mieczem, ale ku niemu biegło jeszcze kilku przeciwników i sytuacja wymykała się
nieco z pod kontroli. Nie wiedziała co robić i skąd sprowadzić pomoc, a nie
należała do osób, które lubią przyglądać się biernie w takich sytuacjach. Ale
co mogła zrobić? Jak mu pomóc? W tamtym
momencie nie zastanawiała się nawet nad tym, że on niekoniecznie tej pomocy
potrzebował.
W
pewnej chwili ujrzała jak jeden z walczących pada martwy na ziemię, a z jego
dłoni wypada miecz. Bez zastanowienia rzuciła się w stronę oręża i już za
moment jej dłonie obejmowały broń. Na tym jednak się skończyło. Mierząca ponad
metr zimna stal była zbyt masywna, aby potrafiła ją unieść wysoko w górę.
Męczyła się jeszcze przez moment próbując podnieść ostrze, ale było zbyt ciężkie.
Była tak tym poirytowana, że w którymś momencie zaczęła wrzeszczeć ze złości.
Po chwili patrzyła na czterech gapiących się na nią zaskoczonych mężczyzn,
którzy na moment zaniechali walki oszołomieni jej dziwacznym zachowaniem.
–
Co ty robisz? – krzyknął jej znajomy z obrazu, a ona pomyślała, że to musi być
jakiś chory sen.
–
Walczę! – wrzasnęła, i szarpnąwszy się gwałtownie do tyłu przy kolejnej próbie
podniesienia ciężkiego żelastwa, opadła tyłkiem w błoto, a na jego twarzy
ujrzała coraz więcej gniewu. – Przecież nie z tobą, do diabła! – dodała
wściekle.
Wszystko
było tak niedorzeczne, że nawet już się nad tym nie zastanawiała. Działała
instynktownie. Nawet nie pomyślała o tym, że przecież gdyby uniosła ten
cholerny miecz, to co takiego miała z nim zrobić? Zabijanie raczej nie było jej
mocną stroną, a na widok uniesionego przez nią miecza ci ludzie raczej by nie
uciekli. Patrzyła na walczących i w którymś momencie ujrzała jak jeden z nich
odskakuje w jej stronę i już za moment bezradnie obserwowała jak do jej szyi
zbliża się błyszczące ostrze, w którym doskonale odbijały się płomienie ognia
palącej się naprzeciw chaty. Stała jak sparaliżowana, nie mogąc się poruszyć.
Wszystkie odgłosy nagle gdzieś ucichły, a ona nie potrafiła zrobić nawet kroku,
aby ratować się przed wymierzonym ciosem. Gdy ostrze było już przy jej szyi
skrzyżowało się z innym, a ona ujrzała wściekłe spojrzenie swego wybawiciela i
pomyślała, że wolała jednak wzrok, jakim spoglądał na nią z płótna.
–
Wejdź do izby! – wrzasnął.
–
Do czego? – zapytała kompletnie zbita z topu.
Jakiej
izby? Przyjęć? Chciał jechać na pogotowie? Jednak zamiast odpowiedzi poczuła
jak łapie ją za ramię i szarpnięciem pchnął w stronę chaty z której wyszła.
–
Ale… – zaczęła, lecz nie pozwolił jej dokończyć tylko bezdusznie wepchał do
środka, po czym zamknął prowizoryczne drzwi, które ledwie się już trzymały w
pionie. – Bydlak! – wrzasnęła i chciała wyjść, ale ujrzawszy jego wściekłe
spojrzenie cofnęła się z powrotem do środka.
Kątem
oka ujrzała jak jeden z przeciwników gwałtownym cięciem przejechał po jego
ramieniu. Poczuła niepokój. Chciała wyjść i coś zrobić. Jakoś mu pomóc, ale gdy
tylko powzięła taką decyzję, coś ciężkiego upadło po drugiej stronie drzwi.
Naparła na nie z całej siły, lecz nie udało jej się ich otworzyć. Gdy ujrzała
wypływającą z pod nich krew, zamarła, a jej serce przyspieszyło. Widocznie rana
była zbyt poważna. Co teraz? Musiała jakoś się wydostać i sprowadzić pomoc.
Rozejrzała się wokoło. Nigdzie nie było okien i jedyna droga wyjścia była teraz
zatarasowana jego ciałem. Nie ruszał się, więc prawdopodobnie stracił
przytomność. Pomyślała, że może powinna zawołać o pomoc. Po namyśle jednak
stwierdziła, że krzykiem może sprowadzić zarówno pomoc, jak i ludzi, którzy z
nim walczyli. Kim właściwie oni byli? Bo przecież to nie film. Na własne oczy
widziała zabijanych ludzi. Właściwie on też zabijał, nawet bardzo się do tego
przykładał, ale zważywszy na okoliczności, można przyjąć, że była to jedynie
samoobrona. W zasadzie ona również miała w rękach miecz i całkiem prawdopodobne
było to, że gdyby jednak go uniosła, to równie dobrze mogłaby go również
opuścić na czyjąś głowę.
–
Boże, o czym ja myślę – szepnęła do siebie i ponownie naparła na drzwi.
Bezskutecznie. Usiadła pod nimi opierając się o nie plecami i nie myśląc już
nawet o tym, że siada w kałuży krwi. Teraz zastanawiała się jedynie nad tym,
jak wydostać się z tego cholernego pomieszczenia i coś zrobić. – Cokolwiek! –
krzyknęła i uderzyła ze złością głową w drzwi.
W
tym samym momencie usłyszała jakiś hałas i zanim cokolwiek zrobiła drzwi
otworzyły się, a ona upadła do tyłu. Podłoże było twarde, przez co jej głowa po
raz kolejny zaliczyła całkiem mocny cios. Zakręciło jej się w głowie i przez
chwilę leżała nieruchomo, próbując dojść do siebie.
–
Co się dzieje? – szepnęła i uchyliła powieki natrafiając wprost na jego
pałające gniewem oczy.
Przyklękał
nad nią na jednym kolanie i milcząc wpatrywał się w nią ze złością. Spojrzała w
bok i ujrzała martwy wzrok leżącego po jej prawej stronie człowieka. Więc to on
tarasował drzwi. Domyśliła się, że musiała być to sprawka tego faceta. Nie
chciał jej wypuścić.
–
Kim jesteś? – zapytał, a ona pomyślała, że dokładnie to samo pytanie chciałaby
zadać jemu.
* * *
Gdy
tylko zobaczył ją po raz pierwszy, pomyślał, że to jakaś kobieta, która
próbowała ratować się ucieczką przed jego ludźmi. Wziął zamach chcąc usunąć ją
z drogi. Zazwyczaj sam ten gest wystarczył i każdy ratował się ucieczką. Jednak
ta dziewczyna wcale nie uciekała. Wręcz przeciwnie, szła wprost pod końskie
kopyta, wpatrując się w zwierze z jakąś dziwną ekscytacją w oczach. Gdy jednak
spojrzała na niego zamarła, a on miał wrażenie, że wstrzymała oddech. Jednak
nie uciekła i nie cofnęła się nawet na krok, gdy zeskoczywszy z konia, stanął
wprost przed nią. Była dziwna. Ubrana w jakieś niecodzienne odzienie. Musiała
być uboga, ponieważ szata była skromna i miała dziwny krój. Od razu pomyślał,
że to cudzoziemka. Przez myśl mu przeszło, że być może trzymali ją tu w
niewoli. Ale przecież kobieta trzymana w niewoli nie stawałaby naprzeciw
uzbrojonego mężczyzny i nie patrzyła na niego tak wyzywająco. Mówiła w jego
języku, ale ten akcent upewnił go, że dziewczyna nie jest Szkotką. Była niska i
szczupła. Początkowo pomyślał, że może to dziecko, jednak ona patrzyła na niego
oczami dorosłej kobiety. Gdy pytał ją kim jest, ona mówiła same bzdury. Może to
szok albo po prostu była pomylona. Jednak coś go w niej intrygowało. Była taka
niecodzienna. Zupełnie inna niż wszystkie do tej pory spotkane przez niego
kobiety. Nie umiał tego sprecyzować. Po prostu inna.
Walka
dobiegała końca. Poradzili sobie całkiem nieźle, choć wielu poległo, było też
sporo rannych. Zupełnie nie spodziewał się tego, że ktoś jeszcze przeżył i
gdyby dziewczyna nie ostrzegła go, to prawdopodobnie skończyłoby się nie tak
jak sobie zaplanował. Kilku przeciwników pojawiło się nie wiadomo skąd. Walczył chaotycznie, nie mógł skupić się na potyczce,
ponieważ jego uwagę zaprzątała ta dziewczyna. Skąd się tu wzięła? Przyznała
się, że jest cudzoziemką, ale skąd pochodziła? Kim jest? Na samą myśl o niej czuł
jakąś dziwną irytację i wściekłość. Z jednej strony chciał, aby zachowywała się
normalnie, jak każda inna kobieta, a z drugiej strony zdawał sobie sprawę z tego,
że wtedy nawet by na nią nie spojrzał i być może dziewczyna byłaby już martwa. Najbardziej
zaskoczyła go w momencie, gdy zamiast uciekać próbowała podnieść miecz.
Wyglądała przy tym tak, jakby dziecko próbowało podnieść widły, które były zbyt
ciężkie i zbyt wielkie jak na jego możliwości. Z każdą chwilą, budziła w nim
coraz większą ciekawość. Nigdy wcześniej nie spotkał się z takim zachowaniem u
jakiejkolwiek niewiasty. I chociaż te właśnie zachowanie tak bardzo go
fascynowało, to równocześnie właśnie ono niesamowicie go irytowało i budziło
jego złość. Nie mógł pozwolić żeby ją zabili zanim się z nią nie rozmówi i
uratował ją kosztem swego biodra, które drasnął nożem jeden z przeciwników.
Drugą ranę zobaczyła, a jej reakcja rozdrażniła go i po części rozśmieszyła.
Chciała go obronić? Czy ona zdawała sobie sprawę, z kim ma do czynienia?
Przyglądał
się jej, gdy leżała na ziemi i pomyślał, że jest całkiem ładna. Miała duże
niebieskie oczy i długie włosy, chociaż teraz były niesamowicie potargane. Nie
była pięknością, ale miała w sobie coś pociągającego. Jej magnetyzujące
spojrzenie nie pozwalało mu oderwać od siebie wzroku.
–
Kim…
–
Mam na imię Brice – powiedziała.
–
Brices?
–
Nie. Brice – szepnęła unosząc się na łokciach. – Brice Pinard.
–
Jesteś Francuzką? – dociekał.
–
Nie – zaprzeczyła i podniosła się do pozycji siedzącej. – Jestem Amerykanką.
–
Kim?
–
Amerykanką – powtórzyła ze złością, a on złapał ją za ramię i szarpiąc postawił
na nogi. – Zostaw mnie w spokoju – warknęła.
–
Co tu robisz? Trzymano cię w niewoli? – zapytał, a ona spojrzała na niego jak
na wariata.
–
Mam nadzieję, że to tylko głupi sen, a jutro obudzę się i popatrzę sobie na
ciebie umieszczonego w bezpiecznej ramie obrazu – powiedziała i zobaczyła
pałające gniewem oczy, którymi teraz przewiercał ją na wylot, a w których
ujrzała coś jeszcze.
Przełykając
głośno ślinę cofnęła się kilka kroków w tył i weszła do pomieszczenia. W tamtej
chwili starała się jakoś opanować, ale tak naprawdę to sama nie wiedziała,
czego chciała. Krok za krokiem, szedł równym tempem tuż za nią, patrząc na nią
nieustępliwie. Jej serce przyspieszyło, a myśli szalały chaotycznie w jej
głowie. Chciała o coś go zapytać, coś mu powiedzieć, ale nie mogła wydobyć z
siebie głosu. Wszystko szalało, a ona nie umiała logicznie poskładać myśli.
Wycofywała się tyłem aż w którymś momencie na coś natrafiła, co było oczywiście
do przewidzenia, przecież była w niewielkim pomieszczeniu. Po chwili
zorientowała się, że był to jakiś mebel. Coś, co wyglądało jak stół albo wysoki
stołek. Mężczyzna stał tuż przed nią i wpatrywał się w nią dziwnie drapieżnym
wzrokiem. Spróbowała go wyminąć, ale przytrzymał ją mocnym chwytem za ramię.
–
Śpieszę się – powiedziała, starając się, aby jej głos zabrzmiał hardo.
–
Gdzie?
–
Na autobus – wyszeptała, ubliżając sobie w myślach za te wszystkie głupie
teksty. – Słuchaj, nie wiem, kim ty do licha jesteś i co tu się dzieje. Jeżeli
myślisz, że pójdę z tym na policję to się mylisz. Nie obchodzi mnie, co tu…
–
Nie wiesz kim jestem? – Usłyszała i pomyślała, że facet brzmi jakby to, że go
nie zna było dla niego dziwne.
–
Trudno to wytłumaczyć – powiedziała zastanawiając się co takiego ma mówić, bo
przecież z drugiej strony był jej w jakiś sposób znany. – Bo widzisz, mam zająć
się obrazem, na którym namalowany jest facet, który wygląda tak jak ty, ale ten
obraz pochodzi z… – cholera, skąd właściwie pochodził ten obraz? – To znaczy,
nie wiadomo dokładnie, z którego jest roku, ale prawdopodobnie pochodzi ze
Szkocji i sądząc po twoim akcencie, to całkiem prawdopodobne jest, że i ty
jesteś Szkotem i…
–
Milcz! – wrzasnął w pewnym momencie, a ona podskoczyła przestraszona. – Czy
drwisz ze mnie?
–
Jeżeli wpierw każesz mi milczeć, to nie zadawaj mi zaraz potem pytań –
powiedziała chłodno. – Wcale z ciebie nie drwię. Prawdę mówiąc bardzo
chciałabym się czegoś od ciebie dowiedzieć, bo nie mam zielonego pojęcia gdzie
jestem i co tu się dzieje. Nie wiem nawet, kim jesteś i jak się nazywasz,
pomimo, że dobrze znam twoją twarz – powiedziała drżącym głosem.
Była
coraz bardziej przerażona. Wcześniejsza adrenalina, która towarzyszyła jej
podczas potyczki, jakiej była świadkiem, a można by nawet zaryzykować
stwierdzenie, że brała w niej udział, teraz zdążyła już opaść, a Brice marzyła
tylko o tym żeby jak najszybciej uzyskać informacje i odzyskać kontrolę nad
sytuacją oraz poczuć się bezpiecznie. Problem jednak tkwił w tym, że ona wcale
nie czuła niebezpieczeństwa będąc w towarzystwie tego barbarzyńskiego
mężczyzny, którego wygląd sam w sobie w jakiś sposób budził lęk. Starała się
nie dociekać jak i dlaczego, ale mężczyzna miał na sobie jedynie płócienną,
rozerwaną na piersi koszulę, której koloru nie można byłoby nawet ustalić i
powodem tego nie były panujące wokół ciemności. Jedynym oświetleniem były
płomienie palących się wokoło budynków, których łuna wpadała do pomieszczenia
przez wejście, którego nie chroniły już drzwi.
–
Jesteś Szkotem, prawda? – zapytała cicho i patrząc w jego twarz ujrzała jak
mruży groźnie oczy.
–
To ja zadaję pytania – powiedział, a ona ledwie powstrzymała się przed tym, aby
nie odpowiedzieć mu w tym samym tonie. – Jesteś w Szkocji. Jeżeli chcesz
zachować życie, to powiedź mi natychmiast skąd cię uprowadzono?
–
Że co proszę? – Teraz dotarło do niej, że tak naprawdę to przecież nie miała
pojęcia jakie miał zamiary. Przed chwilą widziała jak zabijał, a teraz z jego
ust padła groźba skierowana w jej stronę. – Nikt mnie nie uprowadził –
oświadczyła, zastanawiając się gorączkowo jak wybrnąć z tej sytuacji. – Zaraz,
czy ty przed chwilą powiedziałeś… Gdzie jesteśmy? W Szkocji?
–
Tak kobieto! – wrzasnął, a ona po raz już któryś poczuła wściekłość. – Skąd cię
porwano?
–
Nie porwano mnie do jasnej cholery – krzyknęła i chciała mu się wyrwać, ale
umocnił jedynie chwyt, zupełnie jej to uniemożliwiając.
–
Czemuś więc kłamała? – Usłyszała i spojrzała na niego z niemym pytaniem w
oczach. – Rzekłaś, że jesteś cudzoziemką.
–
Ponieważ jestem nią, ale nikt mnie nie uprowadził, nikt mnie nie trzymał w
niewoli i nie dam sobie wmówić, że jestem w Szkocji – powiedziała chłodno,
wytrzymując jego natarczywy wzrok.
To
musiał być jakiś chory sen. Cholerny koszmar, bo przecież to, co mówił, nie
mogło być prawdą, jednak facet był bardzo przekonywujący. Na domiar złego
patrzył na nią w taki sposób, że czuła jakieś dziwne drżenie na całym ciele.
Nie mogła się oszukiwać, był cholernie przystojny pomimo całego tego
prymitywnego obejścia i prostackiego zachowania. Było w nim coś zwierzęcego, co
cholernie ją kręciło. I ten jego wzrok. Drapieżny, natarczywy, prymitywny.
–
Co tu robisz? – Usłyszała i westchnęła bezradnie.
‒
Prowadzę z tobą bardzo pasjonującą dyskusję ‒ mruknęła pod nosem.
–
Skąd się tu wzięłaś? ‒ kontynuował.
–
Nie wiem – szepnęła drżącym głosem. Wszystko powoli zaczynało ją przerastać i
resztka opanowania topniała niczym wiosenny śnieg. – Nie mam nawet pojęcia co
się tu dzieje i kim oni są i dlaczego.. – Nie wiedziała co mówić. – Dlaczego
oni się… dlaczego nas… co tu się dzieje? – zapytała w pewnym momencie i
spojrzała na niego bezradnie. – Powiedz mi kim jesteś? Jak się nazywasz i…
–
Blane. – Usłyszała i zadrżała – Blane MacLeod.
–
Blane – powtórzyła za nim i zobaczyła jakieś dziwne błyski w jego oczach, które
pojawiały się w nich, gdy słyszał jak szeptała jego imię.
* * *
Nie
miał pojęcia, co zrobić z dziewczyną. Sytuacja przedstawiała się tak, że
właśnie stoczył bitwę z wrogim klanem i odniósł kolejne zwycięstwo. Jego ludzie
w tym właśnie momencie dobijali konających przeciwników i palili wioskę.
Powinien być tam teraz z nimi i przemówić do nich. Powinien sprawdzić, jakie
ponieśli straty oraz dowiedzieć się jak to się stało, że dali się tak zaskoczyć
wrogowi. Powinien też wsiąść na konia i pogalopować do zamku, aby ktoś opatrzył
jego rany. Zamiast tego stał z jakąś cudzoziemską dziewczyną zadając jej wciąż
te same pytania i zamiast ukarać ją za jej nieposłuszeństwo, to nadal marnował
na nią czas. W ten sposób dowiedział się od niej jedynie tyle, że nie jest
Szkotką i ma na imię Brice. To jednak mu nie wystarczyło.
–
Jesteś ranny? – Usłyszał i poczuł złość. Jakim prawem śmiała mu to wytykać?
Otworzył
usta chcąc na nią nawrzeszczeć, ale gdy spojrzał w jej zatroskane oczy, zamarł.
Co miał z nią teraz zrobić? Zabić? Nie była przecież jego sprzymierzeńcem,
jednak nie była też wrogiem. Więc co z nią uczynić? Pozostawić tu aż ludzie
wrogiego klanu powrócą i ponownie wezmą ją w niewolę? Z dwojga złego pomyślał,
że lepiej dla niej będzie, gdy zginie z jego ręki. Zjechał wzrokiem w dół jej
ciała i pomyślał, że po tak wyczerpującej walce powinien jakoś uprzyjemnić
sobie czas, a przecież dziewczyna i tak niedługo będzie już martwa. Objął ją w
pasie i uniósłszy posadził na stole. Krzyknęła zaskoczona i po raz kolejny
zrobiła coś, co go zaskoczyło. Objęła go i wtuliła się w niego. Czuł jej
przyspieszony oddech, a nawet bicie jej serca i dopadły go wątpliwości. Może
nie powinien jej zabijać? Niech ktoś inny to zrobi. On po prostu…
–
Blane… – Usłyszał jej szept i poczuł dreszcze.
Dlaczego
sobie na to pozwalał? Dlaczego zgadzał się na to, aby ona zwracała się do niego
po imieniu? Kim ona była? Jakąś dziewką z zagranicznej wsi? Z drugiej strony
nie zachowywała się jak zwykła dziewczyna. Może była szlachcianką? W tym
momencie jednak nieważne było kim była, liczyło się jedynie to, co on chciał z nią
zrobić. Ignorując jej szepty jednym szarpnięciem rozerwał materiał jej bluzki i
zdarłszy ją z niej, położył dłonie na jej piersiach. Miała gładką skórę i
pachniała tak inaczej, że aż zakręciło mu się w głowie. Zupełnie się zatracił,
zapominając już o swych ludziach, których pokrzykiwania dochodziły z zewnątrz.
Dziewczyna zamarła, a później szarpnęła się nieco w tył robiąc sobie wolną
przestrzeń i wziąwszy duży zamach uderzała go z całej siły w twarz. Odepchnął
ją od siebie i zupełnie zaskoczony wpatrywał się w nią. Nie wierzył w to, co
się działo. Uderzyła go. Uderzyła go w twarz.
–
Zabiję cię – wysyczał, wpatrując się w nią z wściekłością, taką samą widząc na
jej obliczu.
Patrzyli
na siebie, stojąc kilka kroków przed sobą i oboje owładnięci byli pasją.
Pomyślał, że jedyne, na co teraz ma ochotę, to rozgnieść ją jak robaka. Jednak
zmienił zdanie, gdy tylko poczuł jak zarzuca mu ręce na szyję, a za chwilę jej
usta szukały jego ust.
* * *
W
pierwszym momencie, gdy zdarł z niej ubranie osłupiała, później działała już
instynktownie i nie miała wpływu na to, co robiła. Trudno powiedzieć czy
wymierzony cios zabolał bardziej ją czy jego. Fizycznie było to dla niego
niczym lekki kuksaniec, jednak świadomość tego, że kobieta podniosła na niego
rękę była niczym najcięższy z ciosów. Widziała w jego wzroku ogromną
wściekłość. Chęć mordu tak potężną, że przez moment poczuła strach. Jednak
wpatrując się w niego trudno było nie czuć też czegoś innego. Nabuzowany
adrenaliną aż kipiał wewnętrzną pasją i być może nawet nie odczytywał tego tak
jak widziała to ona. Czarne, długie włosy opadały na część jego twarzy,
zakrywając czarne jak smoła źrenice patrzących na nią oczu. Ciężko oddychając
nie spuszczał z niej wzroku. Ujrzała jak jego lewa górna warga uniosła się
lekko niczym u wilka szczerzącego kły nad swą ofiarą. Usłyszała groźny pomruk i
jedyne co teraz czuła, to… pragnęła go. Nie myśląc wcale o tym co robi, tak po
prostu rzuciła się na niego i zaczęła całować. Przestała myśleć, przestała
kalkulować i starać się cokolwiek zrozumieć. W tym momencie robiła to, co
chciała, brała to, czego pragnęła. Początkowo był zaskoczony. Miała wrażenie,
że nawet cofnął się lekko w tył. Zamarł, lecz nie trwało to długo. Jego dłonie
ponownie wylądowały na jej ciele, a ona westchnęła, co sprawiło, że wstąpiło w
niego jakieś szaleństwo. Czego się spodziewała? Romantycznego numerku w
wilgotnym zatęchłym pomieszczeniu, przed którym leżały zwłoki jakiegoś
człowieka zabitego przez faceta, który teraz brutalnie się do nie dobierał? Był
gwałtowny, nie miał w sobie ani odrobiny delikatności, każdym ruchem sprawiał
jej ból. Początkowo nie zwracała na to uwagi, lecz po jakimś czasie nie mogła
już tego ignorować. Natarczywie całował jej twarz i przestało to być śmieszne.
Miała wrażenie, że chce ją połknąć. Jego pocałunki wcale nie były takie, jakich
pragnęła.
–
Proszę – szepnęła próbując go odepchnąć. – Przestań.
Jednak
jej protesty zupełnie do niego nie trafiały. Nawet nie słuchał tego co do niego
mówi, nie zwracał na nią uwagi, a ona pomyślała, że sama jest sobie winna, bo to
przecież ona rzuciła się na niego. Teraz próbowała wszystko jakoś powstrzymać.
Zaczęła się szarpać, gdy poczuła jak stara się zerwać z niej resztkę odzieży. W
tym momencie była wdzięczna losowi za to, że miała na sobie obcisłe spodnie, a
on zupełnie zgłupiał napotkawszy tak prozaiczną przeszkodę. Wyrywała mu się,
lecz była bezsilna przy tak rosłym mężczyźnie, którym zawładnęła prymitywna
żądza.
W
pewnej chwili zupełnie poirytowany jej protestami i problemami z ubraniem,
które miała na sobie, odwrócił ją gwałtownie od siebie i jednym zwinnym ruchem
przyparł do blatu stołu, napierając swym ciałem na jej pośladki, jedną dłonią
przygwoździł ją do drewnianej, zatęchłej powierzchni. Tego się nie spodziewała.
Brak jakiegokolwiek ruchu sprawił, że ogarnęła ją panika. Ten bydlak chciał ją
zgwałcić. Zaczęła szarpać całym ciałem, nie zważając uwagi na to, że ociera się
boleśnie o szorstkie, źle oheblowane drewno. Lecz on z taką siłą dociskał ją do
stołu, że jej ruchy ograniczone były praktycznie do zera. Nie mogła się
poruszać. Czuła jego dłoń szarpiącą jej ubranie i zaczęła wrzeszczeć. Była
zrozpaczona i czuła taką wściekłość, że miała ochotę po prostu wydostać się z
pod niego, dopaść do jego miecza i przeszyć go nim na wylot. Z jej oczu pociekły
łzy. Co teraz miała zrobić? On nawet jej nie słuchał. W momencie, gdy usłyszała
dźwięk rozdzieranego materiału, zamarła. Stało się to, czego obawiała się
najbardziej. Ale nie mogła tak po prostu pozwolić się zgwałcić jakiemuś
prymitywnemu bydlakowi. Zaczęła szarpać się i wić nie przejmując się zupełnie
tym, że jej nagie ciało miało już teraz wiele otarć po spotkaniu z szorstkim
drewnem. Ból był mniejszym uszczerbkiem, od tego, jakim byłoby upokorzenie,
które chciał jej zafundować. Poczuła jak rozsuwa jej nogi i blokuje swymi. To
się naprawdę działo? Nie mogła na to pozwolić.
–
Ty bydlaku – wrzasnęła i zaczęła się wyrywać jeszcze zacieklej, lecz na nic się
to zdało.
Czuła
ból w całym ciele, jednak nie zamierzała rezygnować. Poczuła jego dłoń między
swymi udami i zawyła z bezradności.
–
Milcz – warknął, lekko się nad nią pochylając. Ale ona nie miała zamiaru
milczeć.
–
Blane! – wrzasnęła, a on zamarł w pół ruchu. – Blane MacLeod, ty tchórzu! –
rozdarła się na całe gardło. – Miej odwagę patrzeć mi w twarz, gdy mnie
gwałcisz, ty cholerny tchórzu!
Poczuła
jak odsuwa się od niej, ale jeżeli myślała, że to koniec to myliła się. Złapał
ją za włosy i szarpnął do tyłu podrywając do pozycji stojącej. Zrobił to tak
gwałtownie, że nawet nie zauważyła, kiedy odwrócił ją przodem do siebie.
Patrzył na nią wściekłym spojrzeniem, a ona ledwie oddychała, lecz nie
spuszczała z niego wzroku. Jej oczy również rzucały gromy, a on nie odnalazł w
nich ani odrobiny lęku.
Nawet
nie zdawał sobie sprawy, w którym momencie coś w niego wstąpiło. Ta dziewczyna
była taka inna. Pociągało go w niej to, że była brawurowa, odważna i nie lękała
się go. Gdy zaczęła go całować chciał już potem tylko jednego. Chciał po prostu
ją posiąść. Za cenę wszystkiego. I stałoby się tak. Przecież była tylko kobietą,
taką samą jak wiele innych, które miał. Ale czy na pewno? Opamiętanie przyszło,
gdy nazwała go tchórzem. Była to chyba najgorsza potwarz, jakiej doznał od
kobiety.
–
Nikt nigdy nie nazywał mnie bezkarnie tchórzem – wysyczał z nienawiścią,
przyciągając jej twarz do siebie.
–
Zawsze musi być ten pierwszy raz, Blane – powiedziała, a on ponownie szarpnął
ją boleśnie za włosy, na co ona nie była mu dłużna i gdy tylko znalazł się w
zasięgu jej dłoni przeorała mu paznokciami policzek. Wiedziała jedno. Będzie
broniła się do ostatniego oddechu. W końcu to ona miała na sobie spodnie, a on
spódnicę.
–
Jak śmiesz tak do mnie mówić – wrzasnął, a ona przymknęła oczy, spłoszona jego
krzykiem, ale za moment ponownie je otworzyła.
–
Jeżeli chcesz mnie zgwałcić, to patrz mi w oczy – wysyczała nienawistnie. –
Jeżeli chcesz mnie zabić, to też patrz mi w oczy, Blane – zakończyła dobitnie.
Jego
twarz nie mówiła jej niczego, bo przecież nienawiść i złość widziała na niej
już w pierwszym momencie, gdy tylko go ujrzała. Nie miała pojęcia co ma zamiar
teraz zrobić. A spodziewała się już wszystkiego.
–
Ja cię nie zabiję, Brice. – Usłyszała mimowolnie i zadrżała. Zamrugała oczyma i
wcale nie było to powodem jakiejś szalonej radości. Wręcz przeciwnie, teraz była
wściekła.
Odrzucił
ją gwałtownie na ziemię i rzuciwszy ledwie krótkie spojrzenie odwrócił się i
odszedł. Upadek był bolesny. Gdy leżała już na
twardej glebie dopiero teraz odczuwała skutki jego czynów. Co miała
zrobić? Jakie miała alternatywy? Czy naprawdę była w Szkocji? Jak się tu
znalazła? I co tu się właściwie działo? Ci ludzie i ta walka. To było takie
nierealne. No i on, Blane MacLeod, do którego poczuła w którymś momencie
zwierzęce pożądanie, a zaraz później on sprowadził ją boleśnie na ziemię.
–
Skurwiel – wyszeptała ze złością i usłyszała jakieś głosy przed budynkiem.
Poczuła
lęk. Kto to mógł być? Czy jacyś ludzie, którzy mogliby udzielić jej pomocy, czy
może ci, którzy zabijali się jeszcze przed chwilą przed budynkiem, w którym
teraz bezradnie leżała? W pewnej chwili usłyszała Blane'a i w jakiś przedziwny
sposób poczuła ulgę.
–
Część ludzi już ruszyła, panie – mówił jakiś męski głos, którego nie znała. –
Czy mam sprowadzić ich z powrotem?
–
Nie trzeba. Zbierz resztę i wracaj na zamek.
–
Tak panie. Coś jeszcze?
–
Spal resztę chat. – Usłyszała. – Zacznij od tej. – Nie
mogła być tego pewna, ale czuła, że to właśnie miejsce, w którym była, wskazał.
Poczuła żal. Chyba liczyła na jakiś cholerny cud i że jednak nie będzie takim
zwierzęciem. Że okaże, choć cień litości. Pokaże, że może coś jednak…
–
Tak Blane, ty mnie nie zabijesz – szepnęła z goryczą, zamykając oczy.
Ból
był coraz większy. Gdy traciła przytomność słyszała tętent kopyt odjeżdżającego
konia, a do jej nozdrzy docierał zapach palonego siana.
Po
raz pierwszy zdarzyło się mu, że tak po prostu wsiadł na konia i samotnie
odjechał z pola walki. Wiedział jednak, że gdyby teraz pokazał się swoim
ludziom, to nie umiałby ukryć wzburzenia. A przecież powinien radować się
zwycięstwem. Zamiast tego był rozsierdzony niczym byk na arenie, na widok
czerwonej płachty torreadora. Dziewczyna tak bardzo wyprowadziła go z
równowagi, że nie umiał pozbierać swych myśli. Ta jej zuchwałość oraz
zaciekłość, z jaką walczyła, gdy próbował…
–
Głupia dziewka – wrzasnął i silniej zaciął konia, by po chwili nieco zwolnić.
Broniła
się tak zapamiętale, że miał wrażenie, iż prędzej zabiłaby się niźli pozwoliła
posiąść. Nie miał w zwyczaju gwałcić kobiet podczas bitew. Jego ludziom czasem
się to zdarzało, jednak on wyznawał zasadę, że na wojnie walczy, w łożu zaś
daje kobiecie rozkosz. Gdy ta dziewczyna zaczęła się tak szarpać wzbudziła w
nim jeszcze większą pasję. Chciała go, a za moment już nie chciała, głupia
kobieta, nawet nie wiedziała, co straciła. Bo przecież mógł uczynić, aby przed
śmiercią zaznała trochę rozkoszy. Może nawet wtedy nie zabiłby jej i pozwolił
ujść z życiem. Ale nie po tym wszystkim. Uderzyła go i nazwała tchórzem. Na
samą myśl targnął nim gniew i boleśnie spiął konia, który prawie stanął dęba
zaskoczony nagłą złością swego pana.
Ślad,
jaki pozostawiły po sobie paznokcie dziewczyny, palił niczym rana zadana
gorącym żelazem. Nie mógł pozwolić, aby uszło jej to na sucho. Mogła przecież
zbiec i ujść z życiem, a on chciał, aby zapłaciła za swe czyny. Zawrócił konia
i pogalopował z powrotem. Chciał patrzeć jak pali się żywcem, chciał słyszeć
jej krzyki. Gnał niczym szaleniec, na złamanie karku, jakby od tego wszystko
zależało. Dotarł na miejsce bardzo szybko. Chata stała już cała w płomieniach,
ale dziewczyny nie było słychać. Czyżby uciekła? Musiał to sprawdzić, musiał
mieć pewność, że ona zginie. Zeskoczył z konia i ruszył w stronę budynku, który
lada moment mógł się zawalić. Bez zawahania wbiegł do środka osłaniając głowę,
unosząc nad nią swą rękę. W chacie było już pełno dymu, a płomienie wydawały
się być dosłownie wszędzie.
–
Brice! – wrzasnął na całe gardło i zaczął się dusić dymem, który dostał się do
jego przełyku.
Zbiegła,
pomyślał i już chciał wyjść, gdy zamajaczyła mu jej sylwetka. Dlaczego nie
uciekała? Przecież mogła choćby spróbować. Była cała, gdy ją zostawiał. Ta
zapalczywa wojowniczka tak po prostu nie mogła się poddać. Czyżby śmierć w
płomieniach była jej milszą niźli rozkosz, jakiej mogłaby z nim zaznać? Poczuł
wściekłość i podszedłszy do niej szybkim krokiem, uniósł ją i ruszył w stronę
wyjścia. Wybiegł w ostatniej chwili zanim osłabione sklepienie runęło wraz z
całą konstrukcją chaty, grzebiąc domostwo.
Gdy
szedł w stronę swego konia jego nozdrza przy każdym oddechu nadawały jego
twarzy groteskowy widok. Czarne, długie włosy z każdym krokiem unosiły się i
opadały zasłaniając i odsłaniając gniew, jaki widniał na jego obliczu.
Przerzucił ją bezpardonowo przez grzbiet konia, a następnie sam zwinnie na
niego wskoczył i pognał wprost do zamku. Przez drogę starał się nie myśleć o
tym, co robi, bo przecież zawrócił jedynie z zamiarem dopilnowania, aby
zginęła, a zamiast tego wyniósł ją z płomieni, ratując w ten sposób jej życie.
–
Była nieprzytomna – wyszeptał pod nosem. – Musi być świadoma, gdy będzie
umierała – starał się usprawiedliwić sam przed sobą swój czyn, którego nie
umiał wytłumaczyć.
Zagłuszał
wspomnienie ulgi, jaką poczuł, gdy jej nie zastał w chacie, a zaraz później
niepokoju na widok jej, leżącej bezwładnie na twardym klepisku w tym samym
miejscu gdzie ją porzucił. Do zamku dojechał dość szybko, chociaż miał do
pokonania odległą drogę. Niepokoiło go, że dziewczyna nie dawała żadnych oznak
życia, a przecież chciał sprawić, aby przed śmiercią jeszcze cierpiała. Nie
mógł tak po prostu puścić jej płazem tej zniewagi, jakiej się dopuściła
względem niego. Jakaś cudzoziemska przybłęda śmiała nazwać go tchórzem i
podniosła na niego rękę? Będzie żałowała, że to zrobiła, już on tego dopilnuje.
Z rozpędem wjechał na dziedziniec gwałtownie zaciągając lejce. Stojący na
kamiennym bruku mężczyźni rozpierzchli się we wszystkie strony przyzwyczajeni
do gwałtowności swego pana.
–
Zwierz powrócił. – Usłyszał gdzieś z boku, a na jego twarzy pojawił się
złowrogi grymas.
Dobrze
wiedział, że tak go nazywano, choć lękali się tak do niego zwracać wprost. Nie
reagował na to i było mu to obojętne. Nie traktował tego jak obelgi.
Postrzegano go, jako zwierza? Było mu wszystko jedno. Zeskoczył z konia i
gestem przywołał pachołka, który podbiegł do niego w jednej chwili i odebrał
lejce.
–
Zajmij się koniem. Jeno dobrze! – zagrzmiał, na co mężczyzna spuścił głowę i
przytaknął bez słowa.
Blane
zbliżył się do ciała dziewczyny i delikatnie wziął jej głowę w dłonie. Żyła i
zaczynała odzyskiwać przytomność. Zdjął ją z grzbietu rumaka i postawił na
nogi, lecz była zbyt słaba, aby samej ustać. Potrząsnął nią, a ta uniosła głowę
i spojrzała na niego mętnym wzrokiem. Był pewien, że będzie próbowała przed nim
uciekać, choć w tym miejscu nie miała już absolutnie żadnej szansy zbiec.
Jednakże ponownie go zaskoczyła, gdy ujrzał, że na jej twarzy maluje się ulga.
Kim była ta dziewczyna i dlaczego zachowywała się tak dziwacznie?
–
Wróciłeś. – Usłyszał, a zaraz potem poczuł jak przytula się do niego, tak jakby
ucieszył ją jego widok.
Niestety
tuż po tym nastąpił kolejny przełom w jej przedziwnych nastrojach i po chwili
ujrzał jak na jej twarz powraca złość, co świadczyło o tym, że wspomnienia
przyniosły jej szerszy obraz zaistniałych zdarzeń, który niezbyt jej się
podobał. Zaskoczony parobek był świadkiem jak przywieziona przez jego pana
półnaga dziewczyna bierze niezgrabny zamach i wymierza niecelny cios, a później
omdlała ląduje na bruku.
–
Jest szalona. – Usłyszał słowa Blane’a, który następnie podniósł dziewczynę i
niosąc ją na rękach ruszył w stronę drzwi, by już za moment za nimi zniknąć.
____________________________________________________________________
*Do
wykonania okładki oraz całej oprawy graficznej użyłam materiałów pobranych z internetu do których nie posiadam praw autorskich.
Grafika została wykonana na potrzeby promocyjne, nie używam jej w
celach komercyjnych, nie uzyskuję żadnych korzyści materialnych.
Przeczytałem, ale na dłuższy komentarz zbiorę się po powrocie do domu, bo obiecałem dzieciakom i żonie pizzę i muszę już wybywać z pracy ;-) Pozdrawiam.
OdpowiedzUsuń